środa, 3 września 2014

Pluskwy i milionerzy



Nagrania rozmowy Elżbiety Bieńkowskiej z Pawiem Wojtunikiem nie ma. Są za to taśmy biznesmenów, z którymi stykał się Marek Falenta. Podejrzany milioner zatrudni! prawników pracujących dla PiS.

MICHAŁ KRZYMOWSKI

Śledczy zajmujący się aferą pod­słuchową: - Prawda o tej afe­rze jest banalna. Kelnerzy mieli zlecenie nie na polityków, lecz na ludzi biznesu. Miliarderów, prezesów pań­stwowych spółek, bankowców, menedże­rów. To dla nich założono restauracyjne studio nagrań. Ministrów i posłów pod­słuchiwano przy okazji.

Taśmy, których nikt nie słyszał
Spośród wszystkich spotkań, które odby­ły się w podsłuchiwanych restauracjach, najwięcej emocji budzi obiad wicepremier Elżbiety Bieńkowskiej z szefem CBA Pa­włem Wojtunikiem. Tygodnik „Wprost” poświęcił tej rozmowie nawet jedną z okła­dek. Tytuł mówił sam za siebie: „Taśma, która ma obalić rząd”. „Gazeta Wybor­cza” pisała z kolei, że tematem spotkania była akcja CBA wymierzona w Zbigniewa Rynasiewicza, wpływowego posła Plat­formy i wiceministra w resorcie Bieńkow­skiej. Sprawą zajmował się także tygodnik „Do Rzeczy”, który dla odmiany twierdził, że rozmowa dotyczyła nadużyć w KGHM.
To, że takie spotkanie się odbyło, jest bezsporne. Bieńkowska i Wojtunik rozma­wiali dziewięć dni przed wybuchem afe­ry w jednej z salek VIP restauracji Sowa i Przyjaciele. Wiadomo, że obiad - złożyły się na niego przystawki, ryby i wino - kosz­tował 822 zł i że zapłaciło Ministerstwo Infrastruktury. Na tym fakty się kończą. Jak nieoficjalnie dowiedział się „News­week”, wbrew dotychczasowym spekula­cjom kelnerzy prawdopodobnie nie nagrali tego spotkania. Tak przynajmniej wynika z 20 tomów akt śledztwa, które do tej pory zgromadzili prokuratorzy.
Można to łatwo zweryfikować. Proku­ratura Okręgowa Warszawa-Praga pro­wadząca to postępowanie działa według następującego schematu: jeśli z akt wy­nika. że dana osoba została podsłuchana, śledczy proponują jej status osoby po­krzywdzonej. - Podstawą do otrzymania go może być samo nagranie zabezpieczo­ne przez prokuraturę, ale nie tylko. Mogą to być też zeznania lub pozostałe dowody - wyjaśnia w rozmowie z „Newsweekiem” Renata Mazur, rzeczniczka prokuratu­ry. Inny śledczy uzupełnia: - W praktyce chodzi o zeznania podejrzanych Łukasza N. i Konrada L. [menedżer VIP z Sowy i sommelier z Amber Room, drugiej pod­słuchiwanej restauracji - przyp. red.]. Czy można im -wierzyć? Raczej tak. Obaj są wystraszeni i chętnie współpracują. Poza tym mamy notatki jednego z nich, które stanowią dodatkową weryfikację. Łukasz N. na bieżąco zapisywał, kogo i kiedy nagrał.
Tymczasem ani Wojtunik, ani Bień­kowska nie dostali propozycji przyjęcia statusu pokrzywdzonych. Oznacza to, że nagrania ich rozmowy nie odnaleziono, jej śladu nie wykryto też w notatkach kel­nera. - Szef nie był przesłuchiwany przez prokuraturę w tym śledztwie. Nie ofero­wano mu statusu pokrzywdzonego - po­twierdza „Newsweekowi” rzecznik CBA Jacek Dobrzyński. Robert Stankiewicz, szef biura prasowego Ministerstwa In­frastruktury, mówi podobnie: - Pani pre­mier jest na urlopie, ale według mojej wiedzy prokuratura nie informowała jej o możliwości uzyskania takiego statusu. Spotkanie z szefem CBA miało miejsce, ale według naszej wiedzy nie zostało ono nagrane.
Legendą obrosło także spotkanie szefa NIK Krzysztofa Kwiatkowskiego z najbo­gatszym Polakiem Janem Kulczykiem, do którego doszło w restauracji Amber Room znajdującej się w siedzibie Polskiej Rady Biznesu. Również i w tym przypadku nie ma dowodów, że rozmowa została pod­słuchana. Nasz informator przyznaje, że prokuratura nie ma tego nagrania. Kwiat­kowski potwierdza: - Nie proponowano mi statusu pokrzywdzonego w tym śledz­twie. A czy mnie przesłuchano? Też nie.

Jan Bury nie czuje się pokrzywdzony
Nieco inaczej wygląda sytuacja Jana Kul­czyka. Miliarder miał w siedzibie Polskiej Rady Biznesu własną salkę, do której mógł zapraszać gości i zamawiać jedzenie z restauracji Amber Room. Sytuacji, w któ­rych podejrzany sommelier mógł podłożyć podsłuch, było bez liku, bo Kulczyk po­dejmował w swoim gabinecie wiele osób. Wśród nich byli politycy - chociażby szef MSZ Radosław Sikorski czy minister w Kancelarii Premiera Paweł Graś - i lu­dzie biznesu.
Śledczy: - Tych spotkań było mnóstwo, część z nich została nagrana. Kulczyk był już przesłuchiwany w tym śledztwie.
Czy najbogatszy Polak przyjął status pokrzywdzonego? Biuro prasowe Kulczyk Holding odmawia komentarza.
To, że celem kelnerów byli biznesmeni, nie oznacza oczywiście, że przez restau­racyjne studio nagrań nie przewinęli się politycy. Z naszych informacji wynika, że w Sowie zarejestrowano co najmniej jed­no spotkanie szefa klubu PSL Jana Bure­go. Nagrania z Burym na razie jednak nie znaleziono. Niewykluczone, że jego kopia znajduje się na dyskach, które kelnerzy ze strachu zniszczyli i utopili w Wiśle zaraz po wybuchu afery. Nasi rozmówcy pra­cujący przy śledztwie potwierdzają infor­macje podane przez „Gazetę Wyborczą”: kelnerzy podczas przesłuchania wska­zali miejsce wyrzucenia nośników, nur­kowie odnaleźli je i wyłowili. Ale sprzęt jest tak zniszczony, że na razie nie udało się odzyskać znajdujących się na nim pli­ków. - Przewodniczący rzeczywiście był przesłuchiwany w tym śledztwie, tyle że nie przez prokuraturę, lecz przez ABW. Funkcjonariusze poinformowali go, że nagranie jego rozmowy nie zostało zabez­pieczone. Propozycja przyznania statusu pokrzywdzonego padła, ale poseł na razie z niej nie skorzystał - mów „Newsweekowi” Krzysztof Kosiński, rzecznik klubu PSL. Z kim spotykał się Bury? Kosiński nie chce powiedzieć. Twierdzi, że były to oso­by prywatne, nie politycy.
- Swoją drogą, w jaki sposób kelne­rzy podkładali podsłuchy? Nie bali się, że BOR sprawdzi salkę i odkryje ich proce­der? - pytam osobę znającą akta.
- Nie, bo pluskwy wnoszono w ostatniej chwili, po ewentualnych kontrolach. Jed­nym ze sposobów było mocowanie pod­słuchu do wózeczka, na którym wjeżdżał}' dania. Kelner się ulatniał, a sprzęt zostawał.

Tłuste misie na podsłuchu
Z akt śledztwa wynika pewna prawidło­wość: celem kelnerów byli głównie biznes­meni oraz menedżerowie dużych spółek. Dziwnym trafem wielu z nich działało w branżach, w których aktywny był Marek Falenta, milioner podejrzany o zlecanie podsłuchów. Co więcej, część pracowała w kontrolowanych przez niego spółkach. Z naszych informacji wynika, że kelnerzy nagrali na przykład Grażynę Piotrowską- -Oliwę i jej męża Roberta. To o tyle cie­kawe, że Piotrowska-Oliwa do wybuchu afery podsłuchowej zasiadała w radzie nadzorczej Hawe, spółki z branży teleko­munikacyjnej, w której pokaźny pakiet udziałów ma Falenta. Oliwowie dosta­li już propozycję przyjęcia statusu po­krzywdzonych, ale na razie jej nie przyjęli. W Sowie podsłuchiwano także innego byłego członka rady nadzorczej Hawe, Tomasza Misiaka oraz jego żonę. Tak­że i im prokuratura zaoferowała status pokrzywdzonych - Misiakowie dla odmia­ny skorzystali z tej możliwości. Jak twier­dzą nasze źródła, ofiarą kelnerów padli także dwaj wysocy menedżerowie Oran­ge - wiceprezes Piotr Muszyński oraz szef rady nadzorczej Maciej Witucki. Czy zo­stali już przesłuchani? Nie wiadomo, żaden z nich nie odpowiedział na nasze pytania.
W notatkach kelnerów7 znaleziono też nazwiska ludzi z sektora finansowego. Kelnerzy nagrywali m.in. rozmowę wy­sokiego rangą pracownika prywatnego banku, w którym Falenta starał się o po­życzkę. Ostatecznie przyznano mu kredyt w' wysokości 80 min zł, warunkiem było jednak poręczenie udzielone przez Hawe Telekom, spółkę córkę Hawe. Sprawę od kilku tygodni bada Komisja Nadzoru Fi­nansowego. - Podejrzewam naruszenie obowiązków informacyjnych - mówi „Newsweekowi” Łukasz Dajnowicz, rzecznik KNF. Za to niedopatrzenie Hawe grożą dziś konsekwencje, i to niemałe. Komisja może nałożyć na spółkę wysoką karę. Nawet milion złotych.
Czy nagranie pracownika banku mo­gło mieć związek z kredytem zaciągnię­tym przez Falentę? Milioner rozkłada ręce. Twierdzi, że nic na ten temat nie wie.
Śledczy: - Wśród nagranych biznes­menów dużą grupę stanowiły tłuste mi­sie, czyli menedżerowie z państwowych gigantów. Przykłady? Wiemy, że poza prezesem Orłenu, którego rozmowę opub­likował „Wprost”, podsłuchano też szefa PKO BP Zbigniewa Jagiełłę.
Biuro prasowe banku nie zdradza, czy prezes Jagiełło otrzymał status pokrzywdzonego.

Kelner mógł sobie podjeść
Marek Falenta w ostatnich tygodniach bardzo się ożywił. Współpracuje z agen­cją PR, założył konto na Twitterze, udziela wywiadów'. Milioner szczególnie upodo­bał sobie niektóre media: prawicowy ty­godnik „Do Rzeczy” i serwis internetowy związany z „Gazetą Polską”.
W tym pierwszym wyznał, że już rok temu informował ABW i CBA o tym, iż czołowi politycy Platformy' są nagrywa­ni w' warszawskich restauracjach. Z ko­lei w' rozmowie z portalem Niezalezna.pl oświadczył: - Nie chcę już być kozłem ofiarnym. Niech ludzie znają prawdę. Za kelnerami stało CBŚ.
Opowieści milionera nie brzmią wia­rygodnie. Zaraz po wybuchu afery Falen­ta twierdził, że o procederze nagrywania dowiedział się tak jak wszyscy: w poło­wie czerwca z tygodnika „Wprost”. Po dwóch miesiącach ogłosił w „Do Rze­czy”, że informacje na ten temat miał już od roku. Według tygodnika powołujące­go się na jego wypowiedzi służby miały się od niego dowiedzieć o podsłuchach dro­gą e-mailową. Dowodów nie przedstawio­no. W samym tekście znalazło się zresztą więcej wątpliwych informacji. Na przy­kład: zdaniem „Do Rzeczy” w rządowej rezydencji nagrano prywatne spotkanie Donalda Tuska z synem, tematem podob­no była sprawa Amber Gold. Autor teks­tu Cezary Gmyz w rozmowie z Telewizją Republika powiedział później, że to kel­ner o imieniu Tomek podłożył podsłuch, a potem jeszcze sprzedał nagranie jedne­mu z detektywów za 60 tys. zł. Na pyta­nie prowadzącego, czy to aby nie za niska cena, Gmyz odparł: - Zarobki tego kelne­ra oscylowały w okolicy 2 tys. zł. Może do­stawał jeszcze jakieś napiwki, może mógł coś tam podjeść w restauracji, ale dla ta­kiego młodego chłopaka to były niebotycz­ne pieniądze.
Kilka dni po tej publikacji Falenta po raz kolejny zmienił wersję. W rozmowie z RMF FM stwierdził, że doniesienie zo­stało złożone jednak nie pisemnie, lecz ustnie, podczas spotkania z funkcjonariu­szami. Mimo kilku próśb dziennikarza od­mówił jednak podania nazwisk oficerów, z którymi rozmawiał. Równie gołosłow­ny okazał się zarzut dotyczący współpra­cy kelnerów z CBS. I w tej sprawie Falenta nie przedstawi żadnych dowodów.
Na niekorzyść milionera przemawiają też ustalenia dwóch prokuratur - bydgo­skiej i białostockiej - prowadzących nieza­leżne od siebie śledztwa, w których pada nazwisko Falenty. Pierwsze z nich doty­czy oszustw i prania brudnych pieniędzy. Mieli się ich dopuścić pracownicy spó­łek węglowych powiązanych z Falentą. Jak dowiedział się „Newsweek”, prokura­torzy prowadzący to postępowanie od­kryli, że jedna z firm prowadziła własne studio nagrań: inwigilowała kontrahen­tów, partnerów biznesowych, konkuren­cję. - W jednej ze spółek zabezpieczyliśmy nagrania podsłuchanych spotkań. Roz­mowy były rejestrowane na wewnętrz­ny użytek firmy, a nie z myślą o publikacji - potwierdza Marek Dydyszko, zastępca prokuratora okręgowego w Bydgoszczy. Z kolei śledztwo w Białymstoku dotyczy podsłuchu zaszytego w teczce zawierają­cej pismo pochodzące ze spółki Falenta Investments. Pluskwę wykryli pracownicy konkurencyjnej firmy.
Obserwując poczynania Falenty, warto śledzić nie tylko jego wypowiedzi, ale tak­że to, co dzieje się w powiązanych z nim firmach. Po wybuchu afery podsłucho­wej w spółce Hawe doszło na przykład do czystki. Z rady nadzorczej zniknęli ci, których podsłuchiwali kelnerzy: Piotrow­ska-Oliwa i Misiak. Stanowisko utrzy­mał za to mecenas Grzegorz Kuczyński, a obok niego pojawili się dwaj inni praw­nicy: Krzysztof Kufel i Łukasz Syldatk. Wszyscy trzej są partnerami w gdań­skiej kancelarii Gotkowicz, Kosmus, Kuczyński, która od lat współpracuje z PiS: w sporach prawnych z mediami występuje w imieniu prezesa Jarosła­wa Kaczyńskiego i innych ważnych po­lityków tego ugrupowania. Co ciekawe, z usług tej kancelarii korzysta także sam milioner.
Mówi jego znajomy: - Falenta liczy, że prawica weźmie go w obronę. A potem, kto wie. A nuż rząd Tuska upadnie i może dla niego przyjdą wtedy lepsze czasy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz