piątek, 12 września 2014

Waszczykowski na tarczy



Paweł Wroński

- Był lekarz, który amputował pacjentowi lojalność. Lekarza nie znam, a pacjent nazywa się Witold Waszczykowski - opowiadał kiedyś polski dyplomata. Ale jest wyjątek. Waszczykowski jest lojalny wobec prezesa PiS.

Jest typowany na ministra spraw zagranicznych w rządzie PiS, choć w partii częściej wróżą ministerialną karierę młodszemu i bardziej stonowanemu politologowi z Krakowa Krzysztofowi Szczerskiemu. Jednak politycy PiS wskazują, że choć Waszczykowski jest "pierwszy w mediach", to w partii znaczy mniej. Zakon PC uważa go za obcego, młodzi pisowscy "pragmatycy" go nie lubią, bo zadziera nosa. W Łodzi, skąd jest posłem PiS, uważa się go za "desant" narzucony przez prezesa. Opinia publiczna zapamiętała go, jak w czasie wyborów parlamentarnych 2011 r. po zamachu na polityka PiS Marka Rosiaka krzyczał w mediach: "Zaczyna się eliminowanie opozycji, mamy rodziny i dzieci, nie zabijajcie nas". Ostatnio w tygodniku "Do Rzeczy" oświadczył, że Polska nigdy nie miała tak słabo wykształconego ministra spraw zagranicznych, bo jego zdaniem Sikorski kupił magisterkę na Oxfordzie za 10 funtów. Zaprotestowali absolwenci Oxfordu, a tutor Sikorskiego prof. Zbigniew Pełczyński tłumaczył na łamach "Wyborczej", że podobnym wykształceniem legitymują się najważniejsi politycy brytyjscy.

Odżywa w Sejmie, szczególnie gdy występuje szef MSZ Radosław Sikorski. Wówczas z tylnych rzędów Waszczykowskiego skinieniem ręki przywołuje Jarosław Kaczyński. Były wiceszef MSZ w półprzysiadzie słucha instrukcji, a następnie z pasją rusza do ataku. Ostatnie expose Sikorskiego na temat polityki zagranicznej skwitował uwagą: "Ma pan pizzę na ustach". Było to nawiązanie do tabloidowych publikacji o BOR-ze, który ministrowi dostarczał pizzę. Wcześniej pytał go, czy złożył już meldunek szefowi MSZ Rosji Ławrowowi.

Lubi podgryzać zwierzchnika

Jednak w 2007 r., gdy powstawał rząd PO, to właśnie Sikorski ostro walczył o to, aby z pisowskiej ekipy Anny Fotygi Waszczykowski pozostał wiceministrem. Przeciw był Donald Tusk. - Chciałem dać sygnał, że w MSZ nie będzie politycznej dintojry - tłumaczy teraz Sikorski. - Chodziło mi też o podkreślenie, że jesteśmy zwolennikami budowy tarczy antyrakietowej, więc pozostawiam negocjatora Waszczykowskiego. Niestety, zaufałem mu - wspomina.

Sikorski przyznaje, że Tusk długo mówił "nie", a wszyscy w MSZ go przed Waszczykowskim ostrzegali. Po latach w czasie jednej z debat sejmowych zwrócił się do niego: - Był pan moim największym błędem personalnym.

Na początku lat 90. z przyszłym "błędem personalnym" Sikorski spotykał się w ministerialnych gmachach i na przyjęciach dyplomatycznych. Przypadli sobie do gustu. Waszczykowski, młody, szczupły historyk z Łodzi, z brodą a la Zigmund Freud, doktor po amerykańskim stypendium na Oregon State University, i Sikorski, były wiceszef MON, który chciał tam wprowadzać natowskie porządki. Obaj byli ostro proatlantyccy, proamerykańscy. Waszczykowski nosił wtedy kowbojskie bolo zamiast krawata i opowiadał, jak przyrządza indyka w Święto Dziękczynienia.

- Posiadał to, czego nie miała nasza proatlantycka prawica. Świetną znajomość języka angielskiego, literatury przedmiotu i podstawowych dokumentów - przyznaje Sikorski.

W MSZ szybko awansował. W 1997 r. został p.o. szefa biura łącznikowego z NATO. Miał nadzieję, że obejmie stanowisko szefa misji przy Sojuszu. Jednak ówczesny szef MSZ Bronisław Geremek postawił na doświadczonego dyplomatę Andrzeja Towpika. Ten zaproponował jako zastępcę Waszczykowskiego. Po kilku tygodniach Waszczykowski zaczął jednak na placówce podgryzać zwierzchnika. Dziennikarzom opowiadał, że Towpik torpedował polskie wejście do NATO. Negatywne opinie o Towpiku przekazywał Amerykanom w Brukseli, ci zwrócili się do Geremka z pytaniem, co to znaczy.

Geremek zdecydował się odwołać Waszczykowskiego. Prawicowe gazety ubolewały, że szef MSZ z powodu niezrozumiałych nacisków rezygnuje z najlepszych pronatowskich dyplomatów. Waszczykowski zaprzecza, że intrygował wobec Towpika, że to plotka, którą rozsiewał nieprzychylny mu tygodnik "Przegląd". - Miał taki zwyczaj, że podgryzał każdego zwierzchnika i ludzi, którym coś zawdzięczał - wspomina były ambasador przy NATO Jerzy A. Nowak.

Nowak w połowie lat 90. wystawiał mu pozytywne opinie, uważając go za kompetentnego specjalistę. Waszczykowski za czasów AWS zrobił mu awanturę, grożąc "rozliczeniami i dekomunizacją". - Myślałem, że jest po alkoholu - wspomina Nowak.

- Nowak kłamie, żadnych awantur nie robiłem. Dziwiłem się tylko, czemu tacy ludzie jak Nowak i Towpik po okresie PRL wyszli jak spod prysznica, wytarli się i nadal bez poczucia wstydu pozostawali w MSZ - mówi Waszczykowski.

Odwołany po raz drugi

W 1999 r. Waszczykowski został zesłany jako ambasador do Teheranu. Wytrzymał dwa lata. Najpierw pokłócił się ze swoim zastępcą, potem - z resztą personelu. Wreszcie rezydent polskiego wywiadu podjął decyzję o odebraniu mu poświadczenia bezpieczeństwa. Jest to dokument, bez którego nie można pełnić funkcji ambasadora.

- Witold Waszczykowski był jednym z nielicznych ambasadorów, których odwołałem przed upływem kadencji. Zapewniam, że miałem bardzo istotne powody z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa - mówi nam były szef MSZ Włodzimierz Cimoszewicz.

Cimoszewicz zastanawiał się, czy nie skierować sprawy do prokuratury, jednak ostatecznie Waszczykowskiego uratował Adam D. Rotfeld, przyjmując go do pracy w departamencie bezpieczeństwa MSZ. Zaraz po odwołaniu z placówki w "Rzeczpospolitej" ukazał się artykuł podpisany "dyplomata", którego autor dowodzi, że Cimoszewicz nie jest w stanie intelektualnie podołać funkcji i prowadzi pełzającą rekomunizację MSZ. - To był podły, personalny atak na mnie. Domysły, kto był jego autorem, zachowuję dla siebie - mówi Cimoszewicz. Certyfikat zwrócił Waszczykowskiemu w 2004 r. kolejny szef AW Andrzej Ananicz. Ponoć zależało na tym Amerykanom.

Po przegranej SLD w 2005 r. przydała się mu się sława "prześladowanego przez układ". Gdy do władzy doszedł PiS, został wiceministrem odpowiedzialnym za politykę bezpieczeństwa.

Strony stołu pomylił

W 2006 r. został negocjatorem umowy między Polską i Stanami Zjednoczonymi ws. budowy tarczy antyrakietowej. Wobec podejrzliwej szefowej Anny Fotygi też bywał krytyczny.

O tym, że sprawa tarczy jest niemal dogadana, zdawało się świadczyć spotkanie Lech Kaczyński - George Bush w Jastarni w 2007 r. Jednak negocjacje szły ciężko. Jesienią 2006 r. do prasy przedostał się dokument, z którego wynikało, że Stany Zjednoczone chcą zgody na budowę tarczy bez zapewnienia osłony przeciwlotniczej, a Polska ma jedynie "podziękować rządowi USA".

W rządzie PO-PSL Waszczykowski kontynuował negocjacje. Z raportu ambasadora USA w Polsce Victora Ashe'a - ze spotkania z senatorem Carlem Levinem z udziałem polskich dyplomatów (znamy go dzięki Wikileaks) - znamy wypowiedź Waszczykowskiego, że najważniejsze jest, "by buty amerykańskich żołnierzy stanęły w Polsce". Za mniej istotne uważał zainstalowanie baterii patriotów.
Sytuacja zaczęła się komplikować. Ze strony Demokratów, którzy szli z Obamą do wyborczej wygranej w 2008 r., dochodziły sygnały, że nie chcą budowy tarczy w Polsce. Kryzys nastąpił w lipcu 2008 r.

- Waszczykowski pojechał do USA na finalne negocjacje. Instrukcja negocjacyjna głosiła, że warunkiem porozumienia jest zapewnienia instalacji osłony przeciwlotniczej przez patrioty. Ku zaskoczeniu MSZ Waszczykowski oświadczył agencji AP, że "negocjacje zostały zakończone" i umowa jest gotowa do podpisania, ale bez obietnicy wysłania patriotów do Polski.

- Zaczęliśmy szukać Waszczykowskiego, a jego nigdzie nie było - wspomina Piotr Paszkowski, współpracownik Sikorskiego. Zrobił się skandal, bo polski rząd ogłosił, że porozumienia nie ma, a propozycje amerykańskie nie spełniają naszych oczekiwań. Po latach Sikorski mówił w Sejmie, że Waszczykowski w trakcie negocjacji "przeszedł na drugą stronę stołu", w domyśle: działał na rzecz USA. Do dziś jednak były negocjator utrzymuje, że gdyby wtedy układ został podpisany, to tarcza w Polsce by powstała, bo nowa administracja bałaby się zerwać porozumienie.

Minister Sikorski został wezwany do BBN, gdzie oczekiwał go wściekły prezydent Lech Kaczyński. Zapowiedział, że wszystko, co powie, będzie nagrywane, bo grozi mu Trybunał Stanu, i zapytał, czy zna Rona Asmusa, polityka Partii Demokratycznej. - Uświadomiłem sobie, że to Waszczykowski zasugerował prezydentowi, że zawarliśmy układ z Demokratami, by to Tusk podpisał porozumienie o tarczy - wspomina Sikorski.

"Przesłuchaniu" Sikorskiego w BBN przysłuchiwał się Waszczykowski. - Potem przepraszał, mówił, że nie spodziewał się, że Lech Kaczyński będzie tak brutalny - twierdzi szef MSZ. - Nie przepraszałem, stwierdziłem tylko, że nie sądziłem, że rozmowa tak będzie wyglądać - mówi Waszczykowski.

U prezydenta Kaczyńskiego

17 lipca 2008 r. w "Newsweeku" ukazał się jednak wywiad, w którym Waszczykowski ostro przejechał się po zwierzchniku i premierze Tusku, sugerując, że od początku sabotowali rokowania. Ujawnił instrukcję negocjacyjną i kulisy. Tusk ogłosił, że odwołuje Waszczykowskiego ze stanowiska wiceministra za nielojalność.

Konflikt miał być załatwiony miękko. Waszczykowski otrzymał propozycję stanowiska ambasadora w Egipcie. - Pożegnaliśmy się spokojnie uściskiem dłoni. - Nie chciałem tej propozycji przyjąć, bo Sikorski nie ma pojęcia o Bliskim Wschodzie i się tym nie interesuje, ta placówka miała znaczenie marginalne - mówi nam Waszczykowski. W sierpniu prezydent Lech Kaczyński mianował go na stanowisko wiceszefa prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego.

Jego możliwości pracy zostały mocno ograniczone, bo ABW znów zabrała mu certyfikat bezpieczeństwa. Według nieoficjalnych informacji w trakcie negocjacji ws. tarczy korzystał z "nieautoryzowanych kanałów komunikacji", czyli po prostu dzwonił z telefonu na karty prepaidowe nie wiadomo gdzie.

W BBN miał niewiele do roboty, ale stał się polityczną medialną gwiazdą. W "Polska The Times" mówił, że do MSZ "wracają siły dawnego układu i współpracownicy SB". Twierdził, że promuje się tam miernoty.

Po wygranej Bronisława Komorowskiego odszedł z BBN. We wrześniu 2010 r. jakby nigdy nic pojawił się w MSZ, domagając się powrotu na stanowisko, bo w BBN pracował, będąc na urlopie bezpłatnym. Zamiast stanowiska otrzymał dymisję ze złośliwym uzasadnieniem, że dla dyplomaty z tak dużym doświadczeniem i kompetencjami nie ma obecnie odpowiedniego stanowiska, a sprawę komplikuje brak certyfikatu bezpieczeństwa.

- To gangsterskie metody, MSZ pozbywa się najlepszych specjalistów - skomentował w mediach Waszczykowski. Odwołał się do sądu - bez skutku.

Swoje kroki skierował więc do PiS. Wstąpił do partii, został kandydatem na posła z Łodzi. Mieszkał już w Warszawie, ale - jak przypominał - w Łodzi mieszkają jego dorosły syn i rodzina. Dostał 36,8 tys. głosów, drugi wynik. Politycy PiS twierdzą, że po wygranej PiS w wyborach 2015 r. Waszczykowski wróci do MSZ. Choćby na złość Sikorskiemu, a także dlatego, że wtedy w MSZ docenią specjalistów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz