niedziela, 25 maja 2014

Wymodlony morderca



Młoda wolontariuszka poślubiła więźnia, który spędził za kratkami 30 lat. Po wyjściu na wolność zamordował jej przyjaciółkę.

HELENA KOWALIK

Teresa K. marzyła o łazience - ta­kiej, jakie widziała w domach, gdzie sprzątała. Systematycznie, z miesiąca na miesiąc, odkła­dała po 100, 200 zł. Miała już 10 tys. zł, schowane w szafie. O tym, że ciuła, wiedziała jej rodzina, a także znajomi. Nikomu z nich się nie przelewało, więc od czasu do czasu od Teresy pożyczali. Nie odmawiała, ale twardo egzekwowała spłatę w uzgodnionym terminie. Z tego powodu miała nawet zatargi z Wiesławem B., mężem jej najbliższej przyjaciółki Marty. Pożyczył od niej już 2300 zł i migał się z oddaniem długu. Teresa nie chciała, aby jej mąż Kazik, pracu­jący jako stolarz, kumplował się z dwa razy od nich starszym 64-letnim Wiesławem. Żałowała, że była świadkiem na ślubie Marty, bo tym samym przyłożyła rękę do fatalnego, jej zdaniem, ożenku.

POCIĄGAJĄCE ORGANY
Zanim 30 -letnia Marta poznała Wieśka, należała do Odnowy w Duchu Świętym przy raciborskiej parafii. Przychodzenie z księ­dzem do miejscowego zakładu karnego było jej głównym zajęciem po pracy w fabryce. Ciągnęło ją tam zwłaszcza z powodu pew­nego skazanego, który na mszy pięknie grał na organach. W odróżnieniu od nieśmiałej, małomównej Marty Wiesław B. brylował na całe więzienie. Dziewczyna się zakochała.
Kiedy Wiesiu dzięki poręczeniu księdza dostał przerwę w odbywaniu wyroku (15 lat, odsiedział połowę) z nadzieją na przedter­minowe zwolnienie, zamieszkał u Marty. Po miesiącu wzięli ślub, był koniec lutego 2010 r.
Małżeństwo Marty nie rozdzieliło nie­odłącznych przyjaciółek. Teraz spotykali się w czwórkę. Zakochana wolontariuszka twierdziła, że wymodliła sobie męża. Nie przeszkadzała jej różnica wieku, zwłaszcza że Wiesiu ciągle miał nowe pomysły na życie. A to rozważał otwarcie sklepu, to znów pokątną sprzedaż nielegalnego tytoniu. W Mirku widział przyszłego wspólnika. Z tym że - powtarzał - jeszcze ktoś powinien wyłożyć pieniądze, zwłaszcza że na nich siedzi. W tym momencie oczy Wiesława B. zwracały się w stronę Teresy. - Wykluczone - odpowia­dała. - Jeszcze mi nie oddałeś starego długu.
Kończyło się na dąsach Marty, która niepracującemu mężowi najchętniej nieba by przychyliła. I awanturze po wyjściu gości, gdyż Teresa wyrzucała mężowi, że za bardzo słucha kryminalisty z niejasną przeszłością.
Marta wiedziała o mężu tyle, ile od niego usłyszała. Odsiadywał 15-letni wyrok, bo wrobił go kumpel, który przetrącił życie wrażliwemu, uzdolnionemu muzykalnie mężczyźnie. Co prawda wcześniej Wiesław też miał pecha. Studiował na politechnice, niestety zaliczył tylko jeden semestr. Ujął się za swoją dziewczyną, którą skrzywdził pewien milicjant, i ten go wrobił oskarże­niem o rozbój. Dostał pięć lat, a ponieważ miał swój honor, nie czapkował klawiszom, trzymali go w pojedynczej celi we Wronkach. Tylko głęboka wiara w Boga pozwoliła mu to wszystko przetrzymać.
Religijna Marta płakała, słuchając zwierzeń męża. Nie musiał jej długo prze­konywać, że po tak bolesnych przeżyciach powrót do normalności nie jest łatwy i nie można z dnia na dzień iść do pośredniaka po byle jaką robotę. To już łatwiej było jej dorobić sprzątaniem - zwłaszcza że Teresa miała adresy pań szukających kogoś do mycia okien.
Harowała więc, nie przyznając się ro­dzinie, że mąż jest na jej utrzymaniu. Oni jednak wiedzieli swoje. Zwłaszcza szwagier Krzysztof W., który znał Wiesława jeszcze z więzienia, bo sam spędził za kratkami kilka miesięcy. Właśnie ta kryminalna przeszłość męża siostry Marty sprawiła, że B. wtajemniczył go w swoje plany zdobycia pieniędzy. Konkretnie Krzysiek W. miał do­starczyć adres frajera z zasobnym portfelem, a Wiesław B. - załatwić sprawę na ostro, jak to określał. Na dowód, że jest do tego przygotowany, pokazał szwagrowi wożony w samochodzie paralizator. B. rozważał róż­ne warianty napaści, m.in. porwanie ofiary z przystanku autobusowego. Jednakże W. nie chciał w to wchodzić.
Wtedy B. pomyślał o oszczędnościach Teresy. Od Marty wiedział, że jej przyjaciółka nie ufa bankom, woli trzymać pieniądze w domu. Nikt, nawet mąż, nie wiedział gdzie. Któregoś dnia B. zaszedł więc do mieszkania stolarza z butelką wina i gdy na chwilę został sam w kuchni, wrzucił coś do kieliszka Teresy. Kobieta w porę poczuła gorzki smak i wylała alkohol do doniczki. Jej mąż natomiast w ogóle tego dnia nie pił. Plan Wiesława B., by wywęszyć, gdzie są prze­chowywane pieniądze, spełzł na niczym.

WIECZÓR W CYRKU
13 października 2010 r., samo południe. Blokiem w Raciborzu, gdzie małżeń­stwo K. mieszka na pierwszym piętrze, wstrząsa wybuch. Rozprzestrzenia się ogień. Ludzie wybiegają na klatkę, sąsiadka Teresy mija na schodach starszego mężczyznę, który na pewno nie jest z tego domu. Przyjeżdża straż, odcina dopływ gazu. W mieszkaniu na pierwszym piętrze znajduje na polanym benzyną tapczanie zwłoki kobiety. Na wpół zwęglone, z głębokimi ranami w okolicy serca. Kobieta jest naga, leży na plecach z podkurczonymi nogami. W kroczu tkwi stopiona plastikowa butelka. Mieszkanie splądrowane.
Ofiara to Teresa. Sekcja zwłok wykazuje, że w chwili wybuchu pożaru jeszcze żyła, przez jakiś czas krztusiła się krwią i wdy­chała tlenek węgla. Oszczędności z domu nie zginęły, choć morderca nerwowo szukał pieniędzy, powyrzucał wszystko z szafy, ale nic nie znalazł. Teresa B. wolała zginąć, niż ujawnić kryjówkę.
Rusza machina śledcza. Policja zatrzymuje męża ofiary. Ten jednak ma alibi: 13 paździer­nika wcześnie rano minął się na klatce z są­siadem. Nie ma wątpliwości, że nocował poza domem. Kazimierz K. wychodzi z aresztu. Nie zagrzewa też miejsca w celi drugi podejrzany Wiesław B. Wyjaśnia bowiem, że feralnego dnia był przed południem w Zabrzu. Żona może potwierdzić, bo telefonował do niej z drogi. Po południu odebrał ją z pracy i po - szli do baru na obiad, a następnie do cyrku. Spędzili miły wieczór. Czy taką pogodę ducha może mieć ktoś, kto kilka godzin wcześniej popełnił straszne morderstwo?
Tymczasem śledczy otrzymują wiado­mość, że w mieszkaniu ofiary K. na jednym z kurków gazowych znaleziono krew, która ma DNA Wiesława B. A na nagraniu z mo­nitoringu na raciborskiej stacji benzynowej kilkanaście minut przed zabójstwem widać go napełniającego dwa pięciolitrowe pojemniki benzyną. A przecież mówił, że w tym czasie był w Zabrzu! Kiedy śledczy chcą ponownie przesłuchać B., nie ma go już w kraju. Żona informuje, że wyjechał za pracą do Anglii. Policjanci nie mówią jej o nowych tropach. Martę B. zresztą to niezbyt interesuje. Odkąd zwolniono męża z aresztu, odetchnęła, że jest on poza podejrzeniem. Kobieta opłakuje śmierć przyjaciółki.
B. nie szuka pracy za granicą, natomiast interesuje się, co raciborskie gazety piszą o morderstwie w bloku. Namawia żonę, aby się do niego przeprowadziła. Marta B. jesz­cze nie zdążyła przemyśleć tej propozycji, gdy niespodziewanie po pracy spotyka za fabryczną bramą męża. Stoi koło dopiero co kupionego, używanego samochodu. Wrócił. Niestety bez grosza, wszystkie ich oszczędności się rozeszły. Ale samochód jest na jej nazwisko. Po drodze zatrzymuje ich policja na rutynową, jak sądzi kobieta, kontrolę. Okazuje się, że kierowca ma we krwi alkohol, biorą go więc na przesłuchanie. Tam B. dowiaduje się jednak, że sąsiadka zamordowanej rozpoznała na zdjęciu owego nieznanego jej mężczyznę, który w chwili wybuchu zbiegał z pierwszego piętra w kie - runku wyjścia. Był to Wiesław B.
Ponownie przesłuchiwany nie przyznaje się do obecności w bloku 13 października. Przed południem, jak już mówił, był w Zabrzu. Może to poświadczyć jego kolega Eugeniusz S. Ale ten nie zamierza trzymać sztamy z kumplem spod celi. Ujawnia, że B. tylko telefonicznie poinformował go, że do niego jedzie. Nie dotarł, natomiast namawiał go na kłamstwo dla zapewnienia mu alibi.
B. nawet wtedy nie traci zimnej krwi. Ko - ledze z Zabrza zarzuca kłamstwo ze strachu, że policja wywęszy jego nielegalny handel tytoniem. Przesłuchującym wyjaśnia, co ro­bił na stacji benzynowej. - Tankowałem do pojemników, bo chciałem sprawdzić, ile pali moja dopiero co kupiona mazda - twierdzi.
Zarządzono eksperyment procesowy, podczas którego policjanci sprawdzają, ile minut zajmuje w przedpołudniowym szczycie dotarcie ze stacji benzynowej (na której zarejestrowano moment odjazdu B.) na miejsce tragedii. Okazało się, że sprawca zdążyłby zaparkować koło bloku przed godziną 12. Wiesław B. trafia do aresztu.

TAJEMNICZE WYPADKI
Dopiero po zatrzymaniu męża Marta się dowiaduje, za co naprawdę jej ukochany spędził w więzieniach ponad 30 lat. Przed ślubem wmawiał jej, że byty to tylko kilku­letnie wyroki za oszustwa i kradzieże samo - chodów. Prokurator pokazuje jej jednak akta sprawy zabójstwa w 1993 r. młodej kasjerki w bytomskim PKS. Sąd skazał B. na 15 lat. To był 15. wyrok w jego życiu.
Marta, wbrew temu, o czym ją zapewniał, nie była też jego pierwszą żoną. Przedtem już dwa razy brał ślub - dziwnym zbiegiem okoliczności kobiety i ich dzieci ginęły w wypadkach samochodowych.
Mimo szokujących dowodów Mar­ta B. nadal nie wierzy, że mąż mógł zamordować jej przyjaciółkę. Ale w miarę ponawianych przesłuchań przypomina sobie szczegóły świadczące przeciwko mężowi. Na przykład w cyrku, dokąd poszli wie­czorem 13 października, zauważyła u niego świeże zadrapania na policzku. Tłumaczył je zacięciem się podczas golenia. Ale przecież rano, gdy wyszedł z łazienki, skaleczenia nie było. Dręczy ją też myśl o butelce w ciele Teresy K. - Ona była bardzo wstydliwa. Cza­sem, gdy w czwórkę coś wypiliśmy, Mirek jej przygadywał, że w łóżku jest zimna jak ryba. Mój Wiesiu głupio żartował, że jakby jej tam wsadzić butelkę, toby pomogło. Ja się gniewałam, to nie było na poziomie - mówi ze wstydem policjantce.
Z aresztu Wiesław B. wysyła do proku­ratora list, w którym nie przyznając się do morderstwa, rzuca podejrzenie na swego szwagra: „Po przeczytaniu zeznań Krzysz­tofa W. uznałem, że powinienem się do nich odnieść. Ja miałbym z tym pajacem porywać kobietę z przystanku? Ależ to bzdura! W. po­znałem w więziennej kaplicy; wszyscy się od niego odsuwali, bo był kapusiem. Po wyjściu na wolność spotykałem się z nim, bo cóż, rodziny się nie wybiera. Wielokrotnie propo­nował mi łatwy zarobek, znaczy się skok. Nie ja jemu, ale on mnie. Na przykład tłumaczył, że w jego bloku mieszka kobieta, bodaj ma na imię Agnieszka, która trzyma w bieliźniarce 70 tys. zł, i czy w to wchodzę. Wyśmiałem go. Nie chcę niczego sugerować, ale proszę bliżej się przyjrzeć temu osobnikowi. On dla pieniędzy jest w stanie zamordować każdego”
Prokurator decyduje się jednak postawić zarzuty Wiesławowi B.

ALIBI Z SEX-SHOPU
Przed sądem oskarżony B. wielokrotnie modyfikuje linię obrony. Jako prawdziwe­go zabójcę wskazuje Kazimierza K., który rzekomo chciał się pozbyć żony, bo miał kochankę o imieniu Wioletta. - Niech pan sędzia zapyta, z kim Kazik spędził noc z 12 na 13 października. Przypuszczenie samo się nasuwa - dodaje.
Policja dociera do tej kobiety. Bardzo młoda, o sprawności intelektualnej na po­graniczu upośledzenia, początkowo wypiera się intymnej znajomości ze stolarzem, potem się przyznaje. Tak, spotyka się z Kazikiem, on nie kochał żony, sama słyszała, jak się z nią kłócił przez telefon. A po odłożeniu słuchawki wykrzykiwał, że ma tego wszystkiego dość i albo ją spali, albo sam sobie coś zrobi. To było w nocy z 12 na 13 października.
Ponownie przesłuchany Kazimierz K. początkowo zaprzecza, że zdradzał żonę. W pewnej chwili decyduje się jednak na wyznanie intymne - nie był zadowolony z małżeńskiego pożycia seksualnego.
- Dlatego w końcu znalazłem sobie inną. Ale Teresę kochałem - mówi z płaczem.
Obecna na rozprawie Wioletta też płacze, przyznaje się również do kłamstwa: nigdy nie słyszała kłótni Kazika z żoną. Groźby o spale­niu wymyśliła pod wpływem sugestii w liście, jaki przyszedł z aresztu od pana Wiesia.
Sprawdzono billingi rozmów telefonicz­nych Kazimierza K. z 12 i 13 października 2010 r. Ani razu nie łączył się z żoną. W tej sytuacji oskarżony kolejny raz zmienia wy­jaśnienia, zapowiadając, żętym razem powie już całą prawdę. Otóż był 13 października 2010 r. w bloku ofiary, ale tylko na klatce.
Bo poprzedniego dnia, gdy ją odwiedził pod nieobecność męża, prosiła go o kupno spe­cyfiku na pobudzenie erotyczne. Miała z tym problem, a obawiała się, że nieusatysfakcjonowany mąż zaczął szukać kobiet na mieście.
- Kupiłem, co chciała, i gdy nazajutrz z tym artykułem stałem pod jej drzwiami, usłysza­łem huk. Przestraszony zbiegłem na dół. Na schodach minąłem jakąś kobietę, o coś pytała, ale nie zrozumiałem. Wybiegłem na podwór­ko do swego samochodu. Jechałem bez celu, dopiero za miastem zorientowałem się, że jestem na drodze do Zabrza. Zatrzymałem się, wyrzuciłem do rowu zakupy z sex-shopu. Wiem, że trudno będzie dać mi wiarę z uwagi na moją przeszłość - opowiada mężczyzna.
Sąd po zanalizowaniu wszystkich do­wodów nie dał wiary wyjaśnieniom Wie­sława B. i skazał go na dożywocie. Wyrok został utrzymany w kolejnych instancjach, łącznie z Sądem Najwyższym.

GRZECH NAIWNOŚCI
Jeszcze przed ogłoszeniem wyroku Mar­ta B. wystąpiła o rozwód. - Nadal kocham męża, ale nie chcę być żoną mordercy - powiedziała na rozprawie. - Nigdy sobie nie wybaczę śmierci przyjaciółki, czuję się winna, że ją z nim poznałam.
Sąd orzekł rozwód z winy obu stron. Wina kobiety miała polegać na tym, że wstę­pując w związek małżeński, bezpodstawnie zaufała narzeczonemu. Przecież powinna się była zastanowić, dlaczego ponad 30 lat spędził w więzieniu.

IMIONA BOHATERÓW ZOSTAŁY ZMIENIONE

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz