piątek, 27 czerwca 2014

Piwotalny



Taśmy „Wprost” mogą przerwać błyskotliwą karierę Marka Belki. Czy Narodowy Bank Polski będzie ostatnim przystankiem w jego życiu publicznym?

CEZARY ŁAZAREWICZ

Ja mam bardzo długiego chuja, a on nie [mowa o wicepremierze Jacku Rostowskim] i musi sobie sztukować. Moim warunkiem jest dymisja ministra finansów. I wtedy robimy to, co trzeba - mówi prezes Narodowego Banku Polskiego do ministra spraw wewnętrznych w czasie rozmowy w restauracji Sowa i Przyjaciele.
Nie tylko język, jakim się posługuje profesor Marek Belka, jest zaskoczeniem dla słuchaczy, ale przede wszystkim jego rola w tej rozmowie. Belka jawi się w niej jako bezwzględny i niezwykle sprawny gracz polityczny, a nie ponadpartyjny i niezależny szef banku centralnego. W trakcie rozmowy obiecuje, że jako prezes NBP będzie politycznie wspierał rząd i Platformę Obywatelską, w zamian jednak domaga się głowy wicepremiera Rostowskiego, z którym od lat toczy eko­nomiczne spory.
10 lat temu Belka był jeszcze premierem rządu SLD, ale od co najmniej czterech lat najbliższym politycznym środowiskiem są dla niego ludzie Platformy Obywatelskiej. To Bronisław Komorowski, kiedy jeszcze był tylko pełniącym obowiązki prezydenta, zaproponował Belce stanowisko szefa banku centralnego. Była to jedna z pierw­szych jego ważnych decyzji kadrowych po katastrofie smoleńskiej, w której zginął dotychczasowy prezes NBP Sławomir Skrzypek. Dlaczego p.o. prezydent postawił na jednego z niedawnych liderów SLD? Zbliżały się wybory prezydenckie, a PO, by wygrać, potrzebowała wsparcia elektoratu lewicy.
- Był to czas, gdy Platforma zabierała nam ludzi lewicy i Marek Belka nie był jedynym takim przypadkiem - tłumaczy Marek Siwiec, były poseł SLD, ostatnio próbował dostać się do PE z list Europy Plus TR. - Wyjmowano takie osoby dość bezczelnie. A Belka był wtedy łakomym kąskiem ze swoim wysokim stanowiskiem w Międzynarodowym Funduszu Waluto­wym i dobrą reputacją w świecie biznesu.
- Kandydatura najlepsza z możliwych, pozwala na pełne zapewnienie apoli­tyczności bankowi centralnemu - tak zachwalał kandydata ówczesny minister finansów Jacek Rostowski. Zapewne nie wiedział, że cztery lata później ten najlep­szy z możliwych kandydatów jako warunek współpracy z rządem zażąda właśnie głowy ministra finansów.
Zanim Komorowski powołał Belkę na szefa NBP, skonsultował się z Aleksan­drem Kwaśniewskim, bo uchodził on za człowieka byłego prezydenta.

PRAGMATYK
Karierę polityczną zaczynał u boku Aleksandra Kwaśniewskiego, zostając 18 lat temu jego doradcą ekonomicznym. Prezydent zawsze go wspierał i pomagał wepchnąć na kolejne stanowiska. - Jego pozycja przy Kwaśniewskim była niepo­równywalna do mojej przy boku Lecha Kaczyńskiego - mówi dzisiaj doradca prezydenta Kaczyńskiego prof. Ryszard Bugaj.
Choć Belka w latach 80. był związany z PZPR (był sekretarzem komitetu uczel­nianego na Uniwersytecie Łódzkim), to w czasie wielkiego przełomu wybrał karierę naukowo-ekspercką, a nie po­lityczną. Zaczynał na początku lat 90. jako konsultant Banku Światowego, ale wpadł w oko Leszkowi Balcerowiczowi i Grzegorzowi Kołodce, najważniejszym wtedy w polskiej ekonomii ludziom. To oni polecili go Kwaśniewskiemu. Stamtąd trafił do rządu Cimoszewicza. - Szukaliśmy kogoś z odpowiednią pozycją w środo­wisku, a Marek był przecież dyrektorem Instytutu Nauk Politycznych PAN - mówi Krzysztof Janik, były sekretarz generalny SLD. INP uchodził wtedy za kuźnię libera­łów i dlatego minister finansów wzbudzał niechęć chłopów z PSL.
Od tamtej pory trwa też ambicjonalny pojedynek między dwoma SLD-owskimi wicepremierami od finansów - Kołodką i Belką. W1997 r. Belka zastąpił w rządzie Kołodkę, a pięć lat później było na odwrót.
- Grzegorz jest wizjonerem, a Marek pragmatykiem - tłumaczy Janik. A SLD traktował ich początkowo jak zderzaki.
- Raz nam był potrzebny wizjoner, a raz pragmatyk.
Ten korespondencyjny pojedynek wygrał w końcu mniej medialny i mniej przebojowy Belka. Choć wydawało się, że stoi już na straconej pozycji. W 2001 r., gdy SLD zmierzał do absolutnego zwy­cięstwa i z sondaży wynikało, że może rządzić samodzielnie, Belka, typowany na ministra finansów, na kilka dni przed wyborami udzielił wywiadu, który pogrą­żył te marzenia. - Niech nikt nie obiecuje gruszek na wierzbie - strofował przyszłego premiera Leszka Millera, który obiecywał rozbuchanie strefy socjalnej. - Nie bę­dzie pieniędzy na realizację kosztownych obietnic dofinansowania sfery publicznej - zapowiedział przed wyborami, wywo­łując wściekłość w samym SLD.
- Jeśli chodzi o politykę partyjną, to Marek się w tym słabo sprawdza, ale jako urzędnik państwowy nie ma sobie równych - mówi Janik.

FAWORYT
Wicepremier Belka był od samego początku w jawnym konflikcie z premierem, więc Miller szybko skorzystał, by się go po roku pozbyć. Dwa lata później, gdy wybucha afera Rywina, Belka znów wraca do gry, i to w roli faworyta.
- Kiedy Miller był na dnie, trwało poszukiwanie jego następcy - opowiada Aleksandra Jakubowska. Padło na Belkę.
- To był najbardziej zaufany człowiek Kwaśniewskiego. Nie było lepszego.
Krzysztof Janik mówi, że o kandydaturze Belki przesądziła jego fachowość. - Uwa­żaliśmy, że o zwycięstwie w wyborach w 2005 r. zdecyduje gospodarka, a on był jedyny, który może ją dźwignąć - mówi. SLD desygnuje Belkę na premiera, ale on, gdy poparcie dla lewicy zaczyna szorować po dnie, odcina się od Sojuszu i zaczyna budować własną formację - Partię Demo­kratyczną. Lokomotywami tej nowej partii mają być Marek Belka i Jerzy Hausner, którego dziś Belka nazywa „cipą” (Cipa - wyjaśnia Janik - to polityk, który ma problemy z procesem decyzyjnym).
I to w zasadzie kończy karierę partyjną Marka Belki. W 2005 r. przestaje być premierem, przegrywa wybory do Sejmu, a po jakimś czasie rozpada się Partia De­mokratyczna.
Jeśli popatrzeć na życiorys premiera Belki, to raczej można go nazwać polity­kiem piwotalnym (tak w czasie nagranej rozmowy mówił Belka o Hausnerze), ustawiającym się z prądem i korzystają­cym z okazji na zrobienie kariery. Tak było w latach 80., gdy działał w PZPR i godził się na współpracę z SB. Powtarzają to politycy SLD, którzy uważają, że w 2004 r., opuszczając partię, wbił im nóż w plecy.
Po odejściu z rządu Belka robi karierę międzynarodową. Zostaje kolejno dyrek­torem departamentu europejskiego w Mię­dzynarodowym Funduszu Walutowym, szefem Rady Koordynacji Międzynaro­dowej w Iraku, a potem dyrektorem ds. polityki gospodarczej w rządzie w Iraku.
- Jest jedynym Polakiem, który dochodzi do tak wysokich stanowisk międzynaro­dowych - mówi Janik.

NAJLEPSZY
Do czasu ujawnienia taśm z rozmowy z ministrem Bartłomiejem Sienkiewiczem profesor Marek Belka uchodził za wzór elegancji i dobrych manier. - To przykre, że legło w gruzach nasze wyobrażenie o elegancji w świecie wielkiego biznesu - mówi Jakubowska.
Jego kolega z rządu wspomina, że w gro­nie znajomych był znany z rubasznego języka. Nie chodzi jednak o to, jak Belka mówi, ale co mówi. Z rozmowy wynika, że umawia się z Sienkiewiczem na finansowe wsparcie rządu i stawia warunki, na jakich gotowy jest tego dokonać.
Zdaniem Leszka Balcerowicza została złamana konstytucyjna zasada niezależ­ności banku centralnego. Profesor Balce­rowicz mówił, że ujawnione nagrania są dla szefa NBP kompromitujące i powinien on jak najszybciej złożyć dymisję. Belka odpowiedział, że nie zamierza tego robić.
Prezes NBP jest praktycznie nieodwoływalny i jeśli sam nie zrezygnuje, nie ma sposobu, by go do tego przymusić. A murem stoją za nim międzynarodowe rynki finansowe. - Nie ma możliwości, by go odwołać bez szkody dla Polski - mówi Janik.
- To Markowi nie pomoże, ale nie wpływa na funkcjonowanie rynków wa­lutowych. Wolałbym, żeby został, bo jest świetnym prezesem banku. Każdy, kto go słucha, może się czegoś nauczyć - mówi Marek Siwiec i po chwili dodaje. - Może nie w tych okolicznościach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz