sobota, 6 września 2014

Wojna niedyplomatyczna



Dyplomatołek, sołtys, snob, bufon, arogant. O kim to? O ministrze spraw zagranicznych Radosławie Sikorskim, który ostatnio znalazł się na celowniku tabloidów i prawicowej prasy.

ALEKSANDRA PAWLICKA

Miałem ostatnio kilka dni urlopu i we własnym domu czułem się trochę jak w oblężonej twierdzy. Dzieci krępują się wyjść na ganek, żona na tenisa, ja na spacer. Jakby tabloid uzna­ły, że pracując na ministerialnej posadzie, stałem się własnością publiczną i mogą mnie i moją rodzinę podglądać i pisać o nas, co tylko chcą - mówi „Newsweekowi” minister Radosław Sikorski.
Drony wykorzystywane przez paparazzich do robienia zdjęć zaatakowa­ły posiadłość Sikorskiego w Chobielinie, gdy była tam tylko matka ministra. Praco­wała w ogrodzie. Usłyszała warkot i była przekonana, że podjechał samochód, ale przy bramie nikogo nie było. Dopiero po chwili zorientowała się, że warkot docho­dzi z góry. Spojrzała w niebo, zobaczyła wycelowane w siebie kamery. „Nie była pewna, czy to Al-Kaida, czy rosyjski wy­wiad, ale wiedziała, że jeśli spadnie jej na głowę, to będzie bolało” - napisał szef polskiego MSZ w brytyjskim tygodniku „The Spectator”.

Prawicowe kotłowanie
- Sikorski to łakomy kąsek dla mediów. Je­den z najbardziej popularnych polityków, zajmujący się polityką zagraniczną, która jest mocną stroną polskiego rządu i odgry­wa obecnie kluczową rolę - mów współ­pracownik ministra i dodaje: - Do tego ma kontakty na całym świecie, znaną żonę, własny dwór, cięty język. Krótko mówiąc, wyrasta ponad polską przeciętność.
I - jak mówią z kolei przeciwnicy mini­stra z partyjnej opozycji - sam dostarcza dziennikarzom amunicji: parę miesię­cy temu oberwał od tabloidów za to, że BOR-owcy przywożą mu pizzę do domu. Nie przejął się i ostatnio znów wykorzy­stał funkcjonariuszy BOR, którzy tym ra­zem odwozili kolegów jego dzieci.
Kiedy Sikorski poprosił o administra­cyjne wydzielenie jego posiadłości jako odrębnej jednostki, aby przy drodze mógł postawić drogowskaz Chobielin - dwór, tabloidy ogłosiły: „Sikorski chce mieć własną wieś” i zaczęły nazywać go sołtysem.
Ostatnio Sikorski stał się też ulubionym bohaterem prawicowej prasy. Tygodnik „wSieci” przyprawił mu na okładce kozie uszy oraz bródkę i nazwał dyplomatołkiem, zarzucając, że „sprowadził Polskę na margines i ułatwił podboje Putinowi”. Tygodnik „Do Rzeczy” ogłosił, że „jest najsłabiej wykształconym ministrem spraw zagranicznych w ostatnim 25-leciu” z „magisterium kupio­nym za 10 funtów”. „Nasz Dzien­nik” dorzucił, że Sikorski „uprawia dyplomację twitterową i z Twittera dowiaduje się, o czym inni decydują w sprawach nas doty­czących”. A czytelnicy „Gazety Pol­skiej Codziennie” dowiedzieli się, że „nie ma poglądów politycznych, to oportunista bez zaplecza politycznego, który koniunkturalnie ustawia się zawsze zgodnie z linią par­tii, z któ­rą akurat przyszło mu się związać”.
- Skąd to wzmożenie krytyki prawicowych mediów? - pytani Sikor­skiego.
- Przypadkowy zbieg okoliczności? - odpowia­da pytaniem minister. Ata­ki nasiliły się, gdy został oficjalnym kandydatem Pol­ski na szefa unijnej dyplomacji, który wybierany był w miniony weekend w Brukseli, i gdy wraz z prezydentem Bronisławem Ko­morowskim przygotowywał stano­wisko Polski na szczyt NATO odbywający się w tym tygo­dniu w Walii.
- Prawicowi publicyści wbrew temu, co gło­szą, nie piszą w intere­sie i o interesie Polski w sprawach między­narodowych, ale kotłują się na po­dwórku krajowej polityki, mając tyl­ko jeden cel: za wszelką cenę udo­wodnić, że mają rację; aby to „na­sze”, czyli „ich”, wyszło na wierzch - dodaje Sikorski.

Zawiedzione ego
Autorami większo­ści publikacji w pra­wicowej prasie są dwaj najwięksi krytycy ministra: dziennikarz Łukasz Warzecha i po­lityk PiS Witold Waszczykowski. Obaj są ofiarami zawiedzionej mi­łości: były bowiem czasy, gdy zarów­no Waszczykowski, jak i Warzecha należeli do wielbicieli obecnego szefa dyplomacji.
- Gdy w 2006 r. pisałam o prezyden­ckich ambicjach Sikorskiego, wówczas ministra obrony w rządzie PiS, Waszczykowski mówił: „O Sikorskim powiedzieć mogę same superlatywy. Ma wiedzę, oso­bowość i co najmniej 30 lat kariery poli­tycznej przed sobą. Wszystkie stanowiska w państwie stoją przed nim otworem”.
Warzecha w 2007 r. opublikował wy­wiad rzekę z Radosławem Sikorskim. We wstępie napisał: „Gdyby poproszono mnie o wymienienie pięciu najciekawszych pol­skich polityków, pięciu najoryginalniej­szych, pięciu najzdolniejszych i pięciu z największymi widokami na przyszłość, Radek Sikorski znalazłby się w każdym z tych zestawień”.
Dziś to właśnie Warzecha nazywa Sikor­skiego dyplomatołkiem (sformułowanie wymyślone przez Władysława Bartoszew­skiego na określenie PiS-owskich speców od dyplomacji) i twierdzi, że dla polskie­go ministra liczą się tylko pozytywne teks­ty o Polsce w prasie zagranicznej, bo sam jest „niezwykle łasy na pochwały”. Am­bicjom Sikorskiego poświęcił Warzecha wiele publikacji. Pisał na przykład, że „ego Sikorskiego przestało mieścić się w gabi­necie i drzwi nic można zamknąć”.
Z kolei Witold Waszczykowski w wywia­dzie dla serwisu Stefczyk ogłosił właśnie: „Z jednej strony przedstawia się mediom jako gładki, przyjemny, z pięknym życiory­sem bojownika o wolność. Z drugiej stro­ny jest to kawał chama. To, co się dla niego liczy, to wyłącznie urażone ambicje, bo zo­stał za wcześnie pozbawiony stanowiska ministra obrony, a liczył na większą ka­rierę. To klasyczne zachowanie neofity. Musiał przez lata udowadniać, że jest antypisowski przez knucie, sypanie, myślał tylko, jak bardziej umoczyć, jak dorżnąć”.
To właśnie Waszczykowski rozpętał w ostatnich tygodniach dyskusję na temat wykształcenia Sikorskiego, twierdząc, że oksfordzki tytuł Master of Arts nie jest od­powiednikiem magistra. W obronie Sikor­skiego wystąpił wykładowca z Oksfordu, tłumacząc, że identyczny jak polski mini­ster stopień naukowy miało 26 brytyjskich premierów. Waszczykowskiego to jednak nie przekonuje. - To niedouczony doktryner. Jego nonszalancja w ocenie polskiej sytuacji sprawiła, że w kluczowych dla na­szego kraju sprawach decydują za nas inni - mówi „Newsweekowi”.
- Ja, oksfordzki bakałarz, chylę czoła przed absolwentem Oregon State Univers­ity - odpowiada Sikorski. Z nutą ironii, bo uniwersytet stanowy Oregonu, który ukończył Waszczykowski, to prowincjo­nalna amerykańska uczelnia.

Pomyłki kadrowe
Co sprawiło, że niegdysiejsi zwolennicy stali się głównymi wrogami? T Warzecha i Waszczykowski twierdzą, że ich ocena zmieniła się, gdy Sikorski zmienił partyj­ne barwy. To był początek 2007 r.: Sikor­ski odszedł z rządu PiS na skutek konfliktu ze swoim zastępcą w MON Antonim Ma­cierewiczem zajmującym się rozwiązywa­niem WSI. Kilka miesięcy później odbyły się przyspieszone wybory parlamentarne. W czasie kampanii Sikorski, już jako czło­wiek PO, mówił o „dorzynaniu watahy”.
- Moja niechęć do Radosława Sikor­skiego narastała wraz z jego żarliwością neofity, którego głównym celem stało się dokładanie PiS - mówi dziś Warzecha.
- Sikorski z polityka, który niemiecko-rosyjskie negocjacje w sprawie gazociągu u a/y wał paktem Ribbentrop - Mołotow, stał się gołębiem widzącym przywództwo Europy w Niemczech i demokrację w Ro­sji - tłumaczy Waszczykowski.
W przypadku Warzechy, jak mówi oso­ba znająca obu panów z czasów' pisa­nia wspólnej książki, poszło o pieniądze: - Każdy z nich sam negocjował swo­ją stawkę z wydawcą. Gdy Sikorski ujaw­nił jako minister dochody i Warzecha się zorientował, że jego wynagrodzenie było wielokrotnie niższe, zaczął odgrywać się na Sikorskim.
- Absolutna bzdura - zaprzecza Wa­rzecha. - To prawda, że Radosław Sikor­ski zarobił na tej publikacji zdecydowanie więcej, ale dla mnie prestiż pisania książ­ki z ministrem był wystarczającym powo­dem, aby podjąć się zadania.
Gdy pytam ministra Sikorskiego, czy utrzymuje z redaktorem Warzechą kon­takty (kiedyś byli w bliskiej komitywie: wspólne kolacje, cygara, długie rozmo­wy), odpowiada: - Jeśli z jego strony jest wyłącznie atak personalny, to jaki sens ma prowadzenie dialogu? Jak można odpo­wiadać na personalne obelgi?
Sikorski po kolejnej ostrej wymianie zdań z Warzechą na Twitterze napisał: „Redaktor Warzecha jest moją najwięk­szą pomyłką kadrową'’ i zablokował mu dostęp do swojego konta.
Niemal identycznie nazwał Witolda Waszczykowskiego. „Jest pan moim naj­większym błędem personalnym, wyrzuco­nym z MSZ za skandaliczną nielojalność. Do dzisiaj sobie wypominam, że zapro­ponowałem panu współpracę” - powie­dział w grudniu 2013 roku podczas debaty sejmowej.

Skomlenie Napoleona
Historia relacji Sikorski - Waszczykowski jest dość skomplikowana. Gdy Sikorski został ministrem spraw zagra­nicznych w rządzie Donalda Tuska, po­stanowił zachować na stanowisku swego zastępcy Witolda Waszczykowskiego od­powiedzialnego za negocjacje z Amery­kanami w sprawie tarczy antyrakietowej. Dlaczego? - Może dlatego, że Waszczykowski był w rządzie PiS krytyczny wobec poprzedniczki Sikorskiego, Anny Fotygi? - mówi polski dyplomata.
Ponadpartyjny mariaż w MSZ nie trwał długo. Waszczykowski w wywiadzie pra­sowym ujawnił, że wynegocjowany przez niego kompromis z USA został zaprzepasz­czony przez Donalda Tusku tylko dlatego, że sukces mógłby być przypisany nie rządo­wi, ale prezydentowi Kaczyńskiemu.
- Tum ta decyzja przeciwko tarczy an­tyrakietowej była decyzją przeciwko inte­resowi Polski. Już od paru lat mogliśmy mieć w' kraju siły amerykańskie, o które teraz minister Sikorski i premier Tusk tak skomlą - mówi dziś Waszczykowski.
Przed wyrzuceniem z MSZ uchronił go wówczas prezydent Kaczyński, który zaoferował Waszczykowskiemu stanowisko zastępcy szefa BBN. Na czas pełnienia tej funkcji dostał bezpłatny urlop w MSZ. Po katastrofie smoleńskiej i wyborach prezy­denckich w 2010 r. Waszczykowski od­szedł z BBN, ale w MSZ nie było już dla niego miejsca. - Wyrzucił mnie, nasłał ABW, odebrał paszport dyplomatycz­ny. To minister Sikorski zaczął tę wojnę - mówi Waszczykowski.
- Żałuję tylko, że za ujawnienie tajemni­cy negocjacji z USA w sprawie tarczy antyrakietowej nie złożyłem zawiadomienia do prokuratury w sprawie zdrady dyplo­matycznej - odpowiada Sikorski.
Waszczykowski atakuje bez pardonu. Przemówienia szefa MSZ nazywa marną publicystyką, a o nim samym mówi: „Na­poleonem polskiej polityki jest pan tylko w prześmiewczych artykułach prasowych”.
- Moja krytyka Sikorskiego nie jest oso­bistą wendetą, jak próbuj e się to sugerować - twierdzi Waszczykowski. - Owszem, to ja pierwszy mówiłem o jego dygnitarsko-dworskim stylu, o snobizmie i wulgary­zmie, ale afera podsłuchowa udowodniła, że miałem rację. To bufon, snob i arogant.
- Dlaczego wybrał mnie na cel swoich ataków? - zastanawia się Sikorski. - Może dostał takie zadanie w partii? Żeby on jeszcze tui tym zyskiwał, a ja tracił, ale jest odwrotnie.
           
0 jeden most za daleko
Niechęć do Sikorskiego jest w PiS po­wszechna. Trudno się temu dziwić, skoro fatalną ocenę wystawił mu sam prezydent Lech Kaczyński. To on po wyborach w 2007 r. nie chciał się zgodzić, aby Sikor­ski został szefem dyplomacji. Twierdził: „Są pewne sprawy tajne, które go dyskwa­lifikują”. Tusk po spotkaniu z prezydentem ogłosił jednak, że chodzi tylko o subiektyw­ne opinie Lecha Kaczyńskiego, i wziął Si­korskiego do rządu. Parę miesięcy później prezydent Kaczyński wezwał Sikorskiego na przesłuchanie w dźwiękoszczelnym po - mieszczeniu Biura Bezpieczeństwa Naro­dowego. Gdy zapis rozmowy 'wyciekł do mediów, okazało się, że prezydent podej­rzewa Sikorskiego, iż tłumacząc rozmowę telefoniczną premiera Tuska z wiceprezy­dentem USA Dickiem Cheneyem, wpły­nął na fiasko negocjacji w sprawie tarczy antyrakietowej. Po tym spotkaniu oburzo­ny Sikorski miał powiedzieć: „Można być prezydentem, ale można być też chamem”.
- A takich słów? brat byłego prezydenta, Ja­rosław, podobnie jak cała prawica, nigdy nie wybaczą - mówi polityk PO. Prawico­we media w wojnie z Sikorskim chętnie sięgają po argument, że minister działa na szkodę polskich interesów. Gdy zbie­ga się to z nagonką tabloidów, minister zaczyn a tracić cierpliwość. Mówi: - Przy­zwyczaiłem się do ataków na moją oso­bę. Do obelg rzucanych przez opozycję. Jednak na atakowanie najbliższych nigdy nie będzie mojej zgody. Tej granicy nie pozwolę przekroczyć.

1 komentarz: