poniedziałek, 14 lipca 2014

Z buta



Prezes PiS kusił Gowina i Ziobrę, ale okazało się, że to tylko gra pozorów. Zostali sami.
I zjednoczenia prawicy nie będzie.

MICHAŁ KRZYMOWSKI

Negocjacje Jarosława Kaczyń­skiego z Jarosławem Gowinem zaczęły się dwa dni po wybu­chu afery taśmowej. Pierwsze spotka­nie odbyło się wieczorem w poniedziałek 16 czerwca w mieszkaniu jednego ze wspólnych znajomych obu polityków. Atmosfera była wyśmienita: gospodarz podał kolację, wino i zostawił gości sam na sam. Rozmowa przeciągnęła się do trzeciej nad ranem.
Drugie spotkanie - doszło do niego po upływie kilkunastu dni - trwało oko­ło dwóch godzin i było równie owocne. Gowin opuszczał je w przekonaniu, że do uzgodnienia zostały już tylko szczegóły. Kaczyński też wyglądał na zadowolone­go. Wydawało się, że kongres zjednocze­niowy prawicy zakończy się sukcesem.

Podczas obu rozmów nie było właściwie ani jednej spornej kwestii. Gowin, któ­rego byli politycy PiS przestrzegali przed niesłownością Kaczyńskiego, zapropo­nował zawarcie pisemnej umowy. Pre­zes się zgodził. W myśl porozumienia politycy Polski Razem wystartowaliby z list PiS w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych. Podział miejsc miał wynikać z wyników wyborów europej­skich: ludziom Kaczyńskiego miało przy­paść ponad 80 procent miejsc na listach, a kandydatom Polski Razem - około ośmiu procent. Resztę zarezerwowano na wypadek porozumienia ze Zbigniewem Ziobrą. Prezes nie oponował. Gowin zgło­sił kolejny postulat: po przyszłorocznych wyborach powinno dojść do podziału do­tacji z budżetu między oba ugrupowania. Nie może być przecież tak, że finansową premię za wyborczy sukces dwóch partii w całości zgarnie tylko ta większa. Prezes przystał i na to.
O Smoleńsk Gowin nawet nie spytał. Kaczyński sam rozwiał jego obawy, da­jąc do zrozumienia, że w zamach nie wie­rzy. Jeśli już, to raczej w wypadek będący skutkiem ubocznym celowego obniża­nia bezpieczeństwa prezydenta. Dymisje kilku urzędników, decyzje o przyspiesze­niu śledztwa - to oczywiste, że do nich dojdzie, ale żadnych nadzwyczajnych ruchów podejmować w tej sprawie nie trzeba. O Antonim Macierewiczu nie pad­ło nawet słowo. Temat Smoleńska pod­czas pierwszego spotkania zajął może trzy minuty, podczas drugiego nie pojawił się wcale.
Kaczyński też miał swoje warunki. Nie zgodził się na przykład, by wspólnym kan­dydatem obu partii na prezydenta War­szawy został były europoseł Paweł Kowal. Gowin się nie upierał. Padło pytanie o przyszły rząd i ewentualne oczekiwa­nia Polski Razem, ale lepszej odpowiedzi Kaczyński nie mógł usłyszeć. - To pan po­winien zostać premierem i powołać rząd autorski. Ja nie będę się domagać żadnych stanowisk - zadeklarował Gowin.
Poseł PiS: - Prezes był zadowolony z tych spotkań . Wynikało z nich, że Gowin nie jest wymagającym partnerem. Ze na wszystko się zgadza i nie ma wygórowa­nych żądań. Podczas jednej z narad padło zdanie, że dostanie kilka miejsc do Sejmu w paru okręgach i na tym się skończy.
Polityk Polski Razem: - Gowin wró­cił z tych rozmów zauroczony. Kilka osób go przestrzegało, że Kaczyński to kuty na cztery nogi gracz, który wciąga go w pu­łapkę. Nie chciał tego słuchać. Uważał, że przesadzamy.
Jeszcze raz poseł PiS, któremu opowia­dam o wrażeniach Gowina ze spotkań z Kaczyńskim: - Nie jestem zdziwio­ny. Pamiętam swoje pierwsze spotkanie z prezesem. Byłem wtedy nic nieznaczącym działaczem, a wyszedłem z tej roz­mowy z myślą: „Boże, teraz ja i Kaczyński
będziemy razem zmieniać Polskę”. Szyb­ko jednak zderzyłem się z rzeczywistością.

W partii jest opór
W przypadku Gowina to zderzenie mia­ło nadejść niebawem. Podczas drugiego spotkania ustalono, że techniczne szcze­góły porozumienia doprecyzują dwaj najbliżsi współpracownicy obu liderów: Adam Lipiński z PiS i Marek Zagórski z Polski Razem. Mijały jednak kolejne dni, a telefon Zagórskiego milczał. Wresz­cie do Lipińskiego zadzwonił sam Gowin. Wiceprezes PiS był szczerze zdziwiony: - Zespół roboczy? Szczegóły porozumie­nia? Pierwsze słyszę, może to Brudziński miał się tym zająć, nie ja.
Joachim Brudziński też o niczym nie wiedział, więc Gowin skontaktował się z Kaczyńskim. Prezes na początku uda­wał, że nie ma sprawy. Skoro wszystko zostało już ustalone, to po co powoływać jeszcze jakieś zespoły?
- Niech pan po prostu przyjdzie na kongres - rzucił.
- Ale przecież umówiliśmy się, że naj­pierw podpiszemy umowę - przypomniał mu Gowin. - W tej sytuacji powinniśmy chyba jeszcze raz się spotkać.
Kaczyński wyznaczył mu termin roz­mowy na czwartek wieczorem. Do zjed­noczeniowego kongresu prawicy zostały już tylko dwa dni. Tym razem Gowin miał się stawić nie w domu wspólnego znajo­mego, czy\\ na neutralnym gruncie, ale w warszawskiej siedzibie PiS przy ulicy Nowogrodzkiej.
Kaczyński już na początku spotka­nia powiedział, że jest problem. Partyjny aparat stawia opór i on to musi uwzględ­nić. Większość dotychczasowych ustaleń w jednej chwili straciła moc. Wszyst­ko wyglądało na z góry wyreżyserowa­ne przedstawienie, bo wraz ze zmianą stanowiska Kaczyńskiego prysła też do­tychczasowa atmosfera. Do gabinetu co chwilę zaglądał kierowca. Ponaglał pre­zesa, przypominając mu o kolejnym spot­kaniu. Gowin oświadczył, że musi się skonsultować ze współpracownikami i wyszedł. Był wściekły. Ostatecznie decy­zję podjął sam, jeszcze przed zwołaniem partyjnej narady. Zadzwonił do osoby po­średniczącej w jego kontaktach z Kaczyń­skim i przekazał, że zrywa rozmowy.
Wieloletni znajomy Kaczyńskiego: - W Jarosławie drzemie instynkt bru­talnego gracza. Całe życie taki był. Wi­kłał partnera w negocjacje, był czarujący i w ostatniej chwili ostro przyciskał go do ściany.

Chcieli upokorzyć Zbyszka
Spotkanie Kaczyńskiego ze Zbigniewem Ziobrą zostało zaplanowane na ponie­działek, niecały tydzień przed kongresem. Kilka dni przed tą rozmową na posiedze­niu komitetu politycznego PiS prezes za­powiedział, że lider Solidarnej Polski nie powinien liczyć na zbyt wiele: - Zapro­ponuję mu start do Senatu i kil­ka miejsc na listach do Sejmu dla jego ludzi, nic więcej. Ziobro zna Kaczyń­skiego znacznie lepiej niż Gowin i musiał się tego spodziewać. Dlate­go jeszcze przed rozmo­wą z szefem PiS umówił się na spotkanie z liderami Ruchu Narodowego Arturem Zawiszą, Krzysztofem Bosakiem i Robertem Winnickim. Ustalono, że jeśli nie dojdzie do porozumienia z PiS, to So­lidarna Polska zawrze sojusz z narodow­cami. Powstał następujący scenariusz: Ziobro wystartuje w przyszłorocznych wyborach prezydenckich pod wspólnym szyldem i spróbuje utorować obu par­tiom drogę do Sejmu, a w zamian otrzyma wsparcie od struktur Ruchu, bez których mógłby nie zebrać podpisów pod swoją kandydaturą. - Obie strony wyraziły pod­czas tego spotkania gotowość współpracy - przyznaje w rozmowie „Newsweekiem” Zawisza.
Plan z miejsca otrzymał błogosławień­stwo ojca Tadeusza Rydzyka, który, roz­czarowawszy się współpracą z PiS, od kilku tygodni zabiegał o fuzję Solidarnej Polski z Ruchem. Z naszych informacji wynika, że już po przegranych wyborach do europarlamentu Ziobro rozmawiał z redemptorystą. W Toruniu w ostat­nim czasie gościli także inni posłowie Solidarnej Polski, między innymi Bea­ta Kempa oraz Patryk Jaki, który, co cie­kawe, został zaproszony do „Rozmów niedokończonych”, głównej audycji Ra­dia Maryja, w towarzystwie lidera Ruchu Roberta Winnickiego.
Tuż przed rozpoczęciem rozmów atmo­sferę dodatkowo podgrzali politycy PiS, którzy zdradzili mediom termin spot­kania Kaczyńskiego z Ziobrą. W efek­cie przed wejściem do biura PiS przy ul. Nowogrodzkiej ustawili się dziennika­rze oczekujący na przyjazd lidera Solidar­nej Polski.
Mówi osoba z otoczenia Ziobry: - In­formację o terminie spotkania prawdo­podobnie przekazał dziennikarzom Adam Hofman, który obawia się o swoją pozy­cję i jest głównym przeciwnikiem zjed­noczenia. Chodziło o poniżenie Zbyszka. Medialny przekaz miał być taki: po latach zdrajca wraca jak niepyszny, ze spuszczo­ną głową przechodzi przez szpaler dziennikarzy i udaje się do prezesa z prośbą o przebaczenie.
W obawie przed upokorzeniem Zio­bro w ostatniej chwili zadzwonił na No­wogrodzką i w rozmowie z panią Basią, zaufaną sekretarką prezesa, poprosił o zmianę miejsca. Spotkanie przeniesio­no na neutralny teren.

Jarku, jak to? Przecież dałeś to na piśmie
Początek rozmowy był chłodny. Kaczyń­ski co prawda nie przeszedł z Ziobrą z po­wrotem na „pan”, jak to ma w zwyczaju z osobami, które się z nim skłóciły, ale za­czął bardzo nieprzyjemnie: - Ty możesz dostać nasze poparcie w wyborach do Se­natu, kilka osób z twojej partii - dalsze miejsca na listach do Sejmu i do sejmi­ków wojewódzkich. Jeśli to przyjmujesz, to dobrze. Jak nie, to nie.
Ziobro w odpowiedzi przedstawił kontrpropozycję: wszystkie czwarte miej­sca na listach do Sejmu dla ludzi Solidar­nej Polski plus część jedynek w wyborach do sejmików wojewódzkich. I zaczął do niej przekonywać Kaczyńskiego,powołując się na sojusz, jaki dwa lata temu PiS zawarło z Prawicą Rzeczypo­spolitej Marka Jurka. Porozumienie było niezwykle korzystne dla Jurka i zakładało oddanie kandydatom Prawicy wszystkich piątych miejsc na listach do europarla­mentu, sejmików wojewódzkich i Sej­mu. Co więcej, dawało Jurkowi zielone światło do utworzenia własnego klubu parlamentarnego.
- Skoro partia Jurka, mając jeden pro­cent w sondażach, dostała wszystkie pią­te miejsca, to nasza propozycja dotycząca czwórek nie może być uznana za wygóro­waną. Przecież my w wyborach do euro­parlamentu otrzymaliśmy cztery procent głosów - zauważył Ziobro.
- Porozumienie z Jurkiem jest już nieak­tualne - odpowiedział krótko Kaczyński.
- Jarku, jak to? - zdziwił się Ziobro.
- Przecież dałeś mu to na piśmie.
- Ta umowa będzie renegocjowana - uciął prezes. - Okoliczności się zmieniły.
Spotkanie nie zakończyło się żadną konkluzją, ale dawało Ziobrze nadzieję. Kaczyński poprosił o przesłanie propo­zycji Solidarnej Polski na piśmie i zapo­wiedział, że w środę dojdzie do kolejnej rozmowy. Ziobro miał czekać na telefon z Nowogrodzkiej.
Dzień później do PiS wpłynął list z So­lidarnej Polski. Ziobro zaznaczył w nim, że propozycja jest do negocjacji, co mia­ło stanowić zachętę do dalszych roz­mów. W środę jego telefon się jednak nie odezwał.
Ziobro czekał na zaproszenie cały dzień. Niecierpliwił się do tego stop­nia, że zaczął wydzwaniać do znajomych dziennikarzy z pytaniami, czy wiedzą, co się dzieje w PiS. Zaproszą go czy nie zaproszą?
Następnego dnia on i jego współpra­cownicy jeszcze się łudzili. - Może Ka­czyński wczoraj źle się poczuł albo coś mu wypadło? Pewnie dziś się odezwie - pocie­szał Ziobrę jeden z doradców.
Telefon wciąż milczał. Zamiast tego po­litycy Solidarnej Polski znaleźli w swo­ich skrytkach poselskich zaproszenia na sobotni kongres zjednoczeniowy organi­zowany przez PiS. O rozmowach między liderami nie było w nich ani słowa: „Wy­darzenia ostatnich lat, a w szczególności ostatnich miesięcy, wskazują na koniecz­ność przeprowadzenia w naszej Ojczyź­nie daleko idących zmian w każdej niemal dziedzinie życia. Aby je podjąć, niezbęd­ne jest zwycięstwo sił patriotycznych w najbliższych wyborach. Zjednoczenie tych sił, jesteśmy o tym głęboko przekona­ni, to nasz podstawowy dziś, elementarny obowiązek”. Każdy z listów był imien­nie zaadresowany, nosił odręczny podpis Kaczyńskiego.
Mówi osoba związana z Ziobrą: - Po tym piśmie stało się jasne, że rozmowy ze Zbyszkiem od początku były grą pozorów. Kaczyński nie chciał żadnego porozu­mienia, chodziło mu tylko o wyciągnięcie z Solidarnej Polski kilku posłów i osłabie­nie Ziobry.
Polityk z kierownictwa PiS: - Ten kon­gres to dopiero początek procesu jedno­czenia. Prezes mówi, że musiał tak zagrać, żeby Gowin i Ziobro skruszeli. Wróci im rozsądek i umiar, to siądziemy z powro­tem do stołu. Nie pali się.
Rachuby Kaczyńskiego mogą się jed­nak okazać zgubne, bo Gowin i Ziobro zamiast skruszeć, zwarli szeregi i powo­łali wspólny klub parlamentarny. Jeśli będą mieli jeszcze wrócić do negocjacji z PiS, to zapewne zrobią to razem. I wca­le nie jest powiedziane, że cena, której za­żądają od Kaczyńskiego, będzie niższa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz