wtorek, 16 września 2014

SKOK na PiS



Jarosław Kaczyński boi się grupy wpływowych polityków, którzy rozpoczęli walkę o władzę w partii. Chcą wystawić twórcę SKOK-ów Grzegorza Biereckiego w prawyborach prezydenckich i przejąć kontrolę nad finansami PiS.

Michał Krzymowski

Politycy PiS mawiają, że w par­tii przed prezesem nic się nie ukryje. Szef wciąga powietrze nosem i już wie, co kto knuje. Jeśli dziś trzy osoby idą na kolację, to można być pewnym, że za dwa dni treść ich rozmo­wy trafi do biura partii przy ul. Nowo­grodzkiej. Tak działa wywiad Jarosława Kaczyńskiego.
Ostatnio doniesiono prezesowi o nowej intrydze: wokół twórcy SKOK-ów senato­ra Grzegorza Biereckiego zgromadziła się grupka wpływowych polityków. Wśród nich są m.in. europoseł Ryszard Czarne­cki, rzecznik partii Adam Hofman i za­możny senator Grzegorz Czelej. Ich celem jest przejęcie władzy w partii. Pierwszym krokiem w tym kierunku ma być wysta­wienie kandydatury Biereckiego w pra­wyborach prezydenckich, które niebawem odbędą się w PiS. Drugim - przejęcie kon­troli nad finansami partii i uzależnienie jej od SKOK-ów. A trzecim - umieszczenie Biereckiego na czele ugrupowania. Czy taki spisek naprawdę miał miejsce?


Poszlaki
Napisać o Biereckim, że nie jest to typ charyzmatycznego przywódcy, nie by­łoby wielkim odkryciem. Senator mów­cą jest przeciętnym, jeśli ma polityczny talent, to jeszcze go światu nie ujawnił. Cichy, mało przebojowy, z wyglądu - przeciętny księgowy. Pucołowata twarz, okula­ry, włosy przyczesane na bok. To wszystko jest jednak nieważne. Ważne, że Biere­cki ma coś, czego na prawicy nie ma nikt inny: miliony na koncie i talent sprawnego organizatora.
Bierecki w ostatnim czasie bardzo się uaktywnił. Był jedną z osób, które nakła­niały Jarosława Kaczyńskiego do poro­zumienia z Solidarną Polską Zbigniewa Ziobry. Systematycznie wprowadza do po­lityki swoich ludzi - w wyborach samorzą­dowych ma kandydować m.in. jego brat Jarosław" - i poszerza swoje wpływy we władzach partii. Ma świetne relacje z wi­ceprezesem PiS Adamem Lipińskim, krę­ci się wokół niego kilku innych polityków z kierownictwa. Pierwszym z nich jest Hof­man. Bierecki zaprzyjaźnił się z nim pod­czas wspólnych wyjazdów do Strasburga na posiedzenia Rady Europy. Drugi to Ry­szard Czarnecki, który pomógł stworzyć Polską Unię Kredytową, brytyjską odnogę SKOK-ów skierowaną do Polaków miesz­kających na Wyspach. Jak twierdzą nasi rozmówcy, Czarnecki poświęcił na to kilka lat: regularnie latał do Londynu, prowadził rozmowy z brytyjskimi urzędnikami i lobbował u znajomych torysów. W nagrodę powierzono mu funkcję szefa rady nadzor­czej Unii. Czarnecki pełni ją społecznie.
Mówi polityk PiS: - Zwrócił pan uwa­gę, kto pierwszy zgłosił pomysł prawybo­rów? Ryszard Czarnecki. A kto go wspierał w kuluarach? Hofman.
Gdy Czarnecki po raz pierwszy po wie­dział w wywiadzie dla tygodnia „W sieci” o prezydenckich prawyborach, większość posłów PiS pukała się w czoło. Mimo to Kaczyński niedawno oświadczył na po­siedzeniu komitetu politycznego PiS, że to świetny pomysł i należy go poważ­nie rozważyć. Dziś prawybory wydają się przesądzone. Do tej pory sądzono, że Czar­necki zgłosił tę koncepcję, bo sam chce kandydować.
Współpracownik prezesa wierzący w spisek: - Plan jest taki. Rysiek najpierw wystartuje, a potem się wycofa i przeka­że swoje poparcie Biereckiemu. Tak samo zrobił podczas wyborów prezydenta Wroc­ławia w 2006 r., gdy ostatecznie wsparł Rafała Dutkiewicza. Kilka lat później po­wtórzył ten numer podczas wyborów pre­zesa PZPN, w których też przez chwilę kandydował. Teraz zrobi to samo. Będzie zającem Biereckiego.
Czarnecki, którego spytaliśmy, czy po­parłby start twórcy SKOK-ów, odpowiada enigmatycznie. - Kandydować w prawy­borach powinny osoby, które mają mię­dzynarodowe doświadczenie polityczne - twierdzi. Hofman na nasze pytanie od­powiedzieć nie chce w ogóle.
Najciekawsze jest jednak to, co mówi sam Bierecki. Zapytany przez nas o moż­liwość startu w prawyborach, wcale nie mówi „nie”: - Prawybory to dobry pomysł. W PiS jest wiele osób, które mogą być zna­komitymi kandydatami.

Pieniądze
Dymisja skarbnika PiS Stanisława Kostrzewskiego na pierwszy rzut oka nie ma nic wspólnego z Biereckim. Przy bardziej wnikliwej analizie okazuje się jednak, że odejście tego wieloletniego współpracow­nika braci Kaczyńskich może przyczynić się do wzmocnienia frakcji skupionej wo­kół twórcy SKOK-ów.
Mówi informator „Newsweeka”: - PiS ma wysokie koszty stałe. Pensje pracow­ników, prawnicy, ochrona prezesa, zlece­nia dla zaprzyjaźnionych firm. Wszystko, o czym pisaliście. A przed nami jest wy­borczy maraton, na który Kostrzewski chciał wziąć kredyt w PKO BP. Staszek ma mnóstwo kontaktów wśród bankowców i załatwiłby te pieniądze.
Czy podobnymi zdolnościami wykaże się jego następczyni na stanowisku skarb­nika Beata Szydło? Być może. Choć wyda­je się, że po odejściu Kostrzewskiego PiS najłatwiej będzie wziąć kredyt w SKOK-u, w którym zadłużony jest już sam prezes. Tym bardziej że - jak twierdzą rozmów­cy „Newsweeka” - ludzie kojarzeni z kasa­mi już wcześniej sygnalizowali, że PiS nie powinno mieć problemu z otwarciem linii kredytowej. Na przeszkodzie stał jednak Kostrzewski, który był wobec tej koncepcji sceptyczny. Dziś tej przeszkody już nie ma.
Na korzyść grupy Biereckiego będzie przemawiać jeszcze jedno. Prawdziwym powodem odejścia Kostrzewskiego był jego spór z senatorem Grzegorzem Czelejem, biznesmenem pozostającym w dobrych re­lacjach zarówno z Hofmanem, jak i Biere­ckim. Konflikt między politykami wywiązał się dwa lata temu i dotyczył książki Kaczyń­skiego „Polska naszych marzeń”, wydanej przez firmę zaprzyjaźnioną z Czelejem. Prezes zarobił na tej książce 160 tys. zł.
Mówi osoba z kierownictwa PiS: - Ko­strzewski przejrzał dokumentację zwią­zaną z książką i stwierdził, że szefowi należało się więcej. Wezwał Czeleja na Nowogrodzką i doszło do przykrej rozmo­wy, padły ciężkie oskarżenia. Czyją stronę wziął Kaczyński? Oczywiście Staszka. Wy­dawało się, że Czelej jest skończony.
Potem stało się jednak coś zadziwiają­cego. Kaczyński przygotował wewnętrz­ne zarządzenie dotyczące zbliżających się wyborów samorządowych. Okazało się, że Czelej nie tylko znalazł się w sztabie, ale został też odpowiedzialny za rezerwację czasu antenowego i wykup billboardów, a tym do tej pory zajmował się skarbnik.
Kiedy Kostrzewski się o tym dowie­dział, wpadł w furię i zażądał przywróce­nia mu dawnych uprawnień. Trudno mu się dziwić: jako pełnomocnik finansowy na wybory samorządowa odpowiadał za rozliczenie kampanii własnym majątkiem.
Sprawa znalazła swój finał na począt­ku września. Kaczyński wezwał do sie­bie Kostrzewskiego i kazał mu rozpocząć przygotowania do kampanii. Gdy natrafił na opór, zaproponował mu urlop. Skarb­nik ujął się honorem i złożył wypowiedze­nie, które o dziwo zostało przyjęte. Gdy kilka godzin później sprawa wyciekła do mediów, stało się jasne, że dymisji już nie da się cofnąć. Nowymi skarbnikiem zosta­ła Szydło, a pełnomocnikiem finansowym Teresa Schubert, księgowa z Lublina. - To Czelej ją polecił. Schubert prowadziła ra­chunki w jego firmach - twierdzi nasz roz­mówca z PiS, który prześwietlał życiorys nowej pani pełnomocnik.

Kuzyn
Jakim cudem Czelej, szerzej nieznany se­nator, którego polityczna kariera jesz­cze niedawno wisiała na włosku, znalazł się w sztabie, wysadził z siodła jednego z najbliższych współpracowników prezesa i zadecydował o obsadzie tak newralgicz­nego stanowiska? Wszyscy nasi rozmów­cy w PiS twierdzą, że Czelej w ostatnich miesiącach zaprzyjaźnił się z kuzynem prezesa Janem Marią Tomaszewskim i to dzięki jego wstawiennictwu wrócił do łask szefa.
Tomaszewski jest synem rodzonej sio­stry Jadwigi Kaczyńskiej. Prywatnie jest przeciwieństwem ascetycznego prezesa. Gustuje w wystawnym życiu, nie stroni od wina i dobrej zabawy. Choć z wykształce­nia jest plastykiem i uważa się za znawcę sztuki, to od dawna plącze się przy poli­tycznych przedsięwzięciach Kaczyńskich. Gdy w 2005 r. bracia doszli do władzy, Tomaszewski dostał pracę w stołecznych wodociągach, Orlenie i TVP. W pracy po­jawiał się rzadko, ale zarabiał godziwie, w najlepszych czasach nawet i 30 tys. zł. Dziś można go znaleźć w telewizji inter­netowej „Gazety Polskiej”, gdzie prowadzi program „Artyści o sobie”, i wciąż w TVP. Co tam robi - dokładnie niewiadomo. Lu­dzie z Woronicza twierdzą, że najczęś­ciej można go spotkać w firmowym barku Kaprys. On sam przedstawia się krótko:
- Jestem Janek Tomaszewski, redakcja rozrywki TVP.
Kuzyn przez wiele lat był przez Kaczyń­skiego traktowany pobłażliwie. Prezes przymykał oko na jego wyskoki, ale też nie dopuszczał go do politycznych decyzji. Po śmierci brata i mamy wszystko się zmieni­ło. Tomaszewski stał się jego najbliższą ro­dziną i bardzo wzmocnił swoją pozycję. To on pośredniczył w pierwszych rozmowach Kaczyńskiego z Jarosławem Gowinem (obaj politycy spotkali się w jego domu na Saskiej Kępie). Wcześniej doradzał w kampanii do europarlamentu i rwał się do oceny spotów wyborczych.
Opowiada jeden ze sztabowców PiS: 
- Mało co mu się podobało. Na majówkę zrobiliśmy spot z szefem siedzącym w ogrodzie. Prezes na początku był zado­wolony, ale po kilku dniach Wrócił stra­piony. „Wstrzymujemy emisję, jestem niedoświetlony”. To była opinia Janka.
Podobnie było z reklamówką, w której Kaczyński wystąpił w towarzystwie kilkorga współpracowników. PiS zapłaciło za ten filmik kilkadziesiąt tysięcy złotych. Toma­szewski obejrzał spot i podczas jednego ze spotkań zawyrokował: - Eee, stary, ja bym to zrobił za pięć tysięcy.
Kostrzewski ściągnął do biura par­tii reżysera spotu. Posadził go z Toma­szewskim i kazał jeszcze raz przejrzeć kosztorys. Jak twierdzi rozmówca „Newsweeka”, po dwóch godzinach ostrej dysku­sji znaleziono tysiąc złotych oszczędności. Tomaszewski pośrednio przyłożył też rękę do rozprawy z Kostrzewskim. Najpierw wprowadzi na partyjny dwór Czeleja, a potem wsparł go w konflikcie ze skarb­nikiem. Czy Tomaszewski znał drugie dno tego konfliktu? Czy zdawał sobie sprawę ze związków Czeleja z grupą skupioną wo­kół twórcy SKOK-ów? Raczej nie, praw­dopodobnie wplątał się w to wszystko nieświadomie.
Mówi dobrze zorientowany polityk PiS:
- W relacjach Tomaszewskiego z Czelejem nie ma wielkiej tajemnicy. Interes był tu obopólny. Senator zdobył nowe wpływy w partii, a Janek, który wśród znajo­mych ma opinię studni bez dna, zyskał nowego przyjaciela. Czelej jest zamożnym człowiekiem i objęcie mecenatem wpły­wowego artysty nie stanowiłoby dla niego problemu.
Czelej niestety nie znalazł czasu, by odpowiedzieć na pytania „Newsweeka”. W przeciwieństwie do Tomaszewskiego.
- Zna pan senatora Czeleja? Politycy PiS twierdzą, że pomógł mu pan w konflikcie z Kostrzewskim.
- Bzdury pieprzą. Nie interesuje mnie polityka, zajmuję się tylko sztuką przez duże S. A teraz to na urlopie zresztą jestem.
- Ale relacje z Czelejem ma pan dobre?
- Znam go, ale to wszystko. Koleguję to ja się z Piotrem Kraśką, Maciejem Orło­siem, ale z Czelejem? Wiem, który to jest. Tyle.
- A kogo pana zdaniem PiS powinno wystawić w wyborach prezydenckich?
- Nad tym się jeszcze nie zastanawiałem.
Komorowski jest dobrze osadzony, cięż­ka sprawa z tymi wyborami - chwila ciszy w słuchawce. - W Warszawie leje?
- Słucham?
- Czy pada, pytam. Mówiłem prze­cież, że nad morzem siedzę. Wrzesień to najlepszy czas na urlop. Mało turystów, woda jeszcze ciepła. Dziś już dwa razy się kąpałem.

***
Polityk PiS sympatyzujący ze SKOK-ami:
- Te prawybory to dopiero przetarcie. Wia­domo, że Bierecki nie ma szans na prezy­denturę, bo murowanym faworytem jest Bronisław Komorowski. Chodzi raczej o to, żeby zaprezentować go działaczom, zbudować mu zaplecze. Prawdziwą stawką jest spuścizna po Kaczyńskim. Walka o nią rozpocznie się po wyborach parlamentar­nych w 2015 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz