czwartek, 13 marca 2014

Pasażer awanturujący



W samolocie w Polaka wstępuje diabeł. Kłóci się z sąsiadem, wymyśla stewardesom, a z nerwów czasem wyrywa z zawiasów drzwi do toalety. I ma pretensje o wszystko, na przykład o to, że kupił bilet, a za alkohol trzeba płacić.

RENATA KIM

Roszczeniowy, niezadowolo­ny - opisuje typowego pasaże­ra Agnieszka, stewardesa LOT z czteroletnim stażem. Nie poda nazwi­ska, bo nie powinna krytykować klientów linii, a niewiele dobrego ma o nich do po­wiedzenia. - Są tacy... - zastanawia się nad odpowiednim słowem. - Tacy awan­turujący się! - mówi. Dlatego wcale nie zdziwiła jej afera z europosłem Jackiem Protasiewiczem, który wdał się w kłótnię z celnikami na lotnisku we Frankfurcie.
- Codziennie mamy do czynienia z taki­mi pieniaczami.
Kiedy lot się opóźnia, Polacy krzyczą, że to skandal. Przecież mają zaraz połącze­nie, dlaczego nikt tego nie bierze pod uwa­gę?! Kiedy mgła uniemożliwia start lub - lądowanie, głośno pomstują, że to wina tej dziadowskiej polskiej linii lotniczej, w in­nych tak się nie zdarza. I strasznie wku­rza ich płacenie za napoje albo przekąski. Potrafią za to tak naubliżać stewardesie, że ta aż się popłacze. - Bo kiedy Polak kupu­je bilet lotniczy, nawet ten najtańszy, uwa­ża, że kupił cały samolot. Więc ma prawo •wymagać - tłumaczy Krzysztof, steward z linii czarterowych. Ostatnio na przykład jest mnóstwo zażaleń, że samolot przyle­ciał za wcześnie. - Pasażer czuje się oszu­kany. No bo jak to? Przecież zapłacił za 2,5 godziny lotu, a nie za 2 godziny i 15 minut - opowiada steward.
Najgorzej jest z nowiutkimi dreamlinerami, które latają szybciej niż inne maszyny, więc do Nowego Jorku przyby­wają nawet godzinę wcześniej, niż wyni­ka z rozkładu. Co mamy zrobić z wolnym czasem? - złoszczą się Polacy i każą so­bie zwracać pieniądze za kawę, którą musieli w tej nieoczekiwanej sytuacji kupić na lotnisku.
Tracą nerwy, bo musieli walczyć już w czasie lotu. Na przykład o miejsce na bagaż podręczny, które jakiś bezczel­ny typ próbował im zająć. - Polacy czę­sto myślą, że razem z miejscem wykupili półkę, która znajduje się nad ich fotelem - tłumaczy Agnieszka. I później -widzi się nobliwych panów, którzy próbują równo­cześnie wcisnąć swoje torby do schowka.
Nagminne są też kłótnie o rozkładanie fotela. Pasażer z przodu opuszcza opar­cie siedzenia do pozycji leżącej, a ten z tylu protestuje. - Kopie w oparcie, szar­pie i pomstuje na niewygodę. Kiedy ten z przodu mówi, że ma prawo się położyć, na co wskazuje choćby konstrukcja fote­la, ten z tyłu ripostuje, że ma prawo le­cieć w komforcie. Czasem kłótnia jest tak gorąca, że muszę interweniować - śmieje się Agnieszka.


Na linii frontu
Jacek Kotus, socjolog, profesor Uniwer­sytetu im. Adama Mickiewicza w Po­znaniu, uważa, że wyruszając w podróż samolotem, ludzie zaczynają się zacho­wywać inaczej niż zwykle. - Rytuał od­prawy paszportowej i kontroli celnej odziera ich z tożsamości. Cale to ściąga­nie butów, zdejmowanie pasków, prze­świetlanie bagażu sprawia, że stają się tak naprawdę przesyłką. Umundurowani pracownicy obsługi lotów są ważniejsi od pasażerów, którzy od momentu nadania bagażu stają się anonimowym numerem biletu - tłumaczy.
Być może właśnie dlatego - zauważy­ła Olga Kuczyńska, która od roku pracu­je w irlandzkich tanich liniach lotniczych Ryanair - w samolocie każda sprawa ura­sta do rangi gigantycznego problemu.
- Proszę, aby schować mały bagaż pod siedzeniem, a Polak za nic! Albo wręcz
przeciwnie, nie chce go włożyć do schow­ka nad głową, przekonując: „Dobrze jest, to nikomu tu nie przeszkadza”. Wszystko mu nie w smak, o wszystko ma pretensje.
I ma w nosie towarzyszy podróży.
- Miałam kiedyś pasażerkę, która puszcza­ła głośno muzykę discopolową z komórki. Kiedy sąsiadka zwróciła jej uwagę, zwyży­wała ją od najgorszych - wspomina Iza, stewardesa z polskich linii czarterowych.
Katarzyna, która niedawno po ponad 20 latach odeszła z LOT-u, zapamiętała z ko­lei parkę, która uprawiała seks na rozłożo­nym fotelu. Kiedy pasażer siedzący obok zwrócił im uwagę, zwymyślali go za wtrą­canie się w nie swoje sprawy. - To jest, pro­szę pani, front line. Jesteśmy na linii frontu - mówi sentencjonalnie stewardesa. Najgorsi są politycy, bez dwóch zdań.
Niesforni, nikogo nie słuchają. Na przy­kład za żadne skarby świata nie wyłączą telefonu. Nie mogą, zawsze czekają na jakieś superważne rozmowy. - Pewien bar­dzo znany polityk oświadczył mi kiedyś, że nie wyłączy komórki, bo ma immuni­tet, który go chroni - mówi Ewa Jezier­ska, kiedyś w Eurolocie, a teraz szefowa pokładu w norweskich liniach Norwe­gian. Pamięta też czasy, gdy w samolo­tach rozdawano jeszcze gazety, posłowie brali zachłannie wszystkie tytuły. Nie ob­chodziło ich, że gdy oni wezmą kilka, to ktoś inny nie dostanie żadnego.
- Są niegrzeczni i aroganccy - diagnozu­je poi i tyków Agnieszka. Wiele razy słysza­ła, jak stewardesy ostrzegały się nawzajem przed ministrem Sikorskim, który podob­no bywa opryskliwy dla załogi. - Mnie za- lazł za skórę Kazimierz Marcinkiewicz, który często latał na trasie Londyn - War­szawa. Zasłaniał się gazetą, nie reagował na pytania, odganiał mnie niecierpliwie ręką jak natrętną muchę.
Osobny rozdział to różnego rodzaju ar­tyści. Niektórzy są mili, ale większość za­chowuje się tak, jakby cała załoga była na ich usługi. - Są bardzo absorbujący, ciągle się czegoś domagają - opowiada Katarzy­na. - Jak nie daj Bóg nie działa gniazdko do laptopa, robią awanturę. Albo stawia­ją swoją walizkę na środku przejścia i mó­wią: - Proszę coś z tym zrobić.
Katarzyna znalazła na celebrytów spo­sób: trzeba ich rozpoznać, kiedy wchodzą na pokład i przywitać: dzień dobry, panie Robercie, witam, pani Moniko. - Stroszą wtedy piórka i od razu jest lepiej.

Klepanie po pupie
Kiedy Katarzyna zaczynała pracę pod ko­niec lat 80., w barwach LOT latały jeszcze wysłużone rosyjskie antonowy i tupolewy. Pasażerowie też byli wtedy inni: ze­stresowani, bo nie mieli doświadczenia z lataniem. - Nie potrafili rozłożyć sto­lika, włożyć bagażu do schowka, pytali, gdzie jest damska toaleta, a gdzie męska i dziwili się, że w samolocie są wspólne - wspomina. A niektórzy tak się wstydzi­li o cokolwiek zapytać, że siedzieli nieruchomo przez cały lot.
Ale szybko się uczyli i już po kilku podróżach samolotem nabierali pew­ności siebie. - I natychmiast robili się niegrzeczni, pokazywali, kto tu rządzi - uśmiecha się stewardesa.
Pamięta także pierwsze czartery, w po­łowie lat 90. - Latały nimi całe grupy na wakacje, wszyscy wstawieni już w chwili startu. Nie czekając, aż ich obsłużymy, sami wyciągali sobie z wózka piwo czy colę. Pró­bowali nas poklepywać po pupie, wygła­szali sprośne uwagi - opowiada.
Jeszcze kilkanaście lat temu Polacy byli postrachem linii lotniczych: pijani, głoś­ni, czasem agresywni. Nagminnie palili pa­pierosy w toalecie, a niedopałki chowali w koszach z brudnymi papierowymi ręcz­nikami. Opracowali niewykrywalną me­todę nielegalnego palenia. - Bierze się plastikowy kubeczek, zakłada go na detek­tor dymu i przyciska, żeby dym się nie ulat­niał - opowiada Olga Kuczyńska. Ostatnio - musi przyznać - takich przypadków jest coraz mniej. Podobnie jak pijackich burd.
- Kiedyś alkohol był za darmo, teraz trzeba za niego płacić. Myślę, że to dlatego pasa­żerowie już tak nie rozwijają skrzydeł - tłu­maczy Anna Więckowska, stewardesa LOT z ponad 30-letnim stażem.
Ale nadal piją. Żeby nie przepłacać, wnoszą na pokład litrowe butelki kupione w strefie bezcłowej. Niektórzy dla niepo­znaki mieszają wódkę z colą. - Podtyka- ją nam butelki pod nos, przekonując, że żadnego alkoholu w nich nie ma. My wie­my, że jest, ale dopóki kontrolujemy sy­tuację, przymykamy oko, zwłaszcza na krótkich rejsach. Na dłuższych już nie, bo nie możemy dopuścić, by na pokładzie za­częły się tańce i śpiewy. A proszę mi wie­rzyć, takie sytuacje się zdarzają - mówi Krzysztof.
Agnieszka nigdy nie zapomni pasażera, który tak się cichaczem upił, że żołądek odmówił mu posłuszeństwa, zwymioto­wał. - To był długi lot do Ameryki, więc
trzeba było coś zrobić z brzydkim zapa­chem. Obłożyliśmy tego pana plastiko­wymi workami i zaczęliśmy posypywać proszkiem neutralizującym odór wymio­cin. Pan się ocknął, spojrzał na stewar­desę i zapytał: „Co mnie, k..., solisz?”. Po czym znowu zasnął.

Reklamówka i brudne buty
Znana podróżniczka i pisarka Beata Paw­likowska za rodaków wstydziła się dwa razy. - Raz kiedy Polak, który miał kil­ka godzin przerwy między lotami, wyko­rzystał ten czas, by się znieczulić. Zrobił to na tyle skutecznie, że obsługa samolo­tu nie pozwoliła mu wejść na pokład. Za drugim razem rodacy wypili całe zapasy alkoholu, jakie były na pokładzie samolotu. Fakt, to był bardzo długi lot na inny kontynent - opowiada. Podkreśla jednak, że to były wyjątkowe sytuacje. Dlatego jest przeciwna wszelkim uogólnieniom typu: Polacy podróżują tak, a Anglicy ina­czej. - Z tego biorą się stereotypy, które są niesprawiedliwe i nieprawdziwe.
Na pewno Polaka łatwo wyłuskać z tłu­mu innych pasażerów. - Nie muszę nawet sprawdzać nazwiska na liście, wystarczy zerknąć na ubiór - mówi Ewa Jezierska.
- Nie jest to na pewno typ biznesmena, który podróżuje w eleganckim garniturze - precyzuje Aleksandra Olejniczak, ste­wardesa z linii Norwegian, - Często trzy­ma w ręku plastikową reklamówkę.
- Polki, zwłaszcza starsze, mają dłu­gie tipsy i opaleniznę prosto z solarium. Mężczyźni z reguły mają wydatny brzu­szek - dodaje Olga Kuczyńska.
- Zdarza się jeszcze, że rozpoznaję ro­daków, zwłaszcza panów, po niewypastowanych butach - uzupełnia opis Anna Więckowska.
I jak chyba żadna inna nacja Pola­cy uwielbiają łączenie ojczystego języka z angielskim. Krzysztof pamięta lot z Bir­mingham do Warszawy. - Podszedł do mnie pan, bardzo miły i uprzejmy, i za­pytał: „Excuse me, where is ubikejszyn?”. Od tamtej pory słowo „ubikejszyn” we­szło do użytku w całej firmie.
Agnieszka często spotyka pasażerów, którzy zamawiają „sok z piczy” (od ang. peach, czyli brzoskwinia) albo „oran­ge juice jabłkowy”. - Pamiętam rów­nież ojca, który chcąc uspokoić swoje dziecko, krzyknął: „Listen to me, nie wkurwiaj mnie”.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz