czwartek, 4 września 2014

Kraj zazdrośników



Przeszkadza nam cudza uroda, bogactwo i pozycja. Drażni, gdy ktoś ma lepiej niż my, chcielibyśmy mu to odebrać. To o nas mówi przysłowie o psie ogrodnika.

RENATA KIM, EWELINA LIS

No nie, to już przesada - kiedy Barbara, emerytowana nauczy­cielka spod Łodzi, zobaczyła na portalu Pudelek.pl zdjęcia Kasi Tusk ze słuchawkami za tysiąc złotych na uszach, aż zagotowała się ze złości. Przecież ona za taką sumę żyje cały miesiąc. A tamta niby skąd ma? Zarobiła? Czy może tatuś jej kupił? Więc nie wytrzymała i napisa­ła, co o Kasi myśli: że wcale nie jest ładna, a słuchawki niewarte swojej ceny. Anoni­mowo napisała, bo wtedy człowiek może być szczery.
Nie jej jednej się ulało: pod tekstem o superdrogich słuchawkach panny Tusk błyskawicznie pojawiło się blisko półtora tysiąca komentarzy. Ludzie narzekali, że nie mają co do garnka włożyć, a ona za ich pieniądze kupuje drogie gadżety. Biega so­bie, a za nią stado BOR-owców biega, za ich podatki. Do niczego się ta dziewucha nie nadaje, nos ma brzydki, po tacie.
Pani Barbara przyznaje, że zazdro­ści premierównie życia. Jej i tym wszyst­kim muzykom, celebrytom i dzieciom znanych ludzi, którzy nic nie robią, tylko biegają i się lansują. - Ale jak tu nie być zazdrosnym, gdy człowiek całe życie haru­je, a na nic go nie stać? Czy to sprawiedli­we? - pyta.
Jest rozgoryczona. Siedzi sama w domu, bo mąż dawno zostawił ją dla młodszej, a dziecko na studiach, i z nudów grzebie w internecie, czasem coś skomentuje. Na przykład walnie mściwie pod infor­macją o rozwodzie znanej aktorki: „Do­brze, że mąż Cię zostawił, zobaczysz, jak to jest”. Przez chwilę czuje ulgę.

Cudzy sukces boli
Dlaczego zazdrościmy? Nie tylko Pola­cy, wszyscy. - Nie wiadomo. Być może za­zdrość i zawiść mamy zapisane w genach. Nie ma takich badań, ale nie można tego wykluczyć - mówi prof. Zbigniew Zale­ski, psycholog, autor książki „Od zawiści do zemsty. Społeczna psychologia kło­potliwych emocji”. Pewne jest jego zda­niem jedno: to brzydkie uczucie zaczyna się rozwijać bardzo wcześnie. Rodzice po­równują swoje dzieci z innymi: Krzyś jest większy, ma ładniejsze śpioszki. Dzieci też porównują: ja mam klocki Lego, a ty nie, jestem lepszy. - Od najmłodszych lat jeste­śmy uczeni zazdrościć, a później jest już tylko gorzej i w końcu te emocje potrafią się rozwinąć do niewyobrażalnych roz­miarów. Mogą nawet doprowadzić do za­bójstwa - wzdycha profesor.
Bogna Dowgiałło, socjolog emocji z Uniwersytetu Gdańskiego, dodaje: za­wiści uczy też szkoła. Kiedy prowadziła badania w trójmiejskich gimnazjach, oka­zało się, że aż 80 proc. badanych uczniów zna to uczucie. - Szczególnie było to wi­doczne w klasach, w których zbliżały się testy kompetencji. Uczniowie wiedzieli, że to gra o sumie zerowej. Jeżeli kolega wy­gra, to ja stracę, bo on mi zabierze miej­sce w lepszym liceum. Często to rodzice zachęcają do niezdrowej konkurencji, pytając: a co dostała z testu Agniesz­ka? Dlaczego ty masz gorszą ocenę? - wyjaśnia socjolog.
Zajęła się badaniem zawiści, bo -jak żartuje - sama jest straszną za­zdrośnicą i próbuje z tym walczyć.
- Chciałabym wyjaśnić, skąd się u mnie wzięła i zrzucić winę na |j uwarunkowania zewnętrz­ne: kulturę, społeczeństwo - mówi.
Prace badawcze są trud­ne, bo ludzie wstydzą się o tym mówić. - Prowa­dzimy obserwacje meto­dą analizy konwersacyjnej. Słuchamy, jak ze sobą roz­mawiają, sprawdzamy, kto komu przerywa, kie­dy pojawia się krępu­jąca cisza. Ktoś pyta: „Co słychać?” rozmówca odpowiada, że jego córka dostała się na Oksford. I wte­dy następuje charakterystyczna reakcja: „Tak? Aha, no świetnie” mówi ten pierw­szy i kończy rozmowę - tłumaczy socjolog.
To częsty scenariusz: gdy ktoś zaczy­na opowiadać o swoich sukcesach, inni szybko zmieniają temat albo ucinają dys­kusję. A nie robią tego, gdy ktoś narzeka.
- To ewidentny przykład Schadenfreu­de, bardziej cieszą nas rozmowy, z któ­rych wynika, że komuś się nie powiodło - podsumowuje Dowgiałło.
Zaznacza, że w Polsce zazdrość jest czę­sto mylona z zawiścią, a to są przecież dwie różne rzeczy. - Zazdrość to uczucie, które wypływa z chęci zdobycia bądź utrzyma­nia jakiegoś pożądanego obiektu: nowych butów czy dobrej pracy. Może być moty­wująca, bo człowiek, który zazdrości, bar­dziej się stara, by coś osiągnąć - tłumaczy.
Z zawiścią jest inaczej: nie chodzi o to, by ten pożądany obiekt zdobyć, tylko o to, by kogoś go pozbawić. - To jest postawa psa ogrodnika, kiedy więcej wysiłku wkła­da się w to, by inny miał gorzej, niż żeby poprawić własną sytuację. Polacy bywają takimi psami ogrodnika.

Stawa irytuje
Piotr, 30-letni specjalista ds. marketingu, przychyla się do tezy, że z zawiścią czło­wiek się rodzi. Odkąd pamięta, zastana­wiał się, w czym i dlaczego inni są od niego lepsi. Dostawał szału, gdy mieli coś, czego on nie posiadał, choćby psa z rodowo­dem. Wmawiał sobie wtedy, że mógłby to wszystko mieć, nawet lepsze, ale nie chce.
Nie może też znieść widoku szczęśliwych ludzi: - Jak widzę fotki znajomych, którzy pojechali razem na wakacje, krew mnie zalewa. Myślę sobie: czemu ja nie mam wokół siebie ludzi, z którymi mógłbym wy­jechać? Zaczynam złośliwie komentować: „Schowaj brzuch, grubasie”, dla niepozna­ki dodając na końcu uśmiechniętą buźkę. Ze niby żart - opowiada.
Celebrytom nie zazdrości, w każdym ra­zie nie wszystkim. - Uwielbiam Rowana Atkinsona, więc gdy dowiaduję się, że ma kolekcję drogich samochodów, nie prze­staję śmiać się z jego skeczy. Gorzej jest z Justinem Bieberem. Nie lubię go, ale jak zaczyna jeździć lamborghini, to zaczynam go nienawidzić. Myślę, że nie zasługuje na taki supersamochód. Nie umie prze­cież śpiewać - tłumaczy zawiłość swoich uczuć Piotr.
Zasadniczo ludzie znani budzą dzikie emocje, zwłaszcza ich pieniądze. Maciej Zieliński, były koszykarz Śląska Wrocław, reprezentant Polski, a teraz poseł PO, wie­le razy słyszał nieprzychylne komentarze na temat kosmicznych sum, które rzeko­mo zarabia. - Ludzie zapominają, że moja forma, a więc też zarobki, to efekt hektoli­trów potu wylanego na treningach - mówi.
Norbi, piosenkarz i prezenter radiowy, jest przekonany, że najgorzej mają arty­ści. Wie nawet dlaczego: kolorowa prasa pisze o nich tak, jakby wszystko dostali za darmo. - I Polacy myślą potem: wyjdzie taki na scenę, zaśpiewa trzy piosenki i jest milionerem - mówi.
Inna sprawa - dodaje - że spora część środowiska podkręca atmosferę. - Te wszystkie celebrytki niepotrzebnie ob­noszą się. z sukienkami za 15 tysięcy i to­rebkami za 8. Ludzie, którzy czytają takie plotki, nie mają pojęcia, że te ciuchy i gadżety są zwykle wypożyczone.
Rafał Maślak, tegoroczny Mister Polski, na własnej skórze odczul, jak działa ten mechanizm. - Ludzie zazdroszczą mi sa­mochodu, bo gdzieś przeczytali, że dosta­łem go z salonu, ale już nie doczytali, że mi go wypożyczono. I tylko na rok. Podobnie było z garniturem Prądy, który pożyczy­łem od znajomego, bo nie miałem w czym iść na oficjalną imprezę. Zaraz pojawiły się artykuły, że Maślak ma na sobie 50 ty­sięcy, i zaczęła się fala hejtów - wspomi­na. Czasem dostaje SMS-y, że taki wygląd jak jego powinien być karalny, ale wyda­je mu się, że to raczej żart niż prawdziwa zazdrość.
Za to Anna Kalata, była minister pracy za rządów PiS, nie ma wątpliwości: dobry wygląd może być powodem zawiści. Ileż to nasłuchała się uwag, gdy już po odejściu z polityki schudła blisko 40 kilo i z pul­chnej urzędniczki zmieniła się w atrak­cyjną kobietę. - Mówiono mi: do czego to podobne, w takim wieku nie przystoi być chudym. To nienormalne, to grzech - opowiada.
Kasia Tusk nie odpowiedziała na e-mail z prośbą, by porozmawiać o ludz­kiej zawiści.

Bogactwo drażni
Nie ma jednak wątpliwości, że najbardziej drażni Polaka cudze bogactwo, prawdziwe i domniemane. Widać to m.in. po rosnącej z roku na rok liczbie donosów do skarbówek. W Warszawie w 2008 r. było takich donosów 219, a w ubiegłym już 526. Tyl­ko w ostatnim roku wzrost wyniósł 25 proc. W Lublinie jeszcze więcej: 40 proc., a w Krakowie 20 proc.
Spora część donosów jest pisana przez „sąsiadów”. Ich autorzy są zwykle zaniepo­kojeni tym, że człowiek mieszkający obok zbyt szybko się wzbogacił. Piszą: pewnie oszukuje na podatkach. Do urzędu skar­bowego w Krakowie trafiły w ostatnim czasie m.in. takie epistoły: „Mówiąc o wy­stawnym życiu właścicieli, mam na myśli: (...), zakup nowego samochodu, posiada­nie szpanerskich gadżetów, częste niczym nieskrępowane zabaw w nocnych loka­lach”. Albo: „Mając na utrzymaniu 3 dzieci w wieku studenckim i 2 dorosłych, posia­dając 3 samochody dobrej marki i stale re­montując dom, jeżdżąc na wakacje, nie można pozwolić sobie na to z pensji”.
Inspektorzy nie chcą dywagować, czym kierują się donosiciele. Sugerują tylko, że nie chodzi o sprawiedliwość ani tym bar­dziej troskę o finanse państwa. Raczej o to, by wylać żółć i utrudnić sąsiadowi życie. Co ciekawe, większość takich informacji okazuje się nieprawdziwa.
Wiesław Gałązka, ekspert od kreowa­nia wizerunku: - Melchior Wańkowicz powiedział kiedyś: „Szewc zazdrości ka­nonikowi, że został prałatem”. My mamy coś takiego: jesteśmy leniwi, sami nie po­trafimy, ale będziemy robić wszystko, by drugiemu się nie udało. Zamiast zapy­tać sąsiada, jak to robi, że krowa daje mu 10 litrów mleka, będziemy się modlić, żeby zwierzę mu zdechło - ironizuje.
Zawiść nierozerwalnie wiąże się z inną typowo polską cechą - podejrzliwością:
- Mówi się, że pierwszy milion trzeba ukraść. Szukałem takiej frazy w języku an­gielskim, bo wydawało mi się, że to przy­szło z zewnątrz, i okazało się, że nie ma. To jest czysto polskie przekonanie, że jak ktoś coś ma, to na pewno ukradł. To mechanizm silnie napędzający zawiść - ocenia prof. Bogdan Wojciszke, psycholog z SWPS.

Władza szczuje
Dr Piotr Osęka, historyk z Instytutu Stu­diów Politycznych PAN, który zajmuje się głównie okresem PRL, nie umie powie­dzieć, czy dziś Polacy są bardziej zawist­ni niż kilkadziesiąt lat temu. Na pewno w tamtych czasach zazdrościli bliźnim in­nych rzeczy niż teraz. - Wartością nie były pieniądze, ale wpływy i przywileje władzy, które były niedostępne dla zwykłych ludzi. Wszystkie te ośrodki rządowe za wysoki­mi murami, sklepy za żółtymi firankami ze specjalnym zaopatrzeniem były obiektem zazdrości przeciętnych obywateli.
Co ciekawe, w czasach PRL ci, któ­rzy mieli pieniądze, czyli tzw. prywat­na inicjatywa, nie obnosili się z nimi, tak jak robią dzisiejsi przedsiębiorcy. - Kie­dy w latach 50. prywaciarze kupowali so­bie na Zachodzie samochody, to je potem w Polsce przerabiali. Wkładali te potężne silniki w karoserie warszawy z obawy, że sąsiad doniesie władzy, a ta przywali do­miar - opowiada dr Osęka.
Na zawiści majątkowej oparta była antysemicka kampania w marcu 1968 r.
- Dopóki mówiono o spisku Żydów z Amerykanami, ludzi to nie ruszało. Ale gdy nasycono propagandę opowieścia­mi o bananowej młodzieży, dzieciach re­wizjonistów, które jeżdżą limuzynami tatusia do szkoły i noszą drogie ubrania z butików, lud się wściekł. I rozpętała się antyżydowska nagonka.
W PRL - dodaje historyk - zazdrosz­czono tym, którzy mieli dobry zawód: górnikowi, stoczniowcowi, zaopatrze­niowcowi. Był nawet taki dowcip: mężczy­zna, któremu ktoś nadepnął w tramwaju na nogę, krzyczy: „Pan nie wie, kim ja je­stem! Kierownikiem sklepu mięsnego!”. A ktoś z boku szepcze: „On tak naprawdę jest profesorem na uniwersytecie, ale ma manię wielkości”.
- Bycie inteligentem w PRL wiązało się tylko z jednym przywilejem: możliwoś­cią zagranicznych wyjazdów - tłumaczy dr Osęka. - Inteligentowi zazdroszczo­no łatwości otrzymania paszportu i zna­jomości świata. W Polsce, która aż do czasów Gierka była krajem zamkniętym, światowość była przedmiotem zawiści.
- Czy komuś zazdroszczę? - zastana­wia się chwilę dr Osęka. - Tak. Najwięk­sza zawiść mnie bierze, gdy czytam książki kolegów i myślę sobie: „Kurczę, jak on to napisał! Dlaczego ja wcześniej nie wpad­łem na to, by to zbadać?”. Ale przepraco­wuję w sobie tę zawiść, gratuluję koledze szczerze. I nie piszę paszkwilu, w którym udowadniam, że jego tezy są fałszywe.

Odwaga irytuje
Norbi: - Oczywiście, że znam uczucie za­zdrości. Spotykam Donatana i Cleo, przy­bijam z nimi piątkę, a w środku myślę: „O kurde, kiedyś też miałem taki sukces”. Albo znowu słyszę w radiu chłopców z ze­społu Enej i rośnie mi gula. Czemu nie mnie tak często puszczają? Zazdrość jest, szczególnie wobec ludzi z branży, ale nie życzę nikomu, by mu się noga powinęła.
Aktorka Monika Jarosińska po przegra­nych w 2005 r. polskich eliminacjach do konkursu Eurowizji, długo nie mogła prze­boleć, że nie udało jej się dostać do finału.
- Zajęłam drugie miejsce, pierwsze zdo­był Ivan Komarenko. Oglądałam go potem w telewizji i myślałam: „Cholera, mogłam tam być”. Potem dałam sobie spokój, nie warto, przyjdą inne sukcesy - wspomina.
Sandra Borowiecka, blogerka i dzien­nikarka „Uważam Rze” przyznaje, że za­zdrości ludziom, którym udało się coś osiągnąć. Głównie dziennikarzom i pi­sarzom, bo to jej wymarzona kariera. Ale szybko przypomina sobie, że doszli do tego ciężką pracą. - Polacy zbyt często o tym zapominają. Nie widzą drogi, która wiodła do sukcesu - mówi. Nad swoją za­zdrością umie zapanować, nie zżera jej od środka, tylko motywuje do pracy.
Kilka dni temu założyła na Facebooku stronę o nazwie Pomnik Hejtera Polskie­go. - Jest tyle hejtu w sieci, że chwilami robi się to niebezpieczne. Więc razem ze znajomymi postanowiliśmy się wobec tego zdystansować, żeby nie zwariować - tłumaczy ideę pomnika.
Borowiecka zna siłę internetowej nie­nawiści. Zaczęło się od tego, że rok temu rozesłała do wielu redakcji w Polsce list, w którym pisała, że opuszcza kraj z poczu­ciem porażki, bo nikt nie chciał jej tu dać porządnej pracy. - Najpierw zostałam bohaterką, chwalono mnie, że miałam odwa­gę powiedzieć to, co myśli wielu młodych ludzi. Ale już kilka dni później za to samo obrzucano mnie wyzwiskami. Do dziś punktuje się mnie za każde słowo, za każ­dą złą minę, źle uczesane włosy, wytyka, że jestem beztalenciem i nie mam prawa osiągnąć sukcesu.
Dlaczego budzi aż taką złość? - Bo od­ważyłam się wystąpić w roli osoby, któ­ra opowiada historię swojego pokolenia. Wyjechałam do Londynu, podejmowałam ryzyko, próbowałam coś zmienić. A po­winnam siedzieć cicho i narzekać, wtedy nikt by się nie czepiał - diagnozuje.

Zazdrość rani
Czy można się zazdrości i zawiści wyzbyć?
- Teoretycznie jest to możliwe, ale wymaga ogromnej pracy, wielu lat terapii - nie po­zostawia złudzeń prof. Zbigniew Zaleski.
- Trzeba zrozumieć, jak bardzo te uczucia są negatywne. Trzeba się dowiedzieć, dla­czego nas tak kole w oczy, że sąsiad jeździ luksusowym maybachem. Jeśli zawistnik to zrozumie, to ma szansę się wyleczyć. W Polsce jest to bardzo trudne, bo nasza kultura składa się z ciągłych ocen i porów­nań, a to prowadzi do zazdrości i zawiści.
Bogna Dowgiałło jest przekonana, że zawiść napędza brak gotowych recept na sukces. - Młodzi myślą: będę ciężko pra­cować, zdobędę wyższe wykształcenie, ale czy zagwarantuje mi to sukces? Nie­koniecznie. A potem młodzi patrzą na celebrytów i zadają sobie pytanie, jak to się dzieje, że oni mają sławę i bogactwo? Sy­tuacja, w której nie jesteśmy nagradza­ni za zasługi, może prowadzić do zawiści - mówi.
Uważa jednak, że jest coraz lepiej: - Wi­dzę różnicę między rozmowami nagrywa­nymi trzy lata temu a najnowszymi, z tego roku. Dawniej wstydziliśmy się mówić o naszych sukcesach: „U mnie nic ciekawe­go, stara bieda”. Dziś stajemy się bardziej otwarci. Wciąż zazdrościmy, ale z roku na rok coraz mniej. Potrafimy powiedzieć: „Ale ci zazdroszczę” i nie pozwolić, by ta zazdrość przerodziła się w zawiść - prze­konuje. U siebie też zauważyła zmianę: odkąd prowadzi swoje trudne badania, jest o wiele mniej zazdrosna.
Piotr Tymochowicz, znany doradca ds. wizerunku, w żadną przemianę Polaków nie wierzy. Właśnie wyemigrował z Pol­ski do USA, jak twierdzi, m.in. z powodu wszechobecnej zawiści. Nie chce już robić interesów w kraju, w którym nie można ot­warcie mówić, ile się zarabia, bo się zaraz usłyszy, że to dzięki przekrętom. I to nie­prawda - zapewnia - że mu się tu wiodło kiepsko i stąd decyzja o wyjeździe. Zara­biał znakomicie, tylko miał już serdecznie dość wyzwisk pod swoim adresem, głów­nie antysemickich, jakich pełno w Interne­cie. I anonimowych listów od ludzi, którzy grożą, że przyjdą po jego dzieci i je zabiją.
- Jesteśmy nie tylko narodem zawistników, ale także antysemitów, rasistów, homofobów i wszelkich nienawistników - wylicza. Nie, nie jest rozgoryczony - zaprzecza - tyl­ko ma tego wszystkiego serdecznie dość. Bardzo mu się za to podoba atmosfera panująca w Stanach. Nikt tu nikomu nie mówi, jak żyć, nikt się niczemu nie dziwi, nikt nikogo nie obraża. Ostatnio załatwiał jakieś sprawy w urzędzie na Florydzie, gdzie teraz będzie mieszkać, i zobaczył taką scenę: petenci nagrodzili oklaskami czło­wieka, który dostał pierwsze w życiu prawo jazdy. - Oni naprawdę się z tego cieszyli, w Polsce rzecz nie do pomyślenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz