piątek, 5 września 2014

Bulterier stracił kły



Jacek Kurski ostatnio nieco spokorniał. Skończył z kąsaniem Jarosława Kaczyńskiego i PiS. Teraz się umizguje i czeka na zaproszenie do partii. - Biegacz musi biegać. Słońce wschodzi i zachodzi. Polityk musi kandydować - zdradza swoją filozofię

Agnieszka Niewińska

Byłem na urlopie, załatwiam zaległe sprawy, zrobiłem remont domu, urządziłem synowi piękny pokoik - Jacek Kurski w rozmowie z „Do Rzeczy" wylicza, co robi po tym, jak najpierw zadeklarował odejście z polity­ki, a potem został wyrzucony z Solidarnej Polski i znalazł się na politycznym aucie. Sam twierdzi jednak, że to nie aut, że jest w grze. - Jestem politykiem zjednoczone­go obozu prawicy in spe, chwilowo bez przynależności, ale w oczekiwaniu na zagospodarowanie - deklaruje z fantazją.
- Nie przebieram jednak nogami, nie pocę się, nie staję na palcach - zapewnia, choć nie brzmi to specjalnie przeko­nująco. - Zobaczymy, co rzeka życia przyniesie.
Nie chce zdradzić, czy jest już po słowie z PiS - wróble ćwierkają, że zabiega o miejsce na warszawskiej liście PiS w wyborach do Sejmu. Mówi tylko enigmatycznie, że pozostaje z dawną partią w kontakcie. Partią, którą jeszcze niedawno nazywał „kolonią karną połączoną z przedszkolem". Dzisiaj
bagatelizuje tamte słowa.
- Osoba o pani hory­zontach myślowych nie powinna zwracać uwagi na pewien rytuał polityczny - czaruje, choć w ogóle się nie znamy. - Trzy lata poza PiS pozwoliło mi spojrzeć na tę partię z dystansu mówi. Już nie chce kąsać prezesa, jakoś stracił kły.

HEROLD OBLAŁ SIĘ KAWĄ
Po porażce w wyborach do europarlamentu miał zniknąć z polityki na rok. Nawet Monika Olejnik podczas niedzielnej audycji w Radiu Zet połączyła się z nim na pożegnanie - przez lata Kurski był częstym gościem jej programu.
- Moje odejście to nie był żaden blef. Przewidywałem roczne przepychanki na prawicy: rozwiązywanie, wyjścia, wejścia. Myślałem, że to potrwa parę ładnych mie­sięcy, że w tym czasie zostaną przegrane wybory samorządowe i że w okolicach marca, kwietnia zostanie zawarty jakiś konsensus i wtedy wrócę - tłumaczy dziś. - Mile mnie zaskoczyło, że Jarosław Kaczyński podjął tak poważną inicjatywę zjednoczeniową dosłownie cztery tygo­dnie po moim wycofaniu się z polityki, a ponieważ chciałem być heroldem tego zjednoczenia, postanowiłem przekroczyć Rubikon i pojawić się na kongresie PiS.
Misja herolda nie spodobała się jednak dotychczasowej partii Kurskiego. Soli­darna Polska Zbigniewa Ziobry nie miała jeszcze wówczas dogadanego zjednoczenia z PiS. Ziobryści uznali, że rozmowy i występ Kurskiego na kongresie PiS za plecami partyjnych kolegów osłabił ich pozycję negocjacyjną, i wyrzucili go z partii. „Oblałem się kawą ze śmiechu" - skomentował to po swojemu Kurski na Twitterze. I jeszcze zdążył publicznie naubliżać szefowi partii Zbigniewowi Ziobrze. Nazwał go „leszczykiem, które­mu trzeba było zmieniać pieluchę". - Cóż, ostry język to taka moja cecha osobnicza - przyznaje Kurski.
Fakt, kąśliwe uwagi to jego znak firmo­wy. Podobnie jak partyjne rozstania i po­wroty, z naciskiem na rozstania. Nawet ci bardziej życzliwi Kurskiemu żartują, że za chwilę zabraknie palców u rąk, by policzyć partie, z którymi współpracował. W latach 90. dowodził kampanią Poro­zumienia Centrum braci Kaczyńskich, których poznał podczas strajku w Stoczni Gdańskiej w 1988 r. Wtedy stali się jego idolami. Potem działał w Ruchu Odbu­dowy Polski Jana Olszewskiego, był jego rzecznikiem. Po klęsce wyborczej ROP chciał pozbawić Olszewskiego przywódz­twa, po rokoszu i założeniu własnej frakcji odszedł jednak do ZChN, i to na stanowi­sko wiceszefa partii (później go usunięto). ZChN wchodziło w skład AWS, z ramienia którego Kurski został wicemarszałkiem województwa pomorskiego. Po przegra­nych przez tę koalicję wyborach parla­mentarnych poszedł do PiS, ale nie dostał od razu miejsca na liście w wyborach samorządowych, więc od Kaczyńskich się odwrócił i poszedł do LPR.
- Biegacz musi biegać. Słońce wscho­dzi i zachodzi. Polityk musi kandydo­wać - tłumaczy tamten wybór Kurski. Wybrali go do pomorskiego sejmiku, zasiadł w jego prezydium i naprzykrzał się politycznej konkurencji. Zapunktował tym u Giertycha i dostał poważniejsze zadania w LPR - przygotowanie kampanii do europarlamentu.
Okazał się niezwykle skuteczny. LPR zdobyła ponad 15 proc. głosów, a Kurski, który znał partię na wylot, odwrócił się na pięcie i poszedł do PiS. W 2011 r. został z niego wykluczony z grupą innych PiS-owców, z którymi założył Solidarną Polskę. Teraz jednak znów chce do Kaczyń­skiego. - Ideowo jestem w tym samym miejscu. U nas robi się cynika z tego, kto wiele razy zmieniał partię. Tymczasem cynikiem jest ten, kto przechodzi z PiS do PO, zwłaszcza po Smoleńsku - uważa.
- Wszystkie partie, które mnie wyrzucały, kończyły w makabrycznych męczarniach - dodaje buńczucznie. Przypominam, że PiS też go wyrzucił, a jakoś przędzie. - Zaraz, zaraz. Nie skończyłem. Wygrała ta partia, która Kurskiego wyrzuciła i przyjęła. Liczę na powtórzenie się tej historii.

UŁAŃSKA FANTAZJA CZY POLITYCZNA GANGSTERKA
Dawni współpracownicy i koledzy partyjni nie szczędzą ostrych słów na określenie politycznych manewrów Kurskiego. Wielu, z którymi współpracował, mówi, że jest na wskroś cyniczny i nie przebiera w środkach. Wie, kogo i jak podejść, by osiągnąć swój cel.
A zapowiadał się doskonale. Jeszcze w gdańskim III LO zwanym Topolówką po ogłoszeniu stanu wojennego był współ­organizatorem protestów. Uczniowie zakładali żałobne stroje, wpinali oporniki, śpiewali hymn. Kurski był jednym ze współzałożycieli i drukarzy podziemnego pisma Topolówki. Wzorem był dla niego starszy brat Jarosław, zaangażowany w opozycję. Po transformacji ideowo się poróżnili. Jarosław został wicenaczelnym „Gazety Wyborczej". Rodzinne spotkania stawały się okazją do słownego fechtunku.
Już jako student Kurski nie tylko kręcił korbą powielacza, ale także redagował opozycyjne pisma. W 1985 r. na stadionie Lechii Gdańsk współorganizował wywie­szenie ogromnego transparentu nawołują­cego do bojkotu wyborów do Sejmu PRL. W 1988 r. wdarł się do strajkującej Stoczni Gdańskiej. Świadkowie tamtych wydarzeń wspominają go jako przebojowego, pomy­słowego, odważnego. - Wciąż uważam go za człowieka ideowego. Problem w tym, że w polityce stosuje brutalne metody - mówi o Kurskim znajomy z dawnych lat.
On uznaje, że cel uświęca środki, a skoro sam był brutalnie atakowany, zwłaszcza przez PO, to ma prawo brutalnie odpowie­dzieć - ocenia nasz rozmówca.          
I - Czy w latach 90. był ideowym politykiem? - dziwi się pytaniem Andrzej Kieryłło, projektant i specjalista w za­kresie wizerunku, który Kurskiego zna z czasów działalności politycznej w ROP. Wówczas ostro konkurowali.
- O tak, dostrzegłem to raz na spotkaniu w ROP - ironizuje Kieryłło. - Brał też w nim udział Henryk Lewczuk „Młot", żołnierz AK i WiN, dowódca antykomu­nistycznego oddziału. Kurski się nie krę­pował jego obecnością i proponował, by miejsca na listach wyborczych sprzeda­wać po 20 tys. zł każde. Henryk Lewczuk, człowiek starej daty i honoru, długo nie mógł potem dojść do siebie.
Kurski zaprzecza: - Kompletna bzdura, ordynarna prowokacja. Z kimś mnie pomylono. Jeśli ktoś to powie pod nazwi­skiem, to kieruję sprawę do sądu.

CHŁOPAK Z „REFLEKSEM”
Łukasz Perzyna, w latach 90. dzienni­karz polityczny TVP i „Życia", uważa, że było i jest wiele wcieleń Jacka Kurskiego.
- Jedno to bezkrytyczny wielbiciel Lecha Wałęsy, drugie to równie gorliwy jego krytyk. Podobnie było z Janem Olszew­skim. Kurski upatrywał w nim szansę na naprawę nie tylko prawicy w Polsce, ale także polityki. Później wespół z Antonim Macierewiczem rozbił Olszewskiemu partię. Myślę, że podobnie ewoluował jego stosunek do Jarosława Kaczyńskiego.
Perzyna wspomina, jak poprosił Kurskiego o wywiad na krótko przed rozłamem w ROP. - Kurski konsekwent­nie powtarzał, że nie jest przeciwnikiem Olszewskiego, wie, jakim jest on kapita­łem. Niedługo potem rozłożył mu partię.
Kieryłło zaznacza, że ze współpracy z Kurskim ma same złe wspomnienia.
- Jest pozbawiony wszelkich skrupułów i zasad moralnych - uważa. - Z kampanii w 1997 r. pamiętam niejeden jego głupi numer. Chociażby aferę z zakonnicą, która znalazła się na ulotkach Kurskiego bez swojej wiedzy, czy z cytowaną przez niego wypowiedzią Jana Olszewskiego, której zainteresowany nie mógł sobie przypomnieć - wspomina Kieryłło i dodaje, że jako szef kampanii telewi­zyjnej ROP Kurski wykorzystał cały jej budżet, nie przygotowując niczego, co nadawałoby się do emisji. - Zostaliśmy bez materiałów i bez pieniędzy. Kurski od kampanii został odsunięty, co nie przeszkodziło mu w podmienieniu kasety emisyjnej dla TVP na taką z materiałem, którego wypuszczenie doprowadziłoby i Jana Olszewskiego do procesu sądowego.
Zrobił to w swoim stylu, wmówił kurierowi ze sztabu wyborczego, że wiezie niewłaściwą kasetę, a młody chłopak znający go z telewizji dał się oszukać.
Pół dnia walczyłem z nieprzychylną nam wtedy telewizją, żeby tę kasetę wydobyć, bo miała ogromną ochotę na jej emisję.
- To śmieszne, absurd. ROP był 18 lat temu. Pierwszy raz spotykam się z takimi zarzutami. Kieryłło pani to pewnie po­wiedział - denerwuje się Kurski. - Mnie wtedy odsunięto od kampanii z powodu ambicjonalnych przepychanek, choć miałem do tego dryg. Przejął to Kieryłło, w efekcie czego w telewizji szły denne materiały, które były gwoździem do trumny ROP. Niczego nie podmieniałem. Wysyłałem po prostu spot, już nawet nie wiem na czyją prośbę. Nie mogłem niczego podmienić, bo nie miałem takich pełnomocnictw - ocenia.
Spośród wielu jego wybryków czę­sto wspominany jest też ten z wyborów parlamentarnych w 2001 r. W okręgu toruńskim, z którego startował, na liście wyborczej był minister rolnictwa w rzą­dzie Jerzego Buzka - Jacek Janiszewski. By mu utrzeć nosa i odebrać głosy w ostat­niej chwili przed złożeniem listy Kurski dopisał na nią znajomego o nazwisku... Janiszewski. Jedni nazwali to politycznym gangsterstwem, inni ułańską fantazją, ale Kurski wyleciał z ZChN. - To nie było żadne sfałszowanie listy. Wyraziłem swoją dezaprobatę. Podrzucono mi kukułcze jajo - faceta, którego wyrzucono z Platformy Obywatelskiej. Dopisałem innego o takim nazwisku, bo miałem do tego prawo. Miało to szlachetną wymowę i na miejscu się bardzo podobało - wspomina Kurski.
Zresztą fantazją popisywał się także wtedy, gdy w latach 90. pracował jeszcze jako dziennikarz. Razem z Piotrem Semką, dziś publicystą „Do Rzeczy", tworzyli słynny program „Refleks", w którym między innymi pokazali nagranie Adama Michnika i Moniki Olejnik wsiadających do samochodu Jerzego Urbana. Wówczas taśmy te wywołały burzę. Potem obaj panowie wydali razem książkę „Lewy czerwcowy" o kulisach odwołania rządu Jana Olszewskiego 4 czerwca 1992 r.
O tym wydarzeniu Kurski z materiału filmowego na taśmach VHS zrobił film „Nocna zmiana". - Film ten pokazywał różnym ludziom - opowiada dziennikarz, który wówczas pracował w TVP i miał wziąć udział w kolaudacji filmu. - Pamię­tam, że pokazał mi taśmę z ujęciem, na którym akurat widać, jak stoję na koryta­rzu sejmowym. Może chciał w ten sposób zyskać moją przychylność, a może to był przypadek. Potem kilka razy oglądałem ostateczną wersję filmu, ale siebie tam nie znalazłem - śmieje się nasz rozmów­ca. I dodaje: - Zawsze go lubiłem, choć nie da się zaprzeczyć, że jest typem łobuza.
Elżbieta Jaworowicz, autorka „Sprawy dla reportera" w TVP, wspomina czasy, kiedy Kurski występował w jej progra­mie jako komentator. - To były lata 90., początek przemian ustrojowych w Polsce. Wiele osób nie potrafiło się odnaleźć w nowej rzeczywistości, czuło się oszu­kanych. Bardzo dużo programów po­święcałam kwestiom prywatyzacji. Jacek miał umiejętność jasnego formułowania swoich myśli i robił to z ideowym zaanga­żowaniem. W swoich komentarzach był bezkompromisowy i odważny. Nie bał się ostro recenzować rządzących - wspomina Jaworowicz i zaznacza, że w tamtym okre­sie ministrowie uważali, iż mogą wpływać na program, więc nieraz dzwonili do dyrektorów i prezesów. - Do mnie po wy­stępach Jacka oczywiście nikt nie dzwonił, ale podobno politycy interweniowali po jego wypowiedziach u szefostwa TVP.
Kurskiego uważała za człowieka obda­rzonego sporym temperamentem. - Wyda­wało mi się, że z wiekiem złagodnieje. Wie­lu osobom czas, życiowe doświadczenie tępi młodzieńcze rogi, innym one jeszcze rosną. Jacek Kurski należy do tych drugich. Jest błyskotliwy, inteligentny i sprytny. Po­pularność mojego programu wykorzystał perfekcyjnie, budując zaufanie widzów do samego siebie. Jego wadą jest to, że zawsze ostro postrzega rzeczywistość, losy kraju. W czerni lub bieli. I niestety nie zawsze posługuje się czystymi metodami - pewnie dlatego jest teraz tam, gdzie jest.

„KURA” NA KSIĘŻYCU
Wielu rozmówców zaznacza, że pewność siebie, arogancja i brak lojalno­ści Kurskiego wynikają z tego, że uważa się za nieomylnego spin doktora, autora zwycięskich kampanii, udanych spotów wyborczych, więc zawsze znajdzie się dla niego miejsce. Nie można mu odmówić talentu w dziedzinie PR. To w końcu on wpadł na pomysł organizowania niedziel­nych konferencji Jana Olszewskiego, gdy ten był premierem. W inne dni dziennikarze nie chcieli w ogóle w nich uczestniczyć, bo Olszewski uchodził za nu­dziarza. W niedziele przycho­dzili z braku innych wydarzeń politycznych.
- Jacek potrafi doskonale dyskutować. Jeśli jest jakiś problem, to jego wysyła się do telewizji. Potrafi dosłownie roznieść przeciwnika. Szefowie stacji powinni się o niego bić.
On poprowadziłby świetny talk-show - ocenia nasz rozmówca z Solidarnej Polski.
Zaraz jednak dodaje, że w swo­jej sprawie nie ma tak dobrej oceny sytuacji. - Jako spin dok­tor trochę się już zestarzał. Nie rozumie mediów społecznościowych. Wystarczy przypo­mnieć jego selfie z Majdanu.
Chodzi o zdjęcie, jakie Kurski zrobił sobie na tle zgliszcz w Kijowie i wrzucił do sieci. Internauci go obśmiali i zaraz zaczęli tworzyć memy, doklejając głowę Kurskiego do różnych fotografii. Był na Księżycu, obok Roosevelta, Sta­lina i Churchilla na konferencji w Jałcie, a nawet pod Grunwal­dem. - Środek kampanii, a cały Internet śmiał się z Kurskiego - wspomina nasz rozmówca.
W Solidarnej Polsce wyty­kają „Kurze", że nie rozumie, iż tabloidy mogą zabić nawet jego.
A te szczególnie chętnie obser­wują zachowanie Kurskiego na drodze: szaleńczą jazdę samochodem, z której słynie, i lekceważenie przepisów. - Gdy kampania dobrze idzie, przyjeż­dża Kurski i parkuje na trawni­ku albo ścieżce rowerowej i już wszyscy interesują się tylko tym - załamuje ręce Patryk Jaki, rzecznik SP. Przyznaje, że dwa razy jechał z Kurskim samocho­dem jako pasażer. - Z wielkim strachem. Nie chciałbym tego powtarzać. Sam nie jestem w tej sprawie święty - każdy w życiu płacił jakiś mandat - ale kiedy ktoś wie, że go śledzą, a i tak jedzie za szybko, wygląda to na premedytację - mówi.
Kurski deklaruje, że walczy ze swoim piractwem. - Przejechałem 1,5 mln km i nie spowodowałem żadnego wypadku, w którym ktoś by ucierpiał - zaznacza. Patryk Jaki mówi, że w partii Kurskiego brakować mu nie będzie. - Przez te trzy lata pokazał, że nie jest przydatny. Myśla­łem, że będę pracował z wirtuozem PR, ale szybko wylądowałem na ziemi. Przy­chodził na jedno na 10 spotkań zespołu medialnego, i to zawsze dwie godziny spóźniony. Znikał, nie odbierał telefonów. Oglądaliśmy go głównie w telewizji, chociażby w programach Moniki Olejnik, gdzie był często zapraszany. Grał na siebie - mówi Jaki.
Ciepłe słowo o Kurskim prędzej usłyszy się dziś w PiS.
- To niezwykle sympatyczny człowiek, świetny kompan i nie najgorszy polityk. Jest zdolny i myślę, że jeszcze niejedno w polityce osiągnie - mówi „Do Rzeczy" Zbigniew Girzyński, poseł PiS.

JEDNOOKI KRÓL
Andrzej Kieryłło nie zmar­twiłby się, gdyby Kurski doży­wotnio został na politycznym aucie. - Nie znam jego osiągnięć w dziedzinie marketingu politycznego, za to wiem, że ma ogromne zasługi w obniżeniu poziomu debaty politycznej w Polsce i w politycznych pro­wokacjach, takich jak „dziadek z Wehrmachtu". Kurski może się wypierać tego, że szukał haka na Donalda Tuska, może mówić, że tylko powtórzył plotki, które krążyły. Znam jego sposób działania na tyle, że mogę powiedzieć: to było w jego stylu. On najpierw kopie po kostkach, a potem myśli, jak się z tego wytłumaczyć - mówi.
Politolog dr Wojciech Jabłoń­ski nie sądzi, by Kurski długo został poza polityką.
- Dziś PiS to kraina medialnych ślepców, więc jednooki Jacek Kurski byłby tam królem. Partia Kaczyńskiego go potrzebuje, bo nie ma żadnych medialnych twarzy. Mariusz Błaszczak to kompletny sztywniak, Adam Hofman jest skompromitowany, nie budzi sympatii - ocenia dr Jabłoński i dodaje, że rozwód Kurskiego, o którym rozpisują się tabloidy, nie będzie szczegól­nym obciążeniem dla polityka.
- Przed wyborami w 2015 r. PiS potrzebuje sprawnych propagandzistów. Kurski może się nie przy­znawać do wyciągnięcia Tuskowi dziadka z Wehrmachtu, ale to dla niego, jako spin doktora, duży plus - ocenia. - Kaczyński doczekał się tego, że Bulterier sam do niego wrócił. I to jeszcze z łańcuchem.
współpraca Zuzanna Chylińska

1 komentarz: