wtorek, 29 lipca 2014

Kościelny rachunek jest już spłacony



Powinniśmy wypowiedzieć konkordat W przeciwnym razie Polska stanie się państwem fundamentalistycznym - mówi Wiktor Osiatyński.

Rozmawia ALEKSANDRA PAWLICKA

NEWSWEEK: Czy Polska jest państwem wyznaniowym?
WIKTOR OSIATYŃSKI: Jesteśmy wpół drogi. Właśnie o tym decydujemy Klauzula su­mienia została wykorzystana przez Kościół, głównie episkopat, oraz część środowisk prawicowych jako oręż w wojnie o stworze­nie w Polsce państwa 'wyznaniowego, w którym prawo państwowe jest podpo­rządkowane prawu bożemu, rozumianemu głównie jako nakazy Kościoła katolickiego. Jeżeli Trybunał Konstytucyjny zdecyduje się rozszerzyć zasadę klauzuli sumienia na inne zawody, jeżeli sądy zaczną orzekać więcej wyroków skazujących w sprawach o obrazę uczuć religijnych, jeżeli admini­stracja publiczna będzie odwoływać wyda­rzenia kulturalne tylko dlatego, że nie podobają się hierarchom kościelnym, i jeże­li coraz więcej będzie demonstracji niena­wiści przeciwko czemuś, co zdaniem kleru obraża uczucia religijne, to już po nas.

Potrzeba do tego zmian konstytucyjnych?
- Nie. Ta metamorfoza dokonuje się me­todą faktów dokonanych, przy pomocy interpretacji prawa zamiast jego twarde­go stosowania. Bo o co chodzi w dyskusji o klauzuli sumienia? Prawo jasno mówi, że obowiązuje w przypadku kilku zawodów: lekarza czy pielęgniarki, gdy znajdą się w sytuacji decydowania o zakończeniu ży­cia ludzkiego. Rozciąganie tej klauzuli na inne zawody - mówi się na przykład o ap­tekarzach - to aberracja.

A jeśli aptekarz nie chce sprzedawać tabletek antykoncepcyjnych, bo zakazuje ich używania jego Kościół?
- To niech sprzedaje zioła! Aptekarz jest zobowiązany do sprzedawania wszyst­kich środków farmakologicznych dopusz­czonych na rynek. Za aptekarzami pójdą kioskarze, którzy odmówią sprzedawania prezerwatyw. A potem gazet, które uznają
za niezgodne z przekonaniami. Nie można dopuścić do rozszerzenia klauzuli sumienia na obrót towarów między ludźmi.
 
Czy rozszerzenie klauzuli sumienia może oznaczać prawo odmowy udzielenia pomocy medycznej, np. gejom?
- Może. Ale także dzieciom urodzonym z in vitro, ludziom chorym na raka, u któ­rych ból zwalcza się dużymi dawkami mor­finy. Problem pojawia się wtedy, gdy Kościół dostaje od państwa zielone świat­ło do subiektywizowania prawa. Wszędzie tam, gdzie w grę wchodzi ludzkie życie i wolność wyboru, musi być jasno określo­ne, co wolno, a czego nie, bo w przeciwnym razie silniejsi narzucą swoją wolę słabszym. Tak właśnie zaczyna się dziać w Polsce.

Po klauzuli sumienia czeka nas debata o in vitro.
- Debaty światopoglądowe są zawsze go­rące, nawet gdy wiadomo, że nie dopro­wadzą do zmiany w prawie. Wartością dodaną, a nierzadko celem takiej deba­ty jest przesunięcie granic społecznego przyzwolenia. Najlepiej obrazuje to bitwa o język, pierwsza wygrana przez funda­mentalistów bitwa w wojnie światopoglą­dowej. Jedna z najbardziej restrykcyjnych ustaw w Europie zwie się u nas kompro­misem aborcyjnym. Zarodek - dzieckiem poczętym. Język narzuca sposób myślenia, wartościowania, oceny. Odzyskiwanie ję­zyka na rzecz wolności to pierwszy krok, który trzeba wykonać, aby przeciwstawić się państwu wyznaniowemu.

Czy ustawa aborcyjna z 1993 roku była punktem zwrotnym w wojnie światopoglądowej?
- Nie do końca. Renesans prawa natu­ralnego w Europie nastąpił po II woj­nie światowej. Do zbrodni hitleryzmu nie dało się zastosować reguł istniejącego prawa - w Norymberdze oskarżano więc i skazywano także na podstawie prawa na­turalnego. Pojawiła się jednak obawa, że odwoływanie się do prawa naturalnego bę­dzie wykorzystane przez różnego rodzaju autorytety moralne, głównie przywódców religijnych i Kościoły. Aby zatem skodyfikować prawo naturalne, przyjęto kon­wencję o zbrodniach przeciwko ludzkości i Powszechną deklarację praw człowieka.
W III RP pierwszy krok w kierunku wy­korzystania prawa naturalnego zrobił nie Sejm, uchwalając ustawę aborcyjną, ale Trybunał Konstytucyjny kierowany przez prof. Andrzeja Zolla, który w prezencie przed wizytą papieża zdelegalizował abor­cję na podstawie zasady demokratyczne­go państwa. Konia z rzędem temu, kto mi udowodni, że prawo do życia w państwie demokratycznym musi zawierać prawo do życia od poczęcia. Ten niesamowity wygi- bas erystyczny, prawny i intelektualny za­początkował proces, który potem się nasilał i krok po kroku wychodził poza prawo.

A nie podpisanie przez Polskę konkordatu?
- Skutki przyjęcia konkordatu widać do­piero po latach - najbardziej w przypadku ofiar pedofilii. Uznanie, że Kościół nie jest zobowiązany do zgłaszania przestępstw natury moralnej organom ścigania, bo ma swoje procedury, było karygodnym błędem. Dziś już wiemy, jak te procedu­ry wyglądają i jak bardzo szkodliwe było przyjęcie konkordatu.

Powinniśmy renegocjować konkordat?
- Powinniśmy konkordat wypowiedzieć. Zgadzam się z prof Janem Hartmanem, który mówi, że Polska wolna od konkor­datu byłaby cieplejszym i przyjaźniejszym krajem do życia. Kościół stałby się zwy­kłym podmiotem życia publicznego, a nie uprzywilejowaną w państwie i prawie in­stytucją. Ta uprzywilejowana pozycja sprawiła, że religia, w swoich założeniach oparta na miłości bliźniego, ustąpiła miej­sca instytucji ferującej wyroki, ziejącej ja­dem, nienawiścią i zemstą.

Mówi się, że konkordat to cena, jaką zapłaciły pierwsze rządy postsolidarnościowe | za pomoc Kościoła w stanie wojennym.
- W każdym kościele poranna msza powinna być odprawiana za duszę generała Jaruzelskiego, który wprowadzając stan wojenny i zakazując działalności wszyst­kich instytucji i organizacji, pozostawił tylko Kościół. Tym samym wepchnął do niego Polaków. Pamiętam czasy Solidar­ności roku 1980. Związek zawodowy był sceptyczny wobec Kościoła, robotnikom nie podobały się mądre i łagodzące wystą­pienia kard. Wyszyńskiego, ale stan wo­jenny to zmienił. Od 13 grudnia wszystko mogło odbywać się tylko w kościele. Przez Kościół szła pomoc, w kościele odbywa­ły się spotkania. Społeczeństwo obywatel­skie stało się społeczeństwem kościelnym. Wybory 1989 roku też wygrał Kościół, wszystkie wiece dziękczynne odbywały się przed ołtarzami. Później przyszedł za to rachunek.

Czy w Polsce jest sita polityczna, która mogłaby wypowiedzieć konkordat?
- Jest - Kongres Nowej Prawicy. Ale słabe to pocieszenie, bo oznacza wybór między oszołomstwem a państwem fundamentalistycznym. Pozostałe partie przyzwalają, na kolanach albo po cichu, na zawłasz­czanie państwa przez Kościół. Prof. Łętowska stwierdziła ostatnio, że Kościół prowadzi podstępną strategię: gdy cho­dzi o konfitury - odzyskiwanie majątków, fundusz kościelny czy naukę religii w szko­le - występuje jako instytucja i domaga się przywilejów przynależnych instytucji. Na­tomiast gdy chodzi o sprawy światopoglą­dowe, Kościół występuje jako reprezentant wiernych, broniąc rzekomo ich praw. Rze­komo, bo w gruncie rzeczy chodzi o ogra­niczanie praw innych ludzi.

Tych, którzy nie chcą państwa wyznaniowego?
- Tych, którzy nie chcą, aby pan Chazan, bo trudno o nim mówić doktor, skoro sprzeniewierzył się zasadom etyki lekar­skiej, oszukując pacjentkę i pozwalając na cierpienia skazanego na śmierć płodu, został obwołany świętym. Tych, którzy nie chcą narzucenia ogółowi praw wier­nych, od których nie będzie skuteczne­go odwołania w sądzie, u rzecznika praw obywatelskich czy w Trybunale Kon­stytucyjnym. W Polsce jest bardzo silny konflikt, właściwie fundamentalistyczny, który dotyczy i Smoleńska, i spraw moralno-światopoglądowych.

Jedna strona nie przekona drugiej.
- Ale chodzi o to, aby mogły współżyć, za­chowując neutralność. I aby mogły pro­wadzić uczciwą debatę, mającą na celu przekonanie do siebie środka. Smoleńsk jest doskonałym przykładem na to, co się dzieje, gdy o ten środek się nie walczy. Przez pierwszy rok po katastrofie była słyszana w przestrzeni publicznej tyl­ko jedna strona i liczba ludzi wierzących w spiskową teo­rię zamachu zdecydowanie wzrosła.

Jak walczyć o centrum?
- Tylko drastyczna strate­gia może przynieść sku­tek. Dlaczego, jeśli ruchy pro-life pokazują zdjęcia płodów po aborcji, nie po­kazać zdjęć zdeformowa­nego dziecka, o którego życie walczył pan Chazan? Dlaczego pozwalać księ­żom, aby uzurpowali sobie prawo do decydowa­nia o kobietach? Trze­ ba pokazywać ogrom nieszczęść ludzi skrzyw­dzonych przez fundamen­talistów. Trzeba domagać się respektowania prawa. Jeśli le­karz podpisuje deklarację wiary, to niech informację o tym umiesz­cza na drzwiach gabine­tu, aby pacjent wiedział, że nie znajdzie u nie­go pomocy. Niech placówka zdro­wia, która bierze choćby pięć zło­tych z publicz­nych pieniędzy, ma bezwzględny obowiązek infor­mowania, gdzie pacjent znajdzie pomoc, której pra­cownicy tej pla­cówki nie chcą mu udzielić. W zderze­niu z fundamentali­zmem trzeba być jak on stanowczym. Trze­ba uznać, że rachunek III RP wobec Kościoła został już spłacony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz