środa, 16 kwietnia 2014

Znów rozmawiam z premierem



Czasem udaje mi się spotkać z Tuskiem. Rozmowy się bardzo przedłużają - mówi Mirosław Drzewiecki, były minister sportu, który odszedł po aferze hazardowej.


Agnieszka Burzyńska: Co robił Mirek Drzewiecki przez ostatnie dwa lata? Gdzie się podziewał?

Mirek Drzewiecki:  Pierwszy rok po zakończeniu kadencji był spokojny, refleksyjny, ale tez pracowity - po powrocie do prowadzenia biznesu.  Wszystko to zostało gwałtownie przerwane zdarzeniem - kiedy to moja zona i jej koleżanka zostały niesłusznie zatrzymane z podejrzeniem o kradzież.  Już sam ten fakt był wystarczająco traumatyczny, mimo iż mieliśmy pewność, ze cale to nieporozumienie wkrótce się wyjaśni. Ale potem się zaczęło... Mediopochodne, "szanujące" literę prawa i "rzetelną" informacje tabloidy postanowiły zabawić się w sad i wydać wyrok. Zanim zrobi to sad amerykański. Zrobiły to kilkaset razy.
A ponieważ pisanie o „złodziejach” nie zaspokajało najwidoczniej ich żądzy krwi, sięgnęły bruku, wymyślając dziesiątki kłamstw, oszczerstw i pomówień dotyczącej mojej żony. 
 To zmasakrowało nasze życie. Mojej zony zwłaszcza. Szczerze mówiąc, jestem pełen podziwu, że psychicznie to wytrzymała. Ja i nasze dzieci lataliśmy na przemian do niej do Stanów, żeby stworzyć choć namiastkę normalności.

Nie mogła przyjechać do Polski?
Teoretycznie mogła, ale się obawiała, że odmówią jej powtórnego wjazdu do Sta­nów. Nie chciała też dać pożywki brukow­com do kolejnej „sensacji” że ucieka przed wymiarem sprawiedliwości.

Co się tak naprawdę zdarzyło w sklepie?
Pani z ochrony, która twierdziła, że doszło do kradzieży, nie mogła tego w żaden sposób udowodnić. To były rzeczy, które żona i jej koleżanka przyniosły z sobą z ze­wnątrz. Nie miały metek ani zabezpieczeń. Mimo to detektyw się upierała, że zostały ukradzione. Dlatego wystąpiliśmy o raport z inwentaryzacji, który miał potwierdzić racje jednej ze stron. Raportu tego nie uda­ło nam się uzyskać, mimo wielokrotnego monitowania. Dopiero po nakazie sądu zo­stał dostarczony. Trwało to kilka miesięcy.

Co się okazało?
To, że zakwestionowanych rzeczy nie ma ani nigdy nie było w sprzedaży w tym sklepie. Równie długo trwało oczekiwanie na udostępnienie wideo z pokoju przesłuchań, na podstawie którego można było defini­tywnie wykluczyć winę żony i jej koleżanki. W końcu jednak uzyskaliśmy te nagrania. Prokurator stanowy po obejrzeniu wideo i raporcie z inwentaryzacji porzucił oskar­żenie.

Ale rozprawy przecież były. Czytaliśmy o nich.
Czytaliście kłamstwa kreowane przez tabloidy. Do rozpraw w wyznaczonych trzykrotnie terminach nie doszło z wyżej wymienionych powodów. Teraz zaczynamy nowy etap.

Jaki?
Przygotowujemy się do procesów, które - między innymi - pokażą czytelnikom niektórych tabloidów, w jaki sposób koncerny medialne nabijają ich w bu­telkę. Kłamstwem, sensacją i skandalem podbijając nakład. Przykład: napisano, że moja żona była już wcześniej w USA aresztowana. Podobne przykłady kłamstw można mnożyć. Tylko dlatego, że Janowski jest celebrytą, a Drzewiecki politykiem, skopano nasze rodziny.

Ile będzie tych procesów?
Na pewno 60, ale być może to nie koniec. Zdecydujemy wspólnie z mecenasem Giertychem, który jest naszym pełnomoc­nikiem. Ze wstępnych wyliczeń wynika, że kłamliwe informacje zostały opublikowane 300 razy na papierze i ponad tysiąc razy w internecie.
Mam nadzieję, że kara będzie na tyle bole­sna, że w przyszłości się zastanowią, zanim zaczną w niegodziwy sposób krzywdzić ludzi. Bo na ich sumienie i przyzwoitość raczej nie liczę.

Jakie odszkodowanie?
Nie chcę zemsty. Chcę, żeby brudne pieniądze, jakie zarobiono na kłamstwach i ludzkiej krzywdzie, trafiły do potrzebują­cych. Tym większa jest nasza determinacja w dążeniu do sprawiedliwości. To musi jed­nak zaboleć, tak jak bolało nas. Warto po - myśleć, że po drugiej stronie jest człowiek. Jeśli ten człowiek ma słabą odporność psychiczną, to może stać się ofiarą, popeł­nić samobójstwo. Jeździłem do Ameryki do żony, aby nie zwariowała. Spędziłem tam siedem, może nawet osiem miesięcy, bo ona, będąc tam sama, powiedziała, że dłu­żej nie wytrzyma, że dostanie obłędu.

Czyli ostatnie miesiące dla Mirosława Drzewieckiego to wyłącznie sprawa żony? A z czego w tym czasie żyliście? Nie myślał pan o polityce?
Mam szczęście, bo jestem jednym z nie­wielu polityków, którzy po zakończeniu kadencji mogą wrócić do pracy w swojej firmie. Moi wspólnicy są również moimi przyjaciółmi, wspierają mnie w tym trud­nym czasie i rozumieją sytuację, w jakiej się znalazłem. Co do polityki - przed laty wciągnęła mnie i wciąż bardzo mnie interesuje. Próbując zdystansować się od problemów, które mi zafundowano, często spotykam się z kolegami, z którymi spędziłem 23 lata politycznego życia.

Tęskni pan za polityką? Wróci pan?
Ależ ja - jak wielu Polaków - cały czas w niej uczestniczę, śledząc bieżące wy­darzenia w kraju i na świecie. Oczywiście brak mi na co dzień przyjaciół z tych wszystkich spędzonych wspólnie lat.

Premiera też?
Tak, jako człowieka, którego znam od wielu lat, lubię i szanuję. Czasem udaje nam się na chwilę spotkać w oderwaniu od polityki.

Słyszałam, że nie tylko na chwilę. Podobno bywa pan w kancelarii. To prawda?
Prawda, i rzeczywiście czasami spotkania bardzo się przedłużają.

A o czym rozmawiacie?
O wszystkim, o życiu, o rodzime, ale oczywiście także o polityce. Jako człowiek niezaangażowany w bieżącą politykę mam
opinię na temat tego, co się dzieje, i ją wyrażam.

A krytyczne opinie też, czy tylko „łubu-dubu, niech żyje premier”?
Jeśli coś oceniam krytycznie, to o tym mówię wprost. Ale treść tych rozmów niech pozostanie tajemnicą moją i premiera.

Mirosław Drzewiecki chce wrócić do polityki przy okazji najbliższych wyborów do parlamentu czy pozostaje na politycznej emeryturze?
Na razie skupiam się na tym, by choć w części zrekompensować swojej żonie krzywdy, jakich doznała. Wielka praca przed nami i kancelarią Romana Giertycha. A do wyborów jeszcze kawał czasu...

Ale nie wyklucza pan?
W polityce nigdy nie mówi się „nigdy”. Dziś polityka jest dla mnie ważna w sensie emocjonalnym, natomiast już się w niej nie widzę. Nie czuję takiej potrzeby. Ale z radością stwierdzam, że żyjemy w zu­pełnie innym kraju. Tyle rzeczy udało się zrobić. Oczywiście wciąż jest nam niedobrze, ale taka jest natura ludzka, że jakkolwiek dobrze by było, to jest źle. Za mało w nas radości z sukcesów. A przecież jako Polska nie mamy powodów do wstydu. No, może poza piłką nożną.

Wróćmy do politycznej drużyny. Co się stało z premierem? Dlaczego został sam?
Jak to sam? Przecież wszystkie pozycje na boisku są obsadzone. Każdy dobry i przewidujący trener dokonuje zmian ade­kwatnych do aktualnej sytuacji na boisku. Ważna jest długa ławka rezerwowych.

Ławka rezerwowych to akurat w Plat­formie jest krótka.
Na pewno dłuższa niż w PiS.

Też mi pocieszenie. Zawsze pocieszacie się PiS. A w otoczeniu premiera też zu­pełnie pusto. Tylko Graś i Ostachowicz.
To jest decyzja premiera i jego odpowie­dzialność.

Mirosław Drzewiecki wciąż zakochany w Donaldzie Tusku.
Stałość uczuć to jedna z moich cech.

I wybaczył pan premierowi odstawienie Grzegorza Schetyny? To przecież pana przyjaciel.
Obu bardzo cenię, wierzę, że się dogadają. Tym bardziej że idą ciężkie czasy. Warto się łączyć, bo dookoła Polski szaleństwo, a i w kraju nie brak oszołomstwa. Mam nadzieję, że kiedyś usiądą razem, jak za dawnych czasów napiją się wina i wyjaśnią sobie wszystkie wątpliwości.

Wszystko, co zrobił premier, wskazuje na to, że to definitywny rozwód, a nie czasowa separacja.
Po ludzku to jest mi przykro z tego powodu, ale nie mnie wchodzić w kompetencje pre­miera. Zresztą jestem optymistą. Wierzę, że jeśli będzie taka potrzeba, Donald Tusk się­gnie po „strategiczną rezerwę Platformy” jak nazwał swego czasu Grzegorza.

Czy Tusk popełnia jakieś błędy?
Z całą pewnością - tylko ten, kto nic nie robi, nie popełnia błędów.

Największy błąd Tuska?
Gowin w rządzie.

Największa wada?
Jako przyjaciel tych wad nie widzę.

Pytał go pan, dlaczego tak okrutnie po­stąpił ze swoim dawnym przyjacielem?
To była jego decyzja.

Premier uważa, że Grzegorz Schetyna miał swój projekt polityczny, konkuren­cyjny wobec PO i chciał go realizować. To prawda?
Dla Grzegorza Platforma jest najważniejsza.

Kiedy następne spotkanie w kancelarii premiera?
Nie wiem. Ostatnio widziałem się z premierem w teatrze, na premierze sztuki „Noc żywych Żydów” Igora Ostachowicza. Chwilę rozmawialiśmy, życzyłem mu, żeby wytrzymał to wszystko, żeby się trzymał. Odpowiedział: „I vice versa”.

A jak się do pana zwraca premier?
Jedni mówią Mirek, a inni Mirunia.

ŹRÓDŁO

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz