czwartek, 7 sierpnia 2014

Taśma, która ma obalić rząd



Czy akcja służb specjalnych przeciw Janowi Buremu z PSL to pokłosie nagranego spotkania wicepremier Elżbiety Bieńkowskiej z szefem CBA Pawłem Wojtunikiem?

SYLWESTER LATKOWSKI, MICHAŁ MAJEWSKI

Puszczenie moich taśm zamknie tygodniach w warszawskich restauracjach, temat i rząd upadnie - rzucił żartem krótko po wybuchu afery taśmowej szef CBA Paweł Wojtunik. „Wprost” zna szczegóły jego, spotkania z wicepremier Bieńkowską.
Czy zeszłotygodniowa akcja CBA, które głównym bohaterem był Jan Bury, jeden Spotkanie Bieńkowska-Wojtunik było z liderów PSL, jest prewencyjną operacją umawiane przez sekretariaty pani wice - przed ujawnieniem taśmy ze spotkania premier i szefa służby antykorupcyjnej. Bieńkowska-Wojtunik?

SOWA Z MOKOTOWA
Drugi tydzień czerwca. Źródło przekazuje tygodnikowi „Wprost” pierwsze nagrania spotkań z restauracji Sowa i Przyjaciele. To rozmowy szefa MSW Bartłomieja Sienkie­wicza z prezesem NBP Markiem Belką oraz spotkanie Sławomira Nowaka z Andrzejem Parafianowiczem. „Taśmom” towarzyszą dodatkowe informacje: są kolejne nagra­nia, m.in. rozmowy Pawła Grasia z Janem Kulczykiem oraz Bieńkowskiej i Wojtunika. Potwierdziliśmy wtedy, że rzeczywiście takie spotkania odbyły się w ostatnich tygodniach w warszawskich restauracjach.
Udało nam się też ustalić część szczegółów żartem krótko po wybuchu tego drugiego spotkania, które odbyło się afery taśmowej szef CBA Paweł na początku czerwca w restauracji Sowa i Przyjaciele.


RESTAURACJĘ WYBRAŁA WICEPREMIER
Miejsce zaproponowała Bieńkowska, która dobrze zna położoną na Dolnym Mokotowie restaurację Sowa i Przyjaciele. Kilka miesięcy wcześniej Bieńkowska organizowała w niej imprezę urodzinową z udziałem polityków. Dlaczego do rozmowy nie doszło w gabine­cie szefa CBA lub wicepremier? Sekretarki zastępczyni premiera Tuska tłumaczyły koleżankom z biura Wojtunika, że rozmowa w restauracji jest na rękę pani wicepremier, bo „pani Bieńkowska ma wiele spotkań na mieście". Wojtunik, jak wynika z naszych informacji, nigdy wcześniej ani później nie umawiał się na rozmowy w tejże restauracji. Rachunek (822 zł) uregulowało Ministerstwo Infrastruktury.



DRAŻLIWE TEMATY
Czego dotyczyło to spotkanie? Ani Wojtu­nik, ani Bieńkowska nie chcą się na ten temat wypowiadać. W zeszłym tygodniu „Gazeta Wyborcza” podała, że jednym z tematów była planowana akcja CBA w resorcie Bień­kowskiej. Jednym zdaniem potwierdził to anonimowy rozmówca „GW” z CBA: „Tak, była ona przedmiotem rozmowy”. Tekst w „GW” pojawił się po wejściu agentów biura antykorupcyjnego do gabinetu Zbi­gniewa Rynasiewicza, który jest zastępcą u Bieńkowskiej. Z informacji „Wprost” wynika, że w rozmowie Bieńkowska-Woj - tunik pojawiło się kilka innych, drażliwych tematów. Woj tunik, jak wynika z naszych informacji, chciał przedstawić zdobywającej coraz większe wpływy zastępczyni Tuska swoją opinię o sprawach związanych z ko­rupcją w administracji. Co mówił?

WOJTUNIK KRYTYCZNIE O SIKORSKIM
Po pierwsze, Wojtunik źle i ostro wypowiadał się na temat szefa dyplomacji Radosława Sikorskiego. Chodziło o sprawę z zeszłego roku. Wiosną 2013 r. opisaliśmy we „Wprost” sprawę podejrzanego wielomilionowego przetargu na obsługę polskiej prezydencji w Unii Europejskiej. Nikt nie zareagował. Sprawa odżyła po kilku miesiącach. Jesienią na opisaną przez nas historię zareagowało CBA. Wtedy zatrzymana została Monika F., naczelnik wydziału zamówień publicznych w MSZ. Beneficjentem przetargów została firma informatyczna, której wiceprezesem był Janusz J., wiceszef dużej firmy z branży informatycznej.

SIKORSKI CHCIAŁ WYPALIĆ ŻELAZEM
Na spotkaniu z Bieńkowską szef CBA nie­pochlebnie wyrażał się o postawie Sikorskiego wobec tej historii. Skarżył się, że Sikorski w bezpośredniej rozmowie miał do niego pretensje. Nie był zadowolony ze sposobu pracy CBA w jego resorcie. Wojtunik, jak relacjonował Bieńkowskiej, robił dobrą minę do złej gry i nawet dał zielone światło Sikorskiemu, by ogłosił światu, iż współpraca między CBA a MSZ układała się wzorowo. Rzeczywiście, Sikorski, już po głośnej akcji CBA, obficie informował o tej historii, m.in. na Twitterze. „Komórka nowotworowa usu­nięta, mój skalpel ostry”, „Monika F. już wy­dalona ze służby zagranicznej. Sprawdzamy wszystkie przetargi, w których uczestniczyła. Dziękuję CBA za skuteczność” - pisał szef dyplomacji i przyznawał, że resort został do­tknięty rakiem korupcji. Spytaliśmy bliskiego współpracownika Sikorskiego o opinię na temat ocen, które na spotkaniu z Bieńkowską u Sowy i Przyjaciół miał wygłaszać szef CBA. Odpisał: „Wojtunik powinien potwierdzić, że nie było żadnych nacisków. Wręcz przeciw­nie. Sikorski mówił, żeby wypalić wszystko gorącym żelazem”.

MARKETING I SZEF MSW
Wojtunik opowiadał też Bieńkowskiej, że CBA w różnych spółkach państwowych (głównie związanych właśnie z infrastrukturą), urzędach i ministerstwach napotyka wciąż na tę samą, dobrze ustosunkowaną w środowisku PO, spółkę zajmującą się marketingiem i promocją. Wojtunik, nie przebierając w słowach, krytykował też Bartłomieja Sienkiewicza za sposób, w jaki ten kieruje resortem spraw wewnętrznych.
Jak ustalił „Wprost” po ujawnieniu faktu ich spotkania, zarówno Bieńkowska, jak i Wojtunik byli mocno przejęci perspek­tywą tego, że nagranie z ich spotkania może w przyszłości zostać upublicznione. W zakulisowych rozmowach szef CBA wyrażał nawet opinię, że doprowadziłoby to rząd do upadku.
Z naszych informacji wynika, że już po ujawnieniu afery Wojtunik spotykał się z osobami mającymi wiedzę na temat kulisów sprawy. Mimo że CBA nie jest włączone do śledztwa w aferze taśmowej, szef tej służby bez powodzenia próbował się dowiedzieć, kto przekazał nagrania dziennikarzom i kto może być w posiadaniu nieujawnionych jeszcze nagrań, w tym jego rozmowy z wicepremier Bieńkowską.

BUTELKA ZA 6 TYS.
Co ta sprawa może mieć wspólnego z Janem Burym, szefem klubu parlamentarnego PSL oraz jednym z liderów koalicyjnego Stronnictwa? Przypomnijmy, że w zeszły czwartek agenci CBA weszli do biura poselskiego i sejmowego pokoju polityka, by dokonać przeszukania. Akcja służby antykorupcyjnej zaowocowała w piątek ostrym napięciem koalicyjnym.
Buremu przypisuje się związki z Piotrem Nisztorem, za którego pośrednictwem na­grane rozmowy polityków trafiły do redakcji „Wprost”. Na czym te związki Burego i Nisztora mają polegać? Wśród biznesmenów i pracujących dla nich PR-owców polityk ma wielu przeciwników jeszcze z czasów, gdy był wpływowym wiceministrem skar­bu. Wskazują oni na związki szefa klubu PSL z biznesmenem Andrzejem Wilamowskim, który miał robić interesy z Elektrownią Kozienice, nadzorowaną przez ówczesnego wiceministra skarbu Jana Burego. Wilamowski to z kolei wydawca pisma „7 dni. Puls Tygodnia”, którego w zeszłym roku Nisztor był naczelnym.
Tyle że jest druga strona medalu. W całej sprawie pojawia się też bowiem inny przedsiębiorca, biznesowy przeciwnik Wilamowskiego. To Stanisław Bortkiewicz, były prezes Ursusa, który starał się o kilkunastomilionowe odszkodowanie z elek­trowni w Kozienicach. Bury na wypłatę się nie godził. Wtedy Bortkiewicz, przez PR-owców i zaprzyjaźnionych dziennikarzy, miał rozpocząć krucjatę przeciw politykowi PSL. Wojujący z Burym PR-owcy w ostat­nich tygodniach lansują tezę, którą można streścić tak: „Na nagranych spotkaniach nie ma polityków PSL. Taśmowe uderzenie ich nie dotknęło, więc ludowcy mają związek z nagraniami. Jaki? No oczywiście przez relacje Nisztora z Burym” - Tyle że ja znam Burego słabo. Rozmawiałem z nim może dwa razy w życiu - opowiada nam Nisztor. Dziennikarz nie wypiera się natomiast dobrej znajomości z Wilamowskim.
Pretekstem do wejścia funkcjonariuszy CBA do biur polityka PSL było śledztwo, w którym chodzi o powoływanie się na wpływy przez dwóch biznesmenów z Le­żajska.
Nasz rozmówca ze służb: - Sprawa wygląda dziwnie. Najpierw CBA weszło do gabinetu wiceministra Rynasiewicza, bo ci dwaj biznesmeni z Leżajska mieli mu wręczyć butelkę drogiego alkoholu. Tyle że Rynasiewicz tej butelki w ogóle nie przyjął! Potem z tą samą sprawą związane było wejście do biur Burego, w tym przeszukanie w Sejmie. Wygląda mi to na pretekst.
- Do czego?
- Na przykład do tego, by sprawdzić, czy Bury nie ma jakichś taśm w teoretycznie bezpiecznym sejmowym biurze. Być może chodzi o danie sygnału, że ludzie, którym przypisuje się kontakty z Nisztorem, będą sprawdzani. Taka swoista przestroga: mamy na was oko, nie bawcie się taśmami, bo będziemy działać ostro.

PRZECIEKI TO BYŁYBY STARACHOWICE!
Jak dowiaduje się „Wprost”, samo przeszu­kanie w sejmowym biurze Burego miało ciekawy przebieg. W piątek pojawiły się pogłoski, że niektórzy najważniejsi politycy byli uprzedzeni o tej operacji. Rozmówca z CBA: - Absolutnie nie. Przeciek stara­chowicki sprzed kilkunastu lat jest nauczką, którą służby pamiętają!
- Skąd w takim razie politycy mieli wiedzieć o całej akcji? - pytamy rozmówcę z Centralnego Biura Antykorupcyjnego.
- Dowiedzieli się, jak utknęliśmy w Sejmie na jakieś dwie godziny i marsza­łek Kopacz zaczęła wydzwaniać do innych polityków z informacją, że weszliśmy do Sejmu - twierdzi rozmówca z CBA.

KARPIŃSKI, BURY I KOSMOS
Bardzo ciekawy wątek dotyczący Burego znajduje się w jednej z rozmów z VIP roomu restauracji Sowa i Przyjaciele, o której pisaliśmy już we „Wprost”. Chodzi o spotkanie ministra skarbu Włodzimierza Karpińskiego, jego zastępcy Zdzisła­wa Gawlika oraz prezesa Orlenu Jacka Krawca. W trakcie rozmowy Karpiński zwraca uwagę, że Bury trzyma sztamę z Waldemarem Pawlakiem, którego szef resortu skarbu ocenia jako „cwaniaka”. Tu warto zaznaczyć, że to właśnie Pawlak w piątek z sejmowej mównicy wystąpił z płomienną obroną Burego. Zażądał, wbrew stanowisku Stronnictwa, przesu­nięcia głosowania nad wotum nieufności dla ministra spraw wewnętrznych i infor­macji na temat akcji CBA wobec Burego. Mówił o głosowaniu „pod swego rodzaju szantażem”.
U Sowy i Przyjaciół Karpiński utyski­wał Gawlikowi i Krawcowi, że ma z Burym problem: „Mam problem Burego, nie? Którego mogę, wiesz, wyjebać w kosmos! [...] Ja muszę go wziąć tutaj [do Sowy i Przyjaciół - red.]. Nie bardzo mi się chce pić po prostu, bo pracuję, ale musimy po prostu pogadać, nie? Bo gość [Bury - red.], wiesz, robi dym polityczny, a tak naprawdę chodzi o jego interesy, nie? Tylko i wyłącznie. Albo dostanie, jebnie go w końcu ktoś i tyle, no. Na poważnie. No tyle tylko, że to może rozsypać się koalicja”.
Chcieliśmy spytać w piątek Karpiń­skiego, czym chciał wyje... w kosmos Burego, jakie interesy robi Bury, kto miał jeb... Burego i dlaczego z tego powodu miałaby się rozsypać koalicja? Minister skarbu nie reagował na SMS-y i nie od­bierał telefonu.



Szeryf z CBA
Wejście funkcjonariuszy CBA do biur jednego z liderów PSL zatrzęsło koalicją. W tym czasie szef biura antykorupcyjnego Paweł Wojtunik odpoczywał nad Bałtykiem. Złośliwi mówią, że był to urlop taktyczny.

SYLWESTER LATKOWSKI, MICHAŁ MAJEWSKI

Paweł Wojtunik zawsze miał szczęście. Już jedna z pierwszych ważnych akcji w jego policyjnej karierze mogła się dla niego źle skończyć. Wraz z kolegami brał udział w zatrzymaniu „Buraka”, groźnego prze­stępcy, który był poszukiwany przez olsz­tyńską policję w związku ze sprawą zabójstwa i strzelał z kałasznikowa do kierowcy w Sękocinie. Po zatrzymaniu „Burak” trafił do pokoju, w którym urzędował Wojtunik. Młody policjant nie do końca wiedział, kim jest zatrzymany, i przez dwie godziny ucinał sobie z nim pogawędkę. Bandzior siedział rozkuty w jego pokoju niczym zwykły petent. Policyjna ekipa z Olsztyna, która przyjechała odebrać „Buraka”, była mocno zdziwiona tym widokiem, bo deli­kwent był bezwzględnym płatnym zabójcą.
Wojtunik do policji trafił bardzo wcze­śnie. Miał 19 lat, kiedy w 1991 r. złożył podanie o przyjęcie do Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie, ale kadry zawaliły termin i się nie dostał. Zdał na Politech­nikę Warszawską, zaliczył rok na Wydziale Mechanicznym Energetyki i Lotnictwa, szybko jednak się zorientował, że nie chce być inżynierem. W tajemnicy przed rodzi­cami złożył ponownie papiery do szkoły w Szczytnie. Mama dowiedziała się o tym w dniu, kiedy w rodzinnych Białobrzegach pod Radomiem pojawił się dzielnicowy, żeby zrobić wywiad środowiskowy o kan­dydacie do służby. Drugim razem syn się do niej dostał.
- To był mój pierwszy sukces w poli­cyjnej karierze - mówi Paweł Wojtunik w książce „CBS. Biuro tajnych spraw” autorstwa Sylwestra Latkowskiego i Piotra Pytlakowskiego. - Kiedy składałem papiery do Szczytna, było około 400 podań na jedno miejsce, po weryfikacji zostało 100, a na same egzaminy dopuszczono chyba 12 osób na jedno miejsce.
Bezpośrednio po studiach przyjęli go do elitarnego wydziału policji zajmującego się przestępczością zorganizowaną. Nie­przypadkowo. W Wyższej Szkole Policyjnej w Szczytnie napisał pracę dyplomową o początkach kariery „Dziada”, kiedy ten zajmował się jeszcze handlem złomem i srebrem. Była to pierwsza praca o mafii w historii szkoły.

PRACA POD PRZYKRYCIEM
W drugiej połowie lat 90., kiedy Wojtunik zaczynał karierę, przestępczość była bar­dziej nieokiełznana, brutalna. Wybuchały bomby, dochodziło do mafijnych porachun­ków przy użyciu broni. W tamtych czasach obecny szef CBA miał pozwolenie od swojego naczelnika w „Pezetach” na jeżdżenie w grupie szturmowej. - Nagle dostawało się ekipę, otwierało kopertę i trzeba było o czwartej rano gdzieś jechać, w nie do końca znane miejsce. Raz pojechaliśmy na operację przechwycenia heroiny na granicy, jechaliśmy na dwa dni, a ja wróciłem po dwóch tygodniach - wspominał Wojtunik.
W 1998 r. przeszedł do Zespołu „S” czyli operacji specjalnych, do tak zwanych przykrywek. Pracował tam głównie jako prowadzący, czasem jako agent pod przy­kryciem.
- Wtedy nas było kilkanaście osób, prowadziliśmy sprawy na terenie całego
kraju, ale także za granicą. Były licencje osobne dla prowadzącego, osobne dla agenta i jeszcze osobne dla zabezpieczenia. Przez dwa czy trzy lata miałem wszystkie trzy licencje - opowiadał w 2010 r. Ta działalność wiązała się z dużym niebez­pieczeństwem, ale nie było sytuacji, żeby któryś z polskich „przykrywkowców” zgi­nął albo doznał ciężkich obrażeń. To akurat unikatowe, bo na przykład w Stanach Zjed­noczonych wśród „przykrywkowców” jest duża śmiertelność. Sam Wojtunik po latach opowiadał, że zdarzyła mu się sytuacja, która mogła zakończyć się bardzo nie­dobrze. Jechał drogim samochodem ubić nielegalny interes z poważnymi złodzie­jami. W tej akcji wraz z kolegą odgrywał „leszcza”, a nie twardziela. - Jak się robi interesy, a ktoś się zachowuje jak leszcz, to charakternie jest go okraść. My odgry­waliśmy wtedy leszczy. Oni skalkulowali i im wyszło, że bezpieczniej, łatwiej i taniej będzie zabrać samochód i okraść mnie, niż ze mną zahandlować. Wtedy trochę na własne życzenie się wpakowałem w taką sytuację. Wiedziałem, że nie powinienem tam jechać, bo coś nie tak idą rozmowy. Gdyby im się udało, zabraliby mi kluczyki i samochód i dali w łeb, mieli broń - opowiadał przed trzema laty.

PROPOZYCJA NIE DO ODRZUCENIA
Później brał udział w dorzynaniu gangu pruszkowskiego, co pozwoliło mu się dalej piąć w policyjnej hierarchii. Został wiceszefem CBŚ-u, potem w 2007 r. przejął fotel szefa po Jarosławie Marcu, który musiał opuścić stanowisko w kon­sekwencji głośnej afery przeciekowej z Andrzejem Lepperem, Januszem Kacz­markiem i Ryszardem Krauzem. Po dwóch latach kierowania CBS został wezwany do Kancelarii Premiera. Odbyło się to jak w filmie szpiegowskim. Na spotkanie wchodził jednym z tylnych wejść, tak by nie zauważył go nikt poza najbliższą ochroną premiera. Rozmowa z Donaldem Tuskiem była krótka i dotyczyła tego, czy weźmie stanowisko szefa CBA po twórcy tej służby Mariuszu Kamińskim. Zgodził się, choć miał opory. - CBA postrzegałem jako, mówiąc kolokwialnie, syf totalny, same problemy, skandale - mówił niedługo po przyjściu na stanowisko. - Gdybym miał gwarancję stabilności w CBS, na przykład że będę jeszcze ze dwa, trzy lata dyrekto­rem, to bym się nie zgodził. Dotychczas nie byłem zwolennikiem CBA. Ale uznałem, że zamiast krytykować, lepiej spróbować coś poprawić. Sprawę potraktowałem jak wyzwanie. Pierwsze dwie noce prze­gadaliśmy z żoną, bo to była radykalna zmiana, bałem się, że będę musiał być medialny. W policji specjalnie nikt mnie nie zatrzymywał. Gdyby komendant główny powiedział: „jesteś nam potrzebny, nie odchodź, wspólnie zrobimy coś dobrego”, może bym nie odszedł.
Jednak szybko stał się patriotą organi­zacji, na czele której stanął. Gdy w 2012 r. „Wprost” pytał, czy CBA jest w Polsce po­trzebne, już nie miał wątpliwości: - „Tak, mam pełne przekonanie, że tak. W Polsce występują korupcja i nieprawidłowości w sferach, do których do tej pory nie do­cierały żadne inne instytucje”.
W grudniu 2013 r. powołano go na kolejną kadencję szefa CBA. Przedłużenie przez premiera misji wcale nie było oczy­wiste - jeszcze kilka miesięcy wcześniej Paweł Wojtunik był w ostrym konflikcie z ówczesnym szefem ABW Krzysztofem Bondarykiem. Niektórzy mówili nawet o wojnie służb. Kiedy w lutym 2013 r. szefem MSW został Bartłomiej Sienkiewicz, którego pozycja (także jako zwierzchnika służb) systematycznie wzrastała, Wojtunik w jednej z rozmów miał wspomnieć, że nie ma szans na kolejną kadencję szefa CBA. Stało się inaczej, ale do dziś jest tajemnicą poliszynela, że dla Sienkiewicza Wojtunik jest za bardzo niezależny. - Obaj panowie nie darzą się sympatią - mówi nam osoba z rządu. - Bartek wie, że Wojtunik nie będzie stawał przed nim na baczność, a ten z kolei uważa go za bufona.
Rzeczywiście, sposób bycia i tem­perament to kolejna rzecz, jaka różni Sienkiewicza i Wojtunika. - Paweł po­trafi być misiowatym, statecznym szefem służby, ale po trzech minutach zmienia się w faceta, który operuje gangstersko-po­licyjnym slangiem jak z serialu „Pitbull”. Ta dwoistość bierze się z czasów, kiedy jako policjant-przykrywkowiec udawał bandziora - mówi osoba, która poznała go już jako szefa CBA.

URLOP TAKTYCZNY
Pod kierownictwem Wojtunika CBA pro­wadzi kilkaset spraw rocznie. Są wśród nich duże historie, takie jak nieprawidłowości w Komisji Majątkowej, która zwracała dobra Kościołowi, czy przekręty związane z przetargami informatycznymi w MSWiA. Ale też sprawy śmieszne, jak tropienie drobnych błędów w oświadczeniach majątkowych prowincjonalnych radnych czy wójtów. Co jakiś czas słychać jednak o próbach zamachu na życie Wojtunika.
Pod koniec lipca 2013 r. ktoś poluzował śruby w lewym przednim kole prywatne­go auta szefa CBA. Otrzymał też anonim z tytułem „Wyrok śmierci”.
Jedno jest pewne - kierowane przez nie­go Biuro działa mniej kontrowersyjnie niż w czasach PiS. Za Mariusza Kamińskiego CBA rozpracowywało ministrów, za jego kadencji - co najwyżej ich podwładnych. Ludzie Wojtunika nie wyprowadzali też konstytucyjnych ministrów czy znanych posłów z ich gabinetów pod zarzutami korupcji. Niektórzy twierdzą, że to dzięki temu szef CBA ma stosunkowo mocną, stabilną pozycję.
Nie wiadomo jednak, czy zasada unika­nia wielkiej polityki jest jeszcze aktualna. Ostatnio wyszło na jaw, że szef CBA spotkał się w restauracji Sowa i Przyjaciele z wice­premier Elżbietą Bieńkowską. A w ubie­głym tygodniu, dzień przed głosowaniem nad wotum zaufania dla rządu i wotum nieufności dla szefa MSW Bartłomieja Sienkiewicza, służba Wojtunika weszła do biura poselskiego Jana Burego. Zdaniem ludowców to nie przypadek.
Rozmówca z CBA: - Te zarzuty są ab­surdalne. Nigdy nie ma dobrego terminu, by przeprowadzać tego typu. akcje. Gdyby­śmy to przeciągnęli do poniedziałku, byłby z kolei zarzut, że czekaliśmy na moment po ważnych głosowaniach. Wtedy dopiero Wojtunik okazałby się politykierem, a nie szefem niezależnej instytucji.
Jedno jest pewne: CBA, jak za czasów PiS, udało się zatrząść koalicją rządową. Złośliwi twierdzą, że Wojtunik stał się tym samym trzecim koalicjantem.
On sam w tym czasie odpoczywał nad morzem pilnie chroniony przez funkcjo­nariuszy Biura Ochrony Rządu. Niektórzy twierdzą, że był to urlop taktyczny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz