czwartek, 20 marca 2014

Zapasy z piłką



Chuligani warszawskiej Legii zafundowali jej nowym właścicielom, Bogusławowi Leśnodorskiemu i Dariuszowi Mioduskiemu, trudny start. Ostatnie awantury, mówią, zniweczyły rok pracy.

W normalnych okolicznościach mecz Legii z Wisłą Kraków byłby jednym z hitów se­zonu, jednak zamiast święta była stypa przy pustych trybunach. To efekt kary nałożonej na mistrzów Polski przez Komisję Ligi za bójki chuliganów Legii i Jagiellonii Białystok w sektorze gości podczas poprzedniego ligowego spotkania przy Łazien­kowskiej. Legia i tak może mieć poczucie ulgowego trak­towania, bo jej kibice od dawna testują cierpliwość dzia­łaczy. Do bójek wprawdzie nie dochodziło, ale na żylecie, trybunie zajmowanej przez ultrasów, regularnie odpala­no zakazaną pirotechnikę i wywieszano flagi, na których widniały dwuznaczne symbole, interpretowane jako ra­sistowskie, a nawet nawiązujące do faszyzmu.

Straty, jakie Legia poniosła w ciągu minionych kil­ku miesięcy wskutek kar finansowych za wybryki kibiców oraz zamykania trybun, sięgają 6 mln zł.
Od stycznia biją one po kieszeni Dariusza Mioduskiego i Bogusława Leśnodorskiego, którzy odkupili klub od kon­cernu ITI (kwota transakcji pozostaje tajemnicą). Elemen­tem strategii było objęcie przez Leśnodorskiego fotela pre­zesa Legii pod koniec 2012 r. - Boguś miał wyprostować wiele spraw, które stały w Legii na głowie. Przede wszystkim skończyć z klimatem permanentnego konfliktu między ży­letą a władzami klubu - podkreśla Mioduski, który w tym tandemie ma 80 proc. udziałów.
Leśnodorski podjął się misji z właściwą sobie energią.
Marek, bywalec żylety od ponad 20 lat: - Takiego prezesa jeszcze tu nie było. Wreszcie mam pewność, że Legią rządzi człowiek, który ją naprawdę kocha. No i nam, ultrasom, daje poczucie, że jesteśmy sercem tego klubu.
Leśnodorski przymykał oczy na wybryki kibiców, chwa­lił za efektowne oprawy i publicznie dawał do zrozumie­nia, że przepisy dotyczące używania rac oraz pirotechniki są nieżyciowe, co żyleta interpretowała jako zielone świa­tło nałamanie prawa. - Ten świat trochę go uwiódł -mówi Maciej Wandzel, przewodniczący rady nadzorczej Ekstra­klasy SA i bliski znajomy Leśnodorskiego. - Jest zafascy­nowany więziami wśród kibiców, poczuciem zjednoczenia
wokół klubu i wspólnych wartości, które, jak uważa, są do­bre. Dla Bogusia sport niesie przede wszystkim pozytywne emocje i chyba zbyt optymistycznie ocenił ewolucję całej żylety w tym kierunku. Tak sarno w dobrej wierze uważał, że przywódcy kibiców, których poznał i z którymi się zbliżył, są w stanie skutecznie narzucić swój autorytet radykałom. Nadal jednak uważam, że jest świetnym prezesem Legii.
Leśnodorski: - Czuję się odpowiedzialny za to, że moi podwładni, mający dbać o bezpieczeństwo na stadionie, zawiedli. Ale teza, że doszło do zadymy dlatego, że pobła­żałem ultrasom, jest bzdurna.
Gdyby ITI dalej rządziło Legią, Leśnodorskiego już by pewnie w klubie nie było. Zwłaszcza że zbliżenie z kibicami, w tym partnerskie traktowanie przez prezesa gniazdowego z żylety Piotra Staruchowicza Starucha (który nieraz w przeszłości dawał wyraz temu, że ITI traktuje jak okupanta), było policzkiem zwłaszcza dla współwła­ściciela koncernu Mariusza Waltera, traktującego Legię jak projekt życia. Dariusz Mioduski stoi jednak przy swoim wspólniku twardo: - To nie była polityka Leśnodorskiego, tylko polityka klubu. Wierzę w oczyszczającą moc tego kry­zysu. Zresztą naszym sukcesem jest to, że mimo wydawania przez klub zakazów stadionowych i mimo podwyżki cen bi­letów na żyletę temat bojkotu nie istnieje.
A bojkotu Legia boi się jak ognia - kilkanaście miesięcy temu, jeszcze zanim Leśnodorski został prezesem, pod­czas kolejnej odsłony sporu z klubem żyleta wyniosła się z trybuny północnej, wraz z tym siadło widowisko i w efek­cie inne sektory też opustoszały. Próby zorganizowania przez część kibiców dopingu skończyły się fiaskiem, bo zo­stali przez strajkujących skutecznie zastraszeni. Struk­tura kibiców stadionowych to wyraz prowincjonalizmu polskiej piłki - w najlepszych ligach na świecie ultrasów na trybunach jest nie więcej niż 15 proc., a u nas ten udział dochodzi do 40.

Wszystko wskazuje na to, że szok wywołany zajściami na stadionie już nowym właścicielom minął. A chwilowy kryzys potraktowali wręcz jak wy­zwanie oraz próbę sił. „Wyzwanie” to zresztą odpowiedni termin do określenia motywów ludzi, którzy decydują się zainwestować w rodzimy futbol swój czas, pomysły oraz przede wszystkim pieniądze. Ten biznes zasadza się na zu­pełnie nieprzewidywalnym czynniku ludzkim (trafność transferów, zdrowie piłkarzy, chwiejna miłość kibiców) i jak uczą polskie doświadczenia, w zdecydowanej więk­szości przypadków to straceńcza misja.
Dariusz Mioduski obraca się w kręgach bliskich Legii od prawie dziesięciu lat, zasiadał w jej radzie nadzorczej, świadkował biznesowej klęsce ITI (który stracił na Legii ponad 200 min zł), jednak te doświadczenia nie znie­chęciły go do zainwestowania w stołeczny klub. - Po raz pierwszy w życiu, podejmując decyzję biznesową, nie kal­kulowałem, tylko zdałem się na emocje. Robienie rachun­ku zysków i strat dla klubu piłkarskiego mija się z celem. Za dużo niewiadomych - przyznaje.
Zakup klubu piłkarskiego uchodzi więc za szaleństwo, o które trudno było podejrzewać akurat Mioduskiego - prawnika z dyplomem Harvardu, perfekcjonisty, który zrobił zawrotną karierę w biznesie, m.in. optymalizując strategie funkcjonowania dużych korporacji. Ostatnio w Kulczyk Investments, gdzie był prezesem. Taka decy­zja już prędzej pasuje do Leśnodorskiego, który kocha improwizację i ryzyko. Dużych pieniędzy dorobił się jako współwłaściciel sieci kancelarii prawnych LSW, a firmę zakładał jeszcze na studiach.
Obu właścicieli łączą amerykańskie doświadczenia. Mioduski wyemigrował tam jako nastolatek z rodzicami, a Leśnodorski został wysłany na głęboką amerykań­ską prowincję, bo w Warszawie przedkładał przyjemności życia nad obowiązki ucznia szkoły średniej. W Ameryce sport jest misją, a kluby to jedyny w swoim rodzaju zwor­nik lokalnych społeczności. - Chcę mieć satysfakcję z tego, że kieruję projektem, który stanowi sedno życia tysięcy ki­biców - podkreśla Mioduski.

Leśnodorski też postrzega Legię przede wszyst­kim jako projekt społeczny, ale pod jego rządami Legia stała się rentowna. Sponsorzy się garną, vipowskie loże są pełne, a kres przypadkowym transferom ma poło­żyć dowodzona przez Michała Żewłakowa sieć skautów.
Za czasów ITI nie udało się jej zbudować, co najlepiej poka­zuje, że w klubie rządził wtedy przypadek. - Spłacanie bez­wartościowych piłkarzy zakończy się dopiero w przyszłym roku. Utrzymanie zawodników wciąż za dużo nas kosztuje - informuje Leśnodorski.
Maciej Wandzel: - Mioduski i Leśnodorski to w polskiej piłce ligowej zupełnie nowa jakość. Pod względem standar­dów organizacyjnych, jakości kadry menedżerskiej, którą Boguś ściągnął, Legia jest już w czołówce europejskiej.
Ale mistrz Polski wciąż odstaje od europejskiej konku­rencji na dwóch zasadniczych polach, czyli pod względem finansów oraz wartości sportowej. Mioduski nie ukrywa, że jego możliwości finansowe są ograniczone. - Sytuacja wygląda tak, że zarabiam w biznesie, a wydaję w Legii. Ale klub powinien być rentowny. A straty, na jakie narażają nas kibice, tego nie ułatwiają. Maciej Wandzel twierdzi, że najlepszym scenariuszem dla Legii byłoby postawienie na trzecią nogę, czyli znalezienie w ciągu 2-3 lat dużego podmiotu zewnętrznego gotowego wesprzeć klub w razie nagłej potrzeby.
Mioduski jednak deklaruje, że władzą może co najwyżej się podzielić, ale nie zamierza jej oddawać, co z kolei pro­wokuje wiecznie zatroskanych niespełnionymi ambicjami kibiców Legii do fundamentalnego pytania: czy znajdzie się ktoś, kto przeznaczy na klub miliony, nie chcąc w za­mian realnego udziału w podejmowaniu decyzji? A bez pieniędzy klub wyżej nie podskoczy.
Legia bardzo potrzebuje sukcesu piłkarskiego, żeby przykryć rysy na wizerunku klubu. Nie tylko ostatnie ekscesy, ale również tragiczną grę w jesiennej edycji europejskich pucharów. - Nie możemy dostawać takiego łomotu, bo wychodzimy na niepoważną firmę- przyznaje Leśnodorski. Mimo ubiegłorocznego mistrzostwa Polski Legia jest w dwumilionowej stolicy traktowana dość obo­jętnie. Widać to przede wszystkim po spadającej frekwen­cji na stadionie. Dwa sezony temu spotkania Ekstraklasy na ponad 30-tys. stadionie przy Łazienkowskiej oglądało średnio prawie 21 tys. widzów, w poprzednim było to nie­wiele ponad 18 tys. widzów, a w przedłużonej w wyniku reformy rozgrywek rundzie jesiennej - zaledwie 14,7 tys.
Swoje zrobiło zamykanie trybun decyzją wojewody, co na Legii przerabiano już jesienią. Nie brak też głosów, że to efekt taktyki obranej przez Leśnodorskiego, który tak bardzo przejął się budowaniem dobrych relacji z ultrasa- mi, że zaniedbał pozostałą część kibiców, którzy na doda­tek czuli się pokrzywdzeni tym, że płacą za bilety więcej niż żyleta (tę dysproporcję wyrównano dopiero teraz, na fali zmian po burdach z Jagiellonią).
Do tego doszła jeszcze chybiona kampania billboardowa, której kwintesencją było hasło „Możesz być nawet z Po­znania (Łodzi, Krakowa, Wrocławia...) jeśli jesteś kibicem Legii”. Dość powszechnie odebrano to jako typowo war­szawskie zadzieranie nosa, co poza stolicą kłuło w oczy, a w Warszawie pełnej słoików, czyli przyjezdnych, też nie mogło się podobać.
Leśnodorskiemu przyznanie się do porażki przychodzi z trudem. - Ludzie wyrabiają karnety, a potem nie przy­chodzą. Jak mecz jest w sobotę o 20.30, to sektor rodzinny świeci pustkami, mimo że oficjalnie mamy sprzedanych te dwa tysiące miejsc. Tak samo jest na meczach ze słabymi przeciwnikami. Ale dziś już wiem, że gdyby energię, którą włożyliśmy w rozwiązywanie problemów żylety przeznaczyć na projekty związane z rozwojem klubu, bylibyśmy dużo dalej.
Legia nie idzie jednak drogą Wisły Kraków, która zerwała współpracę ze stowarzyszeniem kibiców i teraz musi liczyć się z bojkotem. W Warszawie klub wydał ponad 40 zakazów stadionowych i zobowiązał się do wyeliminowania z try­bun pirotechniki. Żyleta ponoć się na to zgadza.
Dariusz Mioduski: - Ta awantura zniweczyła ponad rok świetnej pracy. Teraz od nowa musimy przekonywać, że sta­dion jest bezpieczny.

Marcin Piątek

2 komentarze:

  1. Z jakiego wywiadu pochodzi ten fragment:
    "Tak samo jest na meczach ze słabymi przeciwnikami. Ale dziś już wiem, że gdyby energię, którą włożyliśmy w rozwiązywanie problemów żylety przeznaczyć na projekty związane z rozwojem klubu, bylibyśmy dużo dalej."

    Bo interesuję się Legią, ale ta wypowiedź mi umknęła.

    OdpowiedzUsuń
  2. Napisz do autora
    http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/ludzieistyle/1573999,1,legia-warszawa-pod-nowa-wladza.read

    OdpowiedzUsuń