Z Januszem
Korwin-Mikkem jest tak jak z nieudanym małżeństwem: najpierw fascynacja, potem
zdziwienie, a na końcu porzucenie.
AGNIESZKA BURZYŃSKA
Cezary
Grabarczyk, Paweł Graś, Julia Pitera, Tomasz Tomczykiewicz czy Sławomir Nitras
- lista osób, które w swoim politycznym życiu przeszli przez partię Janusza
Korwin-Mikkego, jest długa. Dziś większość niechętnie wraca do dawnej fascynacji
najbardziej kontrowersyjnym polskim politykiem. Bo przecież trochę wstyd, że
szło się ramię w ramię z kimś, kto chce pozbawić praw wyborczych kobiety,
wyśmiewa się z niepełnosprawnych, a o gejach mówi „homosie”.
Dziś Kongres Nowej Prawicy Janusza
Korwin-Mikkego regularnie przekracza pięcioprocentowy próg wyborczy i jako
jedyny z politycznego planktonu ma szanse wprowadzić swoich polityków do
parlamentu. Ma tylko jeden problem: oprócz lidera nie ma wśród swoich członków
praktycznie żadnych rozpoznawalnych twarzy.
ETAP PIERWSZY: FASCYNACJA
Pszczyna. Rok 1990.
Trzydziestoletni Tomasz Tomczykiewicz, obecny wiceminister gospodarki, a wtedy
gminny radny, zaczytuje się „Najwyższym Czasem”. Powstała kilka miesięcy
wcześniej gazeta łączy skrajny liberalizm gospodarczy z groteskowym wręcz
konserwatyzmem obyczajowym. Politycy tytułowani są „wielce czcigodny”, w
tekstach używane są tytuły szlacheckie, niekiedy pojawia się archaiczna,
przedwojenna ortografia. Tomczykiewicza najbardziej jednak fascynuje twórca i
właściciel pisma: Janusz Korwin-Mikke. - Potrafił uwodzić. Pociągały mnie
zarówno jego zawiązana pod brodą burżuazyjna muszka, jak i poglądy na
gospodarkę. Powtarzał na przykład, że nie należy ratować upadających
państwowych firm, bo tak jak w przyrodzie, jak się wytnie jakieś drzewo, to na
jego miejsce wyrasta następne - opowiada Tomczykiewicz. Zapisuje się więc do
UPR i postanawia zaprosić Korwin-Mikkego do Pszczyny. Polityk przyjeżdża. Sala
pęka w szwach, wszyscy czują, że na ich oczach dzieje się właśnie wielka
historia.
W tym samym roku do partii Korwin
- -Mikkego zapisuje się Cezary Grabarczyk. Obecny wicemarszałek Sejmu i były
minister infrastruktury jest wtedy pracownikiem uniwersytetu. - W Łodzi
środowisko liberalne nie było tak silne jak na Wybrzeżu. Postanowiliśmy
spróbować zbudować coś z Januszem - mówi Grabarczyk.
Siedemnastoletni Sławomir Nitras,
dziś europoseł PO, chodzi wtedy do liceum w Szczecinie. Dużo czyta. Chce być do
szpiku prawicowy i liberalny. Trafia na teksty lidera
UPR - już wie, że to będzie jego
polityczny idol. Jak tylko kończy 18 lat, zapisuje się do UPR i zaczyna organizować
w swoim rodzinnym mieście wizyty swojego guru. - Dawał najprostsze odpowiedzi.
Do tego ten barwny język. Zero dylematów, zero rozterek. Zielone - dobre,
czerwone - niedobre - opowiada Nitras.
Julia Pitera, dziś posłanka PO,
dołączy do nich trzy lata później. W roku 1993 pracuje w Urzędzie Rady
Ministrów, razem z Michałem Kuleszą przygotowuje reformę administracji
publicznej. W październiku wyjeżdża na staż do Francji, przerywa go, gdy się
okazuje, że w kraju doszli do władzy postkomuniści. Po przyjeździe do Warszawy
szybko staje się jasne, że z reformy nici, chce więc zorganizować z Kuleszą
konferencję prasową i ogłosić odejście z
urzędu. Kulesza w ostatniej chwili jednak odmawia. Obecna posłanka PO rzuca
pracę i zaczyna się rozglądać za czymś nowym. Sporo jej znajomych pracuje w „Najwyższym
Czasie” ona sama czytuje czasem to pismo. Podobają jej się niektóre rozwiązania
Janusza Korwin-Mikkego: bon edukacyjny, ubezpieczenia zdrowotne, niższe
podatki. Przed wyborami samorządowymi idzie prosić o miejsce na liście UPR. - To był ten jeden, jedyny raz w
polityce, kiedy prosiłam - mówi dziś Pitera. - Do partii też się zapisałam, bo
nie lubię ludzi, którzy udają, że są trochę wewnątrz, a trochę poza - dodaje.
Choć jest kobietą, wkrótce trafia do kierownictwa ugrupowania. - Na zjeździe
połowę władz wskazywał osobiście prezes, a połowę wybierała sala. Ktoś nagle
wstał i powiedział: a może Pitera? I ci faceci mnie wybrali - posłanka PO
przekonuje jednak, że w partyjne prace specjalnie się nie angażowała. Przyznaje,
że poglądy Janusza Korwin-Mikkego na temat roli kobiet uwierały ją już wtedy.
Zawsze jednak mogła powiedzieć, że to tylko opinia prezesa, a koledzy z partii
mają inne zdanie, czego ona jest dowodem.
Paweł Graś, obecny minister w KPRM
były rzecznik rządu, na początku lat 90. trafił do
UPR prosto z Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie studiował prawo i politologię
oraz działał w NZS. Swoje zaangażowanie w ugrupowanie
Korwin-Mikkego kwituje dziś krótko: - A któż z nas nie przeżywał w młodości
zainteresowania liberalizmem w korwinowskim wydaniu ? Z tego się szybko
wyrasta.
To ostatnie zdanie potwierdzają
wszyscy nasi rozmówcy.
ETAP DRUGI: ROZCZAROWANIE
Restauracja w Pszczynie, początek
lat 90. Po spotkaniu z mieszkańcami Korwin-Mikke w towarzystwie lokalnych
działaczy pojawia się na obiedzie. Tomasz Tomczykiewicz długo się zastanawia,
jaki alkohol zamówić do posiłku. W końcu gościem jest szarmancki inteligent o
przedwojennych manierach, który ciągle podkreśla przywiązanie do tradycji.
Wybiera wino. Gdy trunek pojawia się na stole, prezes sięga po butelkę i
zaczyna pić z gwinta. Na sali konsternacja. - Mało eleganckie jak na
konserwatystę - opowiada Tomczykiewicz.
Sławomira Nitrasa niepokoiło z
kolei to, że Korwin-Mikke unika płacenia za siebie rachunków. I że nigdy nie
martwi się o to, kto pokryje koszty spotkań w różnych rejonach Polski. - Na
spotkaniach powtarzał, że liberałowie płacą za siebie, a potem szedł do knajpy
i zapominał o tym, co mówił przed kilkoma minutami - mówi Sławomir Nitras,
który z każdym spotkaniem ze swoim mistrzem tracił swój początkowy entuzjazm.
- Jest gwiazdą, solistą. Nie szuka
partnerów. Ludzi traktuje instrumentalnie - mówi dziś.
- Nie był zdolny do budowania
środowiska. Struktury były dla niego biurami turystycznymi do organizowania
tournee w terenie. W tych wyjazdach chodziło zaś tylko o to, by on mógł się
pokazać - potwierdza Julia Pitera.
Białystok, jakieś dziesięć lat
temu. Korwin-Mikke przyjeżdża na zaproszenie Jacka Żalka (dziś poseł, niedawno
opuścił PO, aby budować partię z Jarosławem Gowinem). Ekscentryczny polityk w
muszce podróżuje po Podlasiu samochodem przyjaciela Żalka. Jako zagorzały
przeciwnik zapinania pasów bezpieczeństwa demonstracyjnie ignoruje przepisy.
Kierowca prowadzi niczym rajdowiec, w pewnym momencie więc Korwin-Mikke sięga
po pas bezpieczeństwa i go zapina. - Są sytuacje, kiedy nawet ja muszę to
zrobić - oznajmia lekko przestraszony polityk, który od lat namawia Polaków,
aby tego nie robili.
Żalka to trochę dziwi, ale jeszcze
nie zniechęca. Coraz poważniejszym problemem staje się jednak to, że
Korwin-Mikke potrafi zniknąć na kilka dni. - Po prostu traciliśmy z nim kontakt. Po kilku intensywnych dniach i
nieprzespanych nocach ciągle spał, a cały kalendarz wylatywał w kosmos -
opowiada poseł. Zdziwiło go też na przykład, że potrafi sobie zrobić
jajecznicę z 24 jaj z kostką masła. To nikomu nie szkodziło, ale w coraz
większym stopniu budowało wizerunek człowieka nieprzewidywalnego.
Nitrasa zaczął z kolei irytować
kompletny brak umiejętności słuchania innych.
- Bo największą rozrywką
Korwin-Mikkego jest intelektualna debata z samym sobą - kwituje Nitras.
Mieszkanie Cezarego Grabarczyka w
Łodzi, 1990 r. W lokalu trwa remont. Brak podłogi jest zamaskowany starym
wytartym dywanem. Korwin-Mikke siedzi w fotelu i opowiada, Grabarczyk i
kilkunastu studentów próbują przerwać wywód i przekonać go do tego, aby w
wyborach nie startować samo - dzielnie. - Będzie porażka - argumentują. Lider
UPR nie słucha. - My chcieliśmy robić politykę, a on wolał głosić prawdy
objawione - opowiada wicemarszałek Sejmu.
- Mr Chaos. Gra w pojedynkę, chodzi własnymi ścieżkami. Trochę
dyktator, trochę szarlatan - dodaje Tomczykiewicz.
ETAP TRZECI: ROZSTANIE
Cezary Grabarczyk decyzję o
rozstaniu podejmuje po kilku miesiącach, tuż po spotkaniu z Korwin - Mikkem w
swoim remontowanym mieszkaniu. Innym zajmuje to więcej czasu. Nitrasowi cztery
lata. - Osobowość Korwin-Mikkego sprowadzała partię do groteski, to nie miało
żadnego sensu - tłumaczy europoseł. Bo dla ekscentrycznego lidera polityka jest
tylko dodatkiem do uprawiania publicystyki. Tomczykiewicz wytrzymuje sześć lat.
Czarę goryczy przelewa występ szefa UPR przed wyborami prezydenckimi w 1995 r.
- My wypruwaliśmy sobie żyły, próbując ratować jego notowania, a on wypalił, że
kobiety mają takie poglądy jak faceci, z którymi sypiają. Tym jednym zdaniem
popsuł wszystko. Zrozumieliśmy, że współpraca z nim to droga donikąd, mieliśmy
dość - wyjaśnia.
Pitera opuszcza partię w 1998 r.
Po tym jak jej koledzy z UPR nazywają ją publicznie „krową” i „murzyńskim
pomiotem”.
Są też poważniejsze powody.
Okazuje się na przykład, że jej koledzy z partii są zamieszani w kilka
warszawskich przekrętów. No i ta osobowość lidera. - Cała działalność UPR to
klasyczny one man show. Z czasem człowiek odkrywa, że błyskotliwa logika
lidera, która go na początku uwiodła, jest tak naprawdę kompletnie niewyrafinowana.
Korwin-Mikke swoje kontrowersyjne wypowiedzi okrasza erudycyjnymi wstawkami,
noszą więc one znamiona braku obciachu. Młodym to odpowiada, starszym przeszkadza
- opowiada Pitera.
Wszyscy, z którymi rozmawialiśmy,
nie mają wątpliwości, że sondażowe sukcesy Korwin-Mikkego w przedwyborczych
sondażach pozostaną na papierze. Bo on nigdy prawdziwym politykiem nie będzie i
prędzej czy później zrozumieją to także ci, którzy dziś chcą na niego głosować.
- Korwin-Mikke jest jak
szkarlatyna. Trzeba to przejść. Bo kto za młodu nie otarł się o twardy, szalony
konserwatyzm Korwin-Mikkego, ten później jest nudziarzem - mówi Ryszard
Czarnecki, eurodeputowany PiS.
Wie, co mówi. W 1987 r. razem z Januszem
Korwin-Mikkem zakładał Unię Polityki Realnej. Odszedł najwcześniej, jeszcze w
1990 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz