wtorek, 8 lipca 2014

Taśma Giertycha



Roman Giertych, nadworny adwokat rządu Donalda Tuska, chciał tworzyć grupę, która będzie wymuszała pieniądze od najbogatszych Polaków: Jana Kulczyka, Zygmunta Solorza, Leszka Czarneckiego i Michała Sołowowa.

SYLWESTER LATKOWSKI, MICHAŁ MAJEWSKI

Lato 2011 r. Pracujący wówczas dla „Rzeczpospolitej” Piotr Nisztor szykuje książkę o miliarderze Janie Kulczyku. Sprawa nie jest tajemni­cą, wie o niej światek dziennikarzy i PR-owców. Relacja Nisztora: - W sierpniu 2011 r. byłem na urlopie w Egipcie. Kontaktu ze mną szukał dziennikarz Jan Piński. Spo­tkaliśmy się na warszawskim Żoliborzu zaraz po moim powrocie. Piński nagabywał mnie, żebym sprzedał prawa autorskie do książki o Kulczyku. Zaproponował 300 tys. zł. Odmówiłem. Wtedy Piński powiedział, że chce się ze mną spotkać „Długi” i on takie spotkanie zaaranżuje.
„Długi” to, wedle nomenklatury Piń­skiego, mecenas Roman Giertych. Piński, dziś naczelny pisma „Uważam Rze” jest z Giertychem blisko zakolegowany. Kilka lat temu, gdy kierowana przez Giertycha Liga Polskich Rodzin miała wpływy w TVP, był szefem telewizyjnych „Wiadomości”.
Do spotkania Giertych-Nisztor-Piński dochodzi wieczorem, w czwartek 18 sierpnia 2011 r. Miejsce? Kancelaria adwokacka byłego wicepremiera przy warszawskim Nowym Świecie. Nisztor: - Postanowiłem zareje­strować to spotkanie. Dlaczego? Ponieważ propozycja złożona przez Pińskiego była podejrzana. Spodziewałem się, że w trakcie spotkania padną kolejne podejrzane propozycje. Nie myliłem się. Byłem w podobnej sytuacji co Adam Michnik, który postanowił nagrać Rywina.
Dlaczego nagranie pojawia się dopiero teraz? Nisztor uzasadnia, że miało być ono elementem książki, którą szykuje o najbogat­szym Polaku. - Zdecydowałem się je ujawnić teraz, bo jestem zajadle atakowany. Posądza się mnie, że sprzedałem książkę o Kulczyku, co jest kłamstwem - tłumaczy.

SPOSÓB NA ŻYCIE
Wróćmy do spotkania sprzed niespełna trzech lat. Ma ono nietypowy charakter. Stół w kancelarii Giertycha ugina się od jedzenia, nie brakuje alkoholu. Dyktafon ukryty jest w marynarce, którą Nisztor powiesił na wieszaku. Rozmowa trwa dwie i pół godziny.
Dlaczego decydujemy się ją opisać? Otóż Giertych w trakcie spotkania składa szokujące propozycje. Przez podstawioną spółkę chce kupić od Nisztora jeszcze nie­skończoną książkę o Kulczyku. Nie działa jednak w imieniu biznesmena. Przeciwnie, chce wykorzystać powstającą biografię, by od słynnego przedsiębiorcy wydobyć pie­niądze. Kulczyk miałby zapłacić za jej nie- wydawanie. Giertych proponuje Nisztorowi 400 tys. zł plus dziesięć procent od tego, co wynegocjuje u Kulczyka za rezygnację w planów wydania książki.
Z ust Giertycha pada propozycja za­łożenia spółki, która w podobny sposób będzie wymuszała pieniądze od innych najbogatszych Polaków. W tym kontekście padają nazwiska kolejnych miliarderów: Zygmunta Solorza, Leszka Czarneckiego i Michała Sołowowa. Były wicepremier chce z tej metody zrobić, jak mówi, „way of life”, czyli sposób na życie.
Od 2007 r. Giertych jest formalnie poza polityką. Wrócił do praktyki adwokackiej, ale w rzeczywistości obraca się w kręgach obecnej władzy. Jest pełnomocnikiem syna premiera oraz ministrów, przyjaźni się z sze­fem polskiej dyplomacji Radosławem Sikor­skim i reprezentuje jego interesy w sporach prawnych. Właściwie nie ma tygodnia, żeby nie występował w popularnych programach publicystycznych, w których moralizuje i rozdaje razy przeciwnikom rządu. Robi wiele, by pozbyć się etykiety prawicowego radykała, którym był kiedyś.
Jego rozmowa z Nisztorem pokazuje jednak prawdziwą twarz Giertycha, który kpi z „pedałów” oraz drwi z katastrofy smoleńskiej. Osią dyskusji pozostaje jed­nak kwestia „biznesu”, czyli książki, dzięki której były wicepremier chciałby wydobyć pieniądze od Kulczyka, a także plan powo­łania „spółki”, która ściągałaby pieniądze od najbogatszych Polaków. W rozmowie Piński wspiera Giertycha. Nisztor nie chce jednak przehandlować swojej książki, nie zamierza też tworzyć firmy, która wyciąga­łaby od biznesmenów pieniądze.

KSIĄŻKA JAK POWSTANIE
W rozmowie z Nisztorem Giertych precy­zyjnie przedstawia, jak chce zrobić biznes na biografii Kulczyka. Mecenas twierdzi, że najbogatszy Polak jest tchórzem, który zrobi wiele, by książka się nie ukazała. - Ja wiem, że Kulczyk za tym chodzi [by biografia nie pojawiła się na rynku - red.] - przedstawia sprawę mecenas. Giertych w tamtym okresie jest w szczególnej sytuacji, jako adwokat reprezentuje bowiem Edytę Sieczkowską, która wytoczyła proces Janowi Kulczykowi. Kobieta twierdzi, że umożliwiła najbogatsze­mu Polakowi zrobienie intratnego biznesu na Bliskim Wschodzie i została przez niego oszukana w interesach. Dziś Sieczkowska uważa, że w trakcie trwania procesu Giertych ją oszukał i przeszedł na stronę Kulczyka. Od wielu miesięcy próbuje tą sprawą zain­teresować dziennikarzy. W ostatni piątek przesłała do redakcji e-mail: „Giertych, będąc moim pełnomocnikiem, postąpił nieetycznie. Przekazał stronie przeciwnej, czyli Kulczy­kowi, naszą korespondencję, która stała się jedynym dowodem w sprawie i podstawą do umorzenia. Tak się chroni Kulczyka”.
Tyle że w sierpniu 2011 r. Giertych i Siecz­kowska grają jeszcze do jednej bramki. Tak przynajmniej wynika z nagrania. Giertych tak opisuje Nisztorowi sytuację:

GIERTYCH: „Jakie są perspektywy [pro­cesu Sieczkowska vs. Kulczyk - red.]: ława oskarżonych [dla Kulczyka - red.], proces, gdzie ja mu wszystkich tych emirów będę ścigał, żeby się stawili, tak? [...] Całą firmę mu przeczeszą, wszystkie komputery mu pozabezpieczam. Wszystko. [...] Oczywiście ja to robię dla pieniędzy. [... ] I chętnie bym dodał do pakietu groźbę książki, tak?”
Nisztor kluczy, ucieka od jasnych dekla­racji. Tłumaczy, że ma już podpisaną umowę z wydawnictwem na biografię miliardera. Mecenas się nie zraża.
GIERTYCH: „Jak im powiesz, że nie bierzesz odpowiedzialności za książkę, to przecież nie wydadzą, tak? [...] Znajdziemy sposób, żeby wypowiedzieć tę umowę temu wydawnictwu. Nie dotrzymali tego, śmego i owego”.
Przy wsparciu Pińskiego próbuje przeko­nać Nisztora, że wydanie książki przyniesie mu jedynie kłopoty.
GIERTYCH: „Trochę się na tym znam. Cała odpowiedzialność skupi się na tobie”
PIŃSKI: „Będziesz jedyną osobą”.
GIERTYCH: „Bo przecież Kulczyk cię będzie ścigał do końca świata. Wszystkimi możliwymi metodami”.
Nisztor ucieka w dygresje, opowieści o zebranym materiale. Mecenas tłumaczy, że książka ma swoją siłę rażenia, zanim się ukaże.
GIERTYCH: „Powstanie jest najlepsze wtedy, kiedy jeszcze nie wybuchnie”. 
NISZTOR: „No, to prawda”
GIERTYCH: „Bo jak wybuchnie, to przy­chodzi siepacz [w tym przypadku chodzi o Kulczyka - red.]. Ponosi koszty, ryzyko, ale wyrżnie i ma spokój, tak? A póki powstanie nie wybuchnie, to jest problem, bo on musi wstrzymać handel, boi się”.
Nisztor upiera się, żeby książka wyszła. Mecenas jednak nalega.
GIERTYCH: „Wyjdzie książka, oni cię pozwą za chwilę. I tyle, tak? Cała para [...] pójdzie w gwizdek. Ty nie wyrwiesz kasy, ja nie zarobię kasy. Faktem jest, że jak sprze­damy mu [Kulczykowi - red.] tę książkę, to książka nie wyjdzie. To jest prawda. Ale ty musisz, słuchaj, za tyle kasy to ty napiszesz następną książkę. No, o kimś innym”
Były wicepremier opisuje, w jaki sposób operacja ma być opłacona.
GIERTYCH: „Spółka kupuje anonimowo. Oczywiście przez mojego człowieka, mojego nazwiska nie będzie. Kupuje, płaci podatki, wszystko. Za robotę masz zapłacone pięć razy tyle, co dostaniesz w najlepszym wariancie megabestsellerów. I zabieramy się za następ­nego gościa [miliardera - red.], tak? Bo dla mnie to jest biznes. Ja na tym zarobię. Nie ukrywam [...]. W tej chwili modus operandi, że se bierzemy następnego gościa, tak?”.
W końcu adwokat przechodzi do rzeczy i proponuje konkretne pieniądze.
GIERTYCH: „Piotrek, moja ostateczna propozycja: cztery stówy [400 tys. zł - red.] i dziesięć pro [chodzi o procent od tego, co uda się wyciągnąć od Kulczyka - red.]. Mogę zainwestować, zaryzykuję, największe moje ryzyko”.
Wcześniej Giertych mówi nawet o 20 proc. dla Nisztora od tego, co sam wytarguje u Kulczyka za zakopanie książki.
GIERTYCH: „Ja mogę umówić się z tobą tak, że przeleje ci sumę od razu. Na moje ryzyko i 20 proc. od tego, co wynegocjuję z nimi. Jeżeli mi zapłacą, tak? Bo może być tak, że nie zapłacą. Wiesz. Na pewno, że szukają, ale czy mi zapłacą tyle, ile chcę? [...] To jak akcje kupujesz. Nie wiesz, czy pójdą w górę, czy...”
Adwokat nie kryje, że cała operacja to świetny sposób na przyszłe funkcjonowanie.
GIERTYCH: „Słuchaj, powiem ci po­ważnie: gdyby nam się razem udało zdobyć te pieniądze, to ja bym wszedł z następną [nienapisaną książką - red.], naprawdę. Jeżeli dziennikarsko, wiesz, masz hobby pisać źle o ludziach, to robisz, tak? A jeżeli korzystasz ze sławy, że robisz książki, które wydajesz albo nie wydajesz”.
Nisztor znów ucieka od odpowiedzi. Za­czyna odpowiadać o studiach Kulczyka. Jego rozmówca znów jednak roztacza rysujące się perspektywy:
GIERTYCH: „Bo możemy taki »way of life« zrobić. Ty będziesz pisał, a ja będę, słu­chaj, sprzedawał to. Dawał ci support prawny” Mecenas zapewnia, że wszystko będzie bezpieczne.
GIERTYCH: „Bierzemy sobie następnego [miliardera - red.]. Bezpieczeństwo całej operacji. Bierzemy to jak przez śluzę”.
W tym kontekście pada nazwisko Zyg­munta Solorza.
GIERTYCH: „Czy nie możemy napisać książki o Sołowowie [Michale - red.]? [,..] O Czarneckim [Leszku - red.] można na­pisać trzecią książkę. [...] Noto słuchaj. Ja mam kogoś, kto do nich pójdzie. Rzucisz im pytania? Czy już rzuciłeś? [...] Zadasz mu [Sołowowowi - red.] pytanie, czy w 1982 r. przewoził biżuterię w odbycie. Delikatnie. Dziewięć takich pytań”.
Były wicepremier mówi jasno, jak miałaby działać firma zbierająca haki na biznesmenów.
GIERTYCH: „Masz materiał na następną książkę, to możemy zrobić firmę, tak? Ja daję opiekę prawną. Wszystko załatwię tak, żeby było koszerne. Ty zbierasz materiały, ty piszesz, zadajesz pytania”.
Nisztor spółki nie chce. Jego rozmówca tłumaczy jednak, że i tak książka nie wyj - dzie, bo Kulczyk zdusi sprawę dzięki swoim finansowym możliwościom.
GIERTYCH: „Piotr, ale tego, Andrzej Andrzejem, co robimy z książką?”
NISZTOR: „Znaczy ten, ja ci powiem, ja bym chciał to wydać”.
GIERTYCH: „No dobrze, ale dlaczego tu i teraz?”
Nisztor przekonuje, że ukazanie się bio­grafii Kulczyka będzie swoistym testem na to, czy tego typu książki mają w Polsce sens.
PIŃSKI: „Ale pytanie po co?”
NISZTOR: „Jak? Po to, żeby następne książki były lepsze”
W pewnym momencie Giertych mówi o Kulczyku: „Ja tego gościa nie znoszę. Generalnie z przyjemnością bym patrzył, jak mu inni urywają, co mogą”.
Po blisko dwóch i pół godzinie przekony­wania mecenas konkluduje.
GIERTYCH: „Masz konkretną ofertę, tak? To nie są, wiesz, machloje, tak dalej [...]. Nie ma w tym nic niemoralnego, bo to jest taka sytuacja na rynku. Uważam, że w tym moim działaniu nie ma nic niemoralnego”.
Rozmowa odbywa się w czwartek. Gier­tych chce, by Nisztor przemyślał sprawę do poniedziałku. Po to, by w nowym tygodniu już „omawiać biznes”.
Nisztor zapewnia dziś: - To było moje ostatnie w życiu spotkanie z Giertychem. Pińskiemu przekazałem, że nie jestem za­interesowany takimi propozycjami.

SPOTKANIE NA WÓDKĘ
Giertych nie odpowiedział na pytania, które do niego skierowaliśmy. Poszedł natomiast do „Gazety Wyborczej”, która w weeken­dowym wydaniu wydrukowała jego wersję całej historii. Tłumaczenia mecenasa są kuriozalne, pokrętne. Stoją w całkowitej w sprzeczności z tym, co słychać na taśmach. Twierdzi, że jego klientem był człowiek po­zostający w bliskich relacjach z miliarderem.
- „Chcę Jasiowi zrobić prezent” - tak klient [Giertych nie chce podać jego nazwiska] zapewniał mnie, że chce pomóc Kulczykowi - mówi gazecie.
Giertych przekonuje też „Wyborczą”, że Nisztor wszedł w negocjacje, które zresztą od początku były ze strony mecenasa ble­fem. - Klient chciał, bym zaproponował kwotę, a potem miałem zerwać negocjacje [z Nisztorem - red.]. Miałem wysondować cenę, jak przy przetargu. Nisztor się zgodził, ale chciał więcej - mówi Giertych.
Wersja Giertycha jest kompletnie niespójna. Bo o co w końcu chodziło? O kupienie książki dla anonimowego zleceniodawcy czy o zrywanie negocjacji?
Ale największym problemem Giertycha jest to, że jego wersję kompletnie burzy to, co słychać na nagraniach. Bo w rzeczy­wistości to były wicepremier naciska na kupienie książki, zależy mu na czasie, chce dopinać biznes z Nisztorem. A sam Nisztor, wbrew temu, co mówi Giertych, wcale nie żąda pieniędzy, unika deklaracji. Inicjatywa w rozmowie jest po stronie mecenasa.
Jeszcze inną wersję (także sprzeczną z tym, co słychać na nagraniach) podaje Jan Piński, który odpowiedział na nasze pytania. Przyznał, że umówił dziennikarza z mecenasem. „Piotr Nisztor rozważał zmia­nę wydawcy lub sprzedaż zgromadzonego materiału. Umówiłem go m.in. z Romanem Giertychem na towarzyskie spotkanie na wódkę, aby przedyskutować sprawę. [...] Mecenas przekonywał Nisztora, że książka jest mu potrzebna na potrzeby prowadzonej wówczas sprawy [chodzi o sprawę Siecz­kowskiej - red.], a zebrany materiał może pomóc w jej wygraniu lub zawarciu korzystnej ugody” - napisał naczelny „Uważam Rze”.
Stwierdził, że nie był umówiony z Gierty­chem na żadne wynagrodzenie za załatwienie tej sprawy. Piński dodał również: „Na prośbę Piotra Nisztora umówiłem go równolegle z przedstawicielami Jana Kulczyka. Z tego, co wiem, Piotr doszedł z nimi do porozumienia i [...] zrezygnował z publikacji książki. Nie są mi znane warunki finansowe tych uzgodnień”
Co na to Nisztor? - To wymysł. Piński nie umówił mnie na spotkanie z przedstawicielami Kulczyka. Nie sprzedawałem książki.
Zadaliśmy również pytania Jarosławowi Sroce, członkowi zarządu Kulczyk Holdingu, w którym odpowiada za komunikację korporacyjną i marketingową firmy. W szczegól­ności o to, czy rzeczywiście Piński umówił Nisztora na rozmowy z przedstawicielami biznesmena.
- To jakiś obłęd - odpisał Sroka.
- Piński pisemnie nam tak odpowiedział. Co pan na to?
- To pewnie nawet lepiej, że pisemnie, bo nasi prawnicy będą mieli mniej pracy. To jakiś skandal.
Sroka oświadczył też: „Mecenas Giertych nigdy dla nas nie pracował. Nie kontaktował się też z nami w żadnej sprawie. Nikt z nas też niczego nie blokował, nie kupował ani nie padł ofiarą szantażu”.

LISTA PEDAŁÓW
Kwestia książki o Kulczyku nie jest jedyną, która pojawia się w rozmowie z 11 sierpnia 2011 r. między Nisztorem, Giertychem i Pińskim.
Giertych jako adwokat nie ma dobrego zdania o sędziach. Mówi, że jest to „śro­dowisko, które jest zamknięte w sobie, nienawidzi wszystkich innych i po prostu ma władzę. Małe pieniądze, wielka władza, czyli frustracja”.
Giertych, dziś stronnik PO odwołującej się do liberalnych wartości, prezentuje się w rozmowie jako chorobliwy homofob. Zaczyna od opowieści, że jego dawny druh z LPR Wojciech Wierzejski miał proces za to, że „opublikował listę pedałów” w internecie. Dokładnie zrobił to asystent Wierzejskiego. Giertych utyskuje, że proces się nieznośnie długo ciągnął. Dalej odpowiada, że „pe­dałem” był jeden z polityków, który zginął w Smoleńsku (w nagraniu pada nazwisko). Mecenas się żali, że gdyby miał tę wiedzę, gdy był w rządzie w 2007 r., toby tę osobę skompromitował publicznie. Kilka razy wraca do pomysłu, że świetną ideą byłoby zrobienie listy „stu pedałów” rankingu „stu najbardziej wpływowych homoseksualistów”.
GIERTYCH: „Lista stu, i to byłby bardzo ciekawy proces. Bo lista stu homoseksuali­stów polskiej polityki, tak? Na pierwszym dałbym: Jarek, drugie Kulczyk, trzeci Ziobro, po kolei. I teraz dojdzie do procesu”
PIŃSKI: „No i jak udowodnić, że to obraźliwe?”
GIERTYCH: „No właśnie. I to jest, kurwa, problem. Bo co powiedzą, że to obraża? Może i nie, prawda? [...] Więc zrobiłbyś listę stu i dałbyś przypis tam na dole, że to są typy anonimowych aktywistów. [... ] Ale co by ci zrobili? Musiałbyś powiedzieć, że w następ­nym numerze zrobiłbyś listę stu najbardziej wpływowych hetero [...] więc pierwszy Donald Tusk, tak? Drugi Komorowski, trzeci Sikorski, czwarty Marek Suski”.
Giertych parodiuje też ostatnią rozmo­wę braci Kaczyńskich. Tę, którą prezydent prowadził z prezesem PiS już z pokładu tupolewa na 20 minut przed katastrofą 10 kwietnia 2010 r.
GIERTYCH: „I piszesz: Jarosław K. albo tak jak ten Sakowicz, piszesz: K. do K.:
- Cześć L. Jak mamusia, zdrowa? - Ma­musia zdrowa. - W szpitalu? - No, jeszcze w szpitalu. - Co u ciebie słychać, drogi L.?
- No u mnie [... ] prowokację zrobić. Na pew­no Tusk prosił Putina, żebyśmy [...]. No więc chce, żebyśmy byli zablokowani. – Ląduj i tyle. No. No to pogadamy później. Wyślij Błasika, nie rób tego sam” .

SYLWESTER LATKOWSKI MICHAŁ MAJEWSKI


Giertycha musiałem nagrać

Giertych i Piński chcieli robić dziwny interes, chciałem mieć dowód. Nagrałem rozmowę, każdy dziennikarz śledczy zrobiłby to samo - mówi Piotr Nisztor.

Rozmawiają: SYLWESTER LATKOWSKI, MICHAŁ MAJEWSKI

Dlaczego poszedłeś na spotkanie z Ro­manem Giertychem, mając w kieszeni ukryty dyktafon?
Najpierw dwa słowa wstępu. Gdy pojawiła się informacja o tym, że zbieram materiały do książki o Janie Kulczyku, zacząłem do­stawać gigantyczną ilość telefonów, ludzie chcieli się ze mną spotykać.

Bo?
Podejrzewam, że to zelektryzowało ludzi, którzy po prostu chcieli wyrwać pieniądze od Kulczyka.

W jaki sposób?
Chociażby przekazując informacje, które zdobyliby po rozmowach ze mną.

Ale co to ma wspólnego z nagrywaniem Giertycha?
Był sierpień 2011 r., telefonicznie dobijał się do mnie Jan Piński. Spotkałem się z nim w Warszawie po moim powrocie z urlopu w Egipcie. Piński zaproponował, żebym sprzedał prawa do książki. Padła konkretna suma - 300 tys. zł.

Duża kwota.
Ale ja się, oczywiście, nie zgodziłem. Jestem dziennikarzem, który nie wchodzi w takie relacje. Gdybym sprzedał, książka nigdy nie ujrzałaby światła dziennego, a ja chciałem ją wydać. Piński, z którym mia­łem wtedy dobre relacje, namawiał, żebym w tej sytuacji przynajmniej się spotkał z „Długim". Czyli z Giertychem, którego już wcześniej znałem. Podobnie jak z Janem Pińskim byłem z nim na ty. Takie spotka­nie zostało zorganizowane. Odbyło się 18 sierpnia 2011 r.

Kim wtedy byłeś? Gdzie pracowałeś?
To był 2011 r., miałem wtedy 26 lat. Praco - wałem w „Rzeczpospolitej” jako dzienni­karz.

Kokosów nie zarabiałeś. Kwota 300 tys. nie podziałała ci na wyobraźnię?
Nigdy nie napisałem tekstu, za który wziąłbym pieniądze nie będące wierszówką albo pensją z gazety. Niektórzy mogą po­wiedzieć, że upadłem na głowę. Że mogłem zgarnąć kasę, miałbym spokój i nie byłoby tego całego zamieszania.

Ciągle nie usłyszeliśmy odpowiedzi na pytanie, dlaczego poszedłeś do Gierty­cha z ukrytym dyktafonem.
Po tym, co zaproponował mi Piński, spodziewałem się, że w trakcie spotkania padną kolejne dziwne propozycje. Wi­działem, że będę sam, a naprzeciwko mnie będą Piński i Giertych. Zaprzyjaźnieni z sobą i mocno zainteresowani zrobieniem jakiegoś interesu na książce, którą szykowałem. Zaproponowali mi odkupienie praw do książki, nie zgodziłem się na to.

Konkluzja z waszego spotkania jest taka: ty się nie godzisz na sprzedaż, Giertych chce, byś się jeszcze zastanowił nad propozycją. Co się dzieje dalej?  
Powiedziałem Pińskiemu, że nie wchodzę w takie interesy, i tyle.

Nagrałeś to?
Nagrałem rozmowę, którą wam przeka­załem. Każdy dziennikarz śledczy, który szedłby na takie spotkanie, zrobiłby to samo co ja. Było dwóch blisko związanych z sobą ludzi, którzy mieli wspólny i dość dziwny interes. Chciałem mieć dowód. To chyba oczywiste.

Piński twierdzi, że potem umówił cię z przedstawicielami Kulczyka i że han­dlowałeś tą książką z nimi. Co ty na to?  
Absurdalne. Od dłuższego czasu słyszałem plotki rozsiewane przez osoby związane z Pińskim, że sprzedałem książkę, że się dogadałem. Totalna nieprawda, rozpo­wszechniana w ramach zemsty. Mam czyste sumienie. Rozważam występowanie na drogę sądową przeciw ludziom, którzy te kłamstwa kolportują.

W tej rozmowie z Giertychem wracasz do tego, że masz podpisaną umowę na książkę o Kulczyku z wydawnictwem. Dlaczego ta książka do dziś nie wyszła?  
Gdy odbywała się rozmowa z Giertychem, miałem rzeczywiście umowę z wydaw­nictwem. Jednak wkrótce potem osoby z wydawnictwa powiedziały, że nie mogą tej książki wydać pod własną firmą, że jest druga, która ją wyda tę książkę. Umowa poszła do kosza, podpisaliśmy drugą.

Już po spotkaniu z Giertychem i Piń­skim?
Tak. Dalej był kolejny zakręt. Ludzie z wy­dawnictwa zadzwonili do mnie ponownie z tekstem: „Słuchaj, bo tu jest problem. To podpiszemy trzecią umowę z jeszcze jakimś innym trzecim podmiotem” Odpowiedzia­łem im: „Panowie, bądźmy poważni, nie róbmy sobie jaj” Ewidentnie widać, że się czegoś bali.

Nie chcieli wydać tej książki. Przestra­szyli się czegoś?
Tak to odebrałem. W tym samym czasie nastąpiły zmiany właścicielskie w „Rzecz­pospolitej”. Zacząłem otrzymywać niefor­malne informacje, że jako osoba zajmująca się różnymi kontrowersyjnymi tematami wylecę z gazety. Nie myliłem się. Zostałem zwolniony.

Świetny moment, żeby podpisać nową umowę z nowym wydawnictwem, wziąć dużą zaliczkę i zrobić porządną książkę o Kulczyku, która świetnie się sprzeda!
Nikt się nie zgłosił, nikt tej książki nie chciał.

Szukałeś wydawcy?
Nie. Może to był błąd. Byłem strasznie za­wiedziony tamtą sytuacją.

Czym? Wyrzuceniem z „Rzepy”?
Nie, sytuacją związaną z wycofaniem się poprzedniego wydawcy. Nie chciałem ry­zykować, że znowu zostanę oszukany.

Znamy wydawnictwa, które mają czyste sumienie. Uważasz, że czołowe polskie wydawnictwa mają nieczyste sumienie?
Nie mam podstaw, by tak twierdzić, ale moja sytuacja była wtedy trudna. Miałem książkę, z której wydaniem był problem. I miałem różne naciski.

Jakie?
Żeby tej książki nie publikować. Pojawiały się różne sępy, które chciały przejąć tę książkę albo część informacji w niej zawar­tych.

Mów bardziej konkretnie, kto to był? Politycy?
PR-owcy, lobbyści, politycy. W tyle głowy miałem już świadomość, że książka o najbogatszym Polaku, napisana bez jego kon­troli, jest trudna do wydania. Nie miałem redakcji, jednocześnie bałem się, że znów zostanę oszukany.

Niektórzy mówią, że w ogóle tej książki nie ma. Co ty na to?
Jest obszerny materiał.

Materiał czy książka?
Na razie ogromny szkic. Trzeba byłoby te­mu jeszcze poświęcić sporo czasu, materiał pochodził z przeróżnych możliwych źródeł.

Jaki to materiał?
Różny. Od śledztw, które były prowadzone przez prokuratury, przez sprawy, które znajdują się w teczkach prywatyzacyjnych w Ministerstwie Skarbu, do materiałów z IPN. No i rozmowy z ludźmi. Jeśli dziś zgłosi się do mnie wydawnictwo i da gwarancję, że ta książka się ukaże, z wielką chęcią podpiszę taką umowę.

Masz problem, bo niektórzy twierdzą, że są współautorami. Jan Piński twier­dzi, że część materiałów pochodzi od niego. Na przykład dokumenty z IPN.  
Zanim wpadłem na pomysł napisania książki o Kulczyku, dostałem od Pińskiego częściowe materiały, dotyczące tego, co znajduje się w IPN na temat zmarłego ojca Kulczyka. I to taki był ten jego wielki udział.

W tej historii pojawia się też Edyta Sieczkowska, która wytoczyła ci proces. 
 To historia kompletnie absurdalna. Ta pani miała spór prawny z Kulczykiem, zgłosiła się do mnie, gdy pracowałem w „Rzecz­pospolitej” i o tym opowiedziała. Ukazał się zresztą mój krótki artykuł na ten temat, ale jej wątek chciałem też wykorzystać w książce. Wysłałem jej więc kilka stron książki, które dotyczyły jej osoby, ona miała sprawdzić, czy przedstawione fakty się zgadzają.

Zautoryzowała?
Odesłała z dopiskami, które kompletnie się nie nadawały do autoryzacji. To były jakieś emocjonalne historie. Ale z grzeczności odpisałem jej w mejlu, że jeśli książka się ukaże, wyślę jej kilka egzemplarzy. Na tej podstawie ona dzisiaj rości sobie prawo do jakichś pieniędzy. Ktoś ją bowiem prze­konał, że ja sprzedałem prawa do książki, a więc zarobiłem. I teraz powinienem się z nią podzielić. Kompletny absurd. Mam nadzieję, że ta sprawa szybko zostanie zamknięta i sąd przyzna mi rację. Dla mnie jest to temat trochę jak z Kafki.

Pełnomocnikiem Sieczkowskiej był Giertych.
Czyli osoba, która złożyła mi ewidentną propozycję odkupienia tej książki. Mogę więc przypuszczać, że ktoś tę panią zain­spirował, być może ktoś związany z panem Romanem Giertychem albo Janem Pińskim.

Piński przysłał nam informację, że zna treść twojej książki.
Jedyna rzecz, która może gdzieś funkcjo­nować, to są fragmenty szkicu, kilka lub kilkanaście stron, które komuś wysłałem do autoryzacji lub przejrzenia. Czasami rozmówcom podsyłałem fragmenty zawierające czyste fakty, by się do nich odnieśli, coś uszczegółowili.

Ale także Dominika Wielowieyska w Tok FM twierdziła, że czytała twoją książkę.
Jestem bardzo ciekawy, co czytała. Nie­którzy pod słowem „książka” rozumieją jakieś wyrwane z kontekstu fragmenty materiału. Natomiast na przełomie wrześ­nia i października wychodzi moja książka „Nietykalni”, w której jednym z obszernych tematów będzie prywatyzacja Telekomuni­kacji Polskiej i Jan Kulczyk.

Dlaczego zdecydowałeś się, aby teraz wyjść z historią tej taśmy?
Nie upubliczniałem jej, gdyż chciałem ją wykorzystać w książce.

W jakim celu? Przecież to się bezpośred­nio nie łączyło z biografią Kulczyka?
Ale jest przykładem nacisków, które mnie spotykały, gdy zbierałem materiał o Kulczy­ku. Chciałem tę historię zawrzeć we wstępie pokazującym kulisy powstawania książki. Kiedy jednak wybuchła afera podsłuchowa, zaczęto publicznie stawiać mi zarzuty, że ktoś rzekomo proponował mi 400 tys., że miałem wziąć pieniądze i tak dalej. Postanowiłem to uciąć. I mam nadzieję, że ujaw­niona taśma, na której odrzucam propozycję Romana Giertycha, zakończy te spekulacje. Zaznaczam również, że nikogo nie szanta­żowałem tą taśmą lub tym bardziej zbieranym materiałem. Za sugerowanie takich działań będę wysyłał sądowe pozwy.

Czy jest coś w zebranym przez ciebie materiale, co może niepokoić Kulczyka? Trudno powiedzieć, bo u jednych jakaś informacja nie budzi emocji, a dla innych może być niewygodna. Na pewno osoba Ja­na Kulczyka jest ciekawa. Dziwię się, że nikt nie napisał dotychczas o nim książki.

Jesteś gotowy, żeby wydać książkę o Kulczyku? Taką bezkompromisową, pokazującą kulisy jego drogi?
Bardzo chciałbym wydać taką książkę.
Mam nadzieję, że to się uda. Liczę na to, że znajdzie się ktoś, kto po prostu będzie chciał taką książkę uczciwie i rzetelnie wydać.

Nagrywasz wszystkie swoje spotkania?
Generalnie nie nagrywam swoich spotkań. Chyba że dotyczy to wywiadów lub jakichś sporadycznych przypadków, gdy nagranie jest niezbędne. Wierzę bowiem notatkom, które robię podczas rozmów.

Wiesz, że po opisanej we „Wprost” afe­rze podsłuchowej wszyscy cię mają za „gościa od taśm”.
To bardzo krzywdzące. W życiu napisałem wiele artykułów, które opierały się na ciężko wychodzonych informacjach, ale te kilka afer z taśmami okazało się najgłośniejszych. Każdy dziennikarz, który miałby takie ta­śmy, chciałby, żeby zostały upublicznione. Ja nie brałem udziału w przygotowywaniu, nagrywaniu żadnych taśm, które dotych­czas zostały ujawnione. I teraz dopiero mo­gę powiedzieć: tak, ta taśma została nagra­na przeze mnie. I została nagrana dlatego, abym nie musiał się później tłumaczyć, że nie jestem wielbłądem.

Co się teraz wokół ciebie dzieje?
Dostałem sygnały od moich znajomych, że funkcjonariusze AB W pytają o mnie. Ewi­dentnie zbierane są materiały na mój temat, jestem też przekonany, że mój telefon jest na podsłuchu. Dla mnie to jakaś próba za­straszenia, forma nacisków.

Z bilingów wynika jednak, że kontakto­wałeś się z Markiem Falentą.
Kontaktowałem się też z dziesiątkami innych biznesmenów, oficerami służb, ministrami, generałami, politykami, dzien­nikarzami. To jest normalne, że dziennikarz śledczy ma tego typu kontakty i z takimi osobami rozmawia. Nienormalne jest to, że teraz służby tych moich znajomych nawiedzają i prowadzą z nimi jakieś dziwne rozmowy.

Kiedy miałeś ostatnio kontakt z Falentą?
Kilka dni temu wysłałem mu SMS-y z proś­bą o rozmowę dla tygodnika „Wprost” On dzisiaj [w piątek - red.] wysłał mi SMS: „Hej, nie dam wywiadu, bo życie mojej rodziny i moje jest zagrożone. Na dodatek nie pomaga wasze info o następnych taśmach. Mam nadzieję, że to taśmy niezwiązane z tą całą aferą. Marek". 




 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz