niedziela, 14 września 2014

Grafa dziwne przypadki



Znany gangster znad Wisły, podejrzany o udział w zabójstwie i kilka porwań, nagle wychodzi z aresztu, znika, po czym pojawia się aż w RPA i tam prosi o azyl. A
prokuratura nic.

Janusz G., zwany Grafem, czasem Starym, Ojcem lub Dzia­duniem, znikł w 2012 r., dokładnie dzień przed decyzją sądu o ponownym aresztowaniu. Trudno mu się dziwić, bo wcześniej za kratami aresztu spędził ponad siedem lat. Siedział i siedział, a śledztwa wciąż się toczyły i nie było widać ich końca. Dwa razy próbował odebrać sobie życie i nie były to żadne udawanki - raz zdjęto go ze sznura w ostatnim momencie. Po Warszawie poszedł wówczas hyr, że Graf ma załamkę i pójdzie z prokuratorem na ugodę, zakabluje innych, tak jak inni zakablowali jego. Kilku mocnych ludzi półświatka pochowało się wtedy po mysich dziurach. Graf dużo wiedział.
Stawiano mu poważne zarzuty: udział w porwaniu i zabój­stwie znanego maklera i gracza giełdowego Piotra Głowali oraz porwania czterech innych osób: dwóch biznesmenów tureckich i dwóch polskich - ojca i syna. W międzyczasie został prawo­mocnie skazany na siedem lat za kierowanie grupą przestępczą, wyłudzenia i haracze. Ale tego wyroku nie zaczął jeszcze odby­wać, bo sąd uznał, że ze względu na stan zdrowia, załamanie psy­chiczne i nadmierną długotrwałość aresztu ma wyjść na wolność. Prokuratura się odwołała, ale w przeddzień rozprawy, podczas której orzeczono jednak areszt, Stary gdzieś się ulotnił. Wysta­wiono list gończy, ale tylko krajowy, w przekonaniu, że ktoś taki jak Graf daleko nie ucieknie.

Każdy przeklina jakiś dzień
Ksywki Stary i Dziadunio nie pasowały do niego. Ledwo prze­kroczona pięćdziesiątka, 188 cm wzrostu, potężne bary, byczy kark. Oficjalnie zajmował się biznesem, jego potężne mięśnie rzeźbione na siłowni musiały na biznesowych kontrahentach robić wrażenie. Niewątpliwie pomagało mu to w interesach.
Wcześniej był jednym z tzw. ludzi z miasta, aż nagle zmienił się w asa biznesu. Adam J., jeden z jego wspólników, a potem ważny świadek, który go obciążył, tak opisywał tę przemianę: „Wyszedłem z więzienia. Był to okres, kiedy Graf wstępował w drugi związek małżeński. To był taki przeskok, kiedy ja sie­działem te dwa lata i Graf z takiego typowego gangstera, który latał w dresie Adidasa i miał brudne paznokcie, stał się zupełnie innym człowiekiem. Facet w garniturze, ze złotym zegarkiem na ręku. Zadbany. Ogolony. Stara się normalnie wysławiać. Nie przeklinać. Okazuje się, że Grafa już nie interesuje ulica. Odcina się całkowicie od ulicy. Nie jeździ nigdzie na spotka­nia. Nie mamy chodzić w dresach, a w garniturach. Mamy się trzymać z dala od miasta. Pan Graf staje się biznesmenem. Nawet na swoje przyjęcie weselne zaprosił bardzo mało osób z miasta”.
Przyjęcie odbywało się w warszawskim hotelu Czarny Kot. Świadkiem ze strony pana młodego był Janusz Lazarowicz, znany finansista, prezes XIV NFI i Raiffeisen Investment Polska, spółki-córki austriackiego banku Raiffeisen. Znali się od kilkunastu miesięcy. Dzisiaj Lazarowicz przeklina dzień, w którym ich drogi się przecięły.
Poznał już nowego Grafa, tego w garniturze i ze złotym zegarkiem - biznesmena. Szczerze mówiąc, zaimponowała mu znajomość z tym człowiekiem z grubym karkiem, war­szawskim twardzielem, wokół którego kręciły się szemrane typy i wszyscy z szacunkiem. Na weselu też się tacy pojawili. Poczesne miejsce przy weselnym stole przypadło Andrzejo­wi L. Lazarowicz nie wiedział wtedy, że to gangster z top listy, pseudonim Rygus.
Jest więcej niż pewne, że z kolei Graf przeklina dzień, kiedy jego ścieżka przecięła się ze ścieżką Rygusa. Ale skąd miał wie­dzieć, że ten facet od brudnej roboty zostanie kiedyś świadkiem koronnym i że obciąży zeznaniami właśnie jego.
Nigdy już się nie dowiemy, jaki dzień przeklina Rygus. Za­rzucono mu udział w porwaniach ludzi dla okupu. Aby oszukać los, zgodził się współpracować jako świadek koronny i obciążać dawnych wspólników. Taka była cena bezkarności. Ale kiedyś coś w nim pękło, zerwał się ze smyczy i pobiegł w świat. Poszu­kiwali go funkcjonariusze z zarządu ochrony świadków koron­nych CBŚ, bo potrzebny był do zeznań na rozprawach. Bezsku­tecznie. Dopadli go policjanci z kryminalnego, popełniał nowe przestępstwa. Stracił status koronnego, trafił za kraty. Prosił prokuratora o zgodę na widzenia z dziewczyną, ten odmawiał. Narzeczona błagała prokuratora. On sobie coś zrobi, ostrzega­ła. Zgody nie było. Którejś nocy Rygus powiesił się w celi, tak przynajmniej brzmiał oficjalny komunikat. Prokurator już nie jest prokuratorem, został radcą prawnym.

Kto komu kopie grób
W maju 2004 r. w miejscowości Brzeście między Konstan­cinem a Górą Kalwarią znaleziono zmaltretowane zwłoki biznesmena giełdowego Piotra Głowali. Stwierdzono, że rany zadawano mu dziwnym narzędziem, szablą albo maczetą. Kto? Dlaczego? Śledztwo dreptało w miejscu.
Ruszyło z kopyta, kiedy prezes XIV NFI Janusz Lazarowicz dostarczył prokuraturze kasetę z nagraną przez siebie rozmo­wą z Piotrem Głowalą. Miała pomóc w śledztwie. Prokurator słyszy uwiecznione na taśmie słowa Lazarowicza: „Pan sobie kopie grób!”. Uznaje, że to koronny dowód. Interpretuje te sło­wa: finansista grozi graczowi giełdowemu śmiercią. W proku­ratorskim zaciszu układane są puzzle, każdy element pasuje do kolejnych. A do tego pojawia się świadek koronny Rygus, który (do czasu) pomaga, jak może.
Ustalenia brzmią następująco: Głowala nachodzi Lazaro­wicza w imieniu byłego prezesa PZU Grzegorza Wieczerzaka (ten jest wówczas podejrzewany o malwersacje, potem zostanie oczyszczony). Domaga się pieniędzy, spłaty rzekomego długu. Lazarowicz nie chce płacić, żali się swojemu przyjacielowi Gra­fowi. Ten uspokaja: ja to załatwię. Ludzie Grafa, m.in. Robert R., Rygus i dwóch wynajętych do mokrej roboty Czeczenów, pory­wają Głowalę, maltretują go i zabijają. Czeczenów prokurator nie znajduje. Pod ręką ma za to Grafa, Roberta R., Lazarowicza, no i Rygusa, ale tego już na innych prawach.
Lazarowicz jest obywatelem nie tylko Polski. Ma też paszport Wielkiej Brytanii, bo tam od wielu lat mieszka na stałe. Przeby­wał także w RPA, posiada obywatelstwo południowo-afrykańskie. Jest marzec 2007 r. Janusz Lazarowicz, jak co tydzień, weekend spędza z żoną i córką w Londynie. Dowiaduje się, że w Polsce wydano za nim europejski nakaz aresztowania. Pakuje się i jedzie na lotnisko. Ląduje w Kapsztadzie. Prokuratura o tym nie wie, szuka go po swojemu. Wygląda, że raczej pozoruje, niż faktycznie szuka.
W 2007 r. razem z Sylwestrem Latkowskim nawiązujemy kon­takt z Januszem Lazarowiczem. Rok później jedziemy do RPA. Opisujemy to w reportażu „Ściga­ny” (POLITYKA 51/08). Lazarowicz przedstawia swoją wersję. Nie jest sprawcą, jest ofiarą. Nie podżegał do zabójstwa Głowali, nie miał żadnego motywu. Chce złożyć ze­znania, wszystko wyjaśnić, ale nie w Polsce. Boi się aresztu, nie chce być jak Jurand. - Wyłapią oczy, obetną język, a potem puszczą wol­no - opowiada o swojej wizji aresz­tu wydobywczego. Ale w Kapszta­dzie też siedzi jak w areszcie. To, co prawda, złota klatka, ale klatka. Nie może opuszczać tego kraju, bo go dopadną i wyślą do Polski. On tu, rodzina w Londynie. Ile da się tak wytrzymać? Upoważnia nas do poinformowania polskich organów ścigania o miejscu swe­go ukrycia.
Jest wrzesień 2014 r. - Janusz Lazarowicz już siódmy rok na ba­nicji w Kapsztadzie. Chciał zeznawać w Polsce, ale prokuratura nie zgodziła się na wystawienie mu listu żelaznego. Żaden pro­kurator do Kapsztadu się nie wybrał. Wystąpiono za to do władz RPA o ekstradycję zbiega. Sąd południowoafrykański odmówił. Wniosek był pełen błędów i niedoróbek. Dowody niewiarygod­ne. Podobnie jak było w przypadku Edwarda Mazura (sprawa zabójstwa gen. Papały). Tam dopiero po 16 latach od zbrodni oczyszczono Mazura. Lazarowicz się boi, że prokuratura po­stanowiła wykopać mu grób w Kapsztadzie. Wcale nie chce go w Polsce, woli, aby dożywotnio tkwił w RPA.
Jednym z motywów, dla którego Lazarowicz miałby podżegać do zabójstwa Piotra Głowali, były rzekome malwersacje, jakich dokonywał razem z Grzegorzem Wieczerzakiem na szkodę ma­jątku NFI (stąd według prokuratury wynikały roszczenia Wie­czerzaka). W tej sprawie toczyło się odrębne śledztwo, chociaż w tej samej Prokuraturze Apelacyjnej w Warszawie. W styczniu 2014 r. postępowanie umorzono wobec niestwierdzenia prze­stępstwa. Z konkluzją: „Podkreślić należy, iż w ustalonym toku zdarzeń, którego dotyczy przedmiotowa decyzja merytoryczna (umorzenie postępowania), Prokuratura nie dopatrzyła się zna­mion innych ewentualnych czynów zabronionych”.
W listopadzie 2012 r. zadzwonił telefon Janusza Lazarowicza. Komórka z kartą lokalną, używana wyłącznie do kontaktów w RPA. Wyświetlił się też numer miejscowy. Usłyszał głos Grafa. „Jestem w RPA, spotkajmy się, trzeba pogadać”. - Powiedziałem mu, że nie mamy o czym gadać- opowiada Lazarowicz. Graf upie­rał się, że jest o czym. Mówił o rozliczeniu długu, chciał pienię­dzy uważał, że należy mu się prowizja za interes, jaki przed laty naraił XIV NFI. Przejął wtedy połowę udziałów w spółce posiadającej dwie działki w centrum Warszawy i doprowadził do sprzedaży tych nieruchomości NFI. Twierdził, że skoro NFI sprzedało działki z zyskiem, jemu należy się prowizja. Domagał się jej od Lazarowicza ukrywającego się przed polskim wymia­rem sprawiedliwości w Kapsztadzie. Pominął jeden szczegół. NFI zarobiło na działkach w czasie, kiedy Janusz Lazarowicz już nie był w tym funduszu, ukrywał się za granicą.
Nie spotkali się. Graf wysłał esemes, że wyjeżdża, aby oczy­ścić swoje imię, ale jeszcze wróci.
Minął rok. W listopadzie 2013 r. do Lazarowicza zatelefono­wał nieznany mu mężczyzna, Polak z RPA. Przedstawił się jako Ernest. Poinformował, że ma kłopot z pewnym Polakiem, który mieszka u jego teścia i próbował go okraść. Ernest pobił tego Polaka, ten zawiadomił policję i Ernest ma kłopoty. Lazarowicz spytał, po co mu to opowiada. Ernest oświadczył, że ten Polak ma ksywkę Graf i kiedyś opowiadał, że w Kapsztadzie mieszka facet, który jest mu winien 10 min euro. Nie chce dobrowolnie płacić, dlatego on, Graf, go zawinie (czytaj: porwie] i zmusi do oddania długu. Wiem, że to chodzi o pana, wyjaśnił Ernest.
Lazarowicz napisał na podstawie tej rozmowy notatkę, złożył ją u adwokata. Wysłał też do Prokuratury Apelacyj­nej w Warszawie informację, że Graf przebywa w RPA i grozi mu uprowadzeniem.
Później dowiedział się, że Graf, aby zrealizować swoje plany, na­wiązał bliskie kontakty z miejscowymi mafiosami. Jednym z Kapsz­tadu-bossem od nocnych klubów i kasyn, a drugim gangsterem czeskiego pochodzenia działającym w Johannesburgu.
Kolejna wiadomość pochodziła od miejscowej policji. Pytali, czy Lazarowicz chce złożyć doniesienie na Janusza G., ps. Graf, że ten mu groził porwaniem? Odpowiedział, że ma na ten temat wiedzę z drugiej ręki i żeby skontaktowali się z adwokatem, u którego złożył notatkę. I tak się stało.
Graf trafił za kraty, ale głównie dlatego, że przebywał na tery­torium RPA nielegalnie, skończyła mu się wiza. Umieszczono go w ośrodku deportacyjnym. Najpierw w więzieniu Polsmor w Kapsztadzie, potem w mieście Kugersdorp, wreszcie w Lindela pod Johannesburgiem. Siedzi do dzisiaj, bo do deportacji nie do­szło. Głównie dlatego, że z Polski nadszedł wniosek o ekstradycję, a to wymagało innej procedury. Jak już wiemy, wniosek nie speł­niał wymogów, został odrzucony. Graf, według niepotwierdzo­nych informacji, miał wtedy wystąpić o prawo do stałego pobytu w RPA i złożył prośbę o azyl. Czym to umotywował - nie wiadomo.

Wszystko, czyli nic
W Polsce wszystkie procesy, w jakich miał odpowiadać Ja­nusz G., zostały z powodu jego ucieczki zawieszone. Prokuratu­ra próbowała też po raz piąty zawiesić bezterminowo śledztwo przeciwko Januszowi Lazarowiczowi, podejrzanemu o pod­żeganie do zabójstwa, ale także po raz piąty sąd, rozpatrując zażalenie Lazarowicza, nakazał prowadzenie postępowania. Odłożenie sprawy ad acta, do czego dąży prokuratura, spo­wodowałoby, że Janusz Lazarowicz byłby bez wyroku skazany na banicję w RPA do ostatnich swych dni. Dlatego podejrzewa prokuraturę o nieczyste intencje. Zadaje pytanie: -Jakim cu­dem Graf był w legalnym posiadaniu polskiego paszportu, skoro jego sprawy sądowe się jeszcze w Polsce nie zakończyły?
Jest przekonany, że Graf opuścił Polskę z błogosławieństwem prokuratury. - Mieli nadzieję, że Graf spotka się ze mną, co zin­terpretują jako mataczenie potwierdzające nieprawdziwą tezę, że to ja podżegałem Grafa do zabójstwa Piotra Głowali. Teraz mają kłopot. Według moich informacji ze strony władz RPA wola ekstradycji Grafa do Polski jest duża, ale po stronie polskiej tego zapału nie widać.
Prokuratura, rzecz jasna, twierdzi, że czyni wszystko, aby mieć w Polsce i Lazarowicza, i Grafa, wtedy sprawy ruszą z kopyta. Dziw­na rzecz, bo w tym przypadku czynić wszystko znaczy nie robić nic.

Piotr Pytlakowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz