niedziela, 9 marca 2014

Panie pana



Jarosław Kaczyński słynie z grzeczności wobec kobiet, ale dla partyjnej strategii niewiele z tego wynika. W PiS, mimo wystawiania kolejnych zastępów „aniołków" rządzą mężczyźni.

Wojciech Szacki

O spotach „Zdrowie, praca, rodzina”, które w połowie lutego promowały program PiS, mało kto już pamięta; w dniu kongresu Polska zdobyła dwa złota olimpij­skie, a potem wszystko przysłonił dramat Ukrainy Warto jednak wrócić do tego manewru PiS, bo może on zapo­wiadać, z jaką opozycją będzie miał do czynienia Donald Tusk w najbliższych miesiącach: socjalną, niekonfrontacyjną, pro­mowaną nie przez Antoniego Macierewicza Joachima Brudzińskiego, lecz Andrzeja Dudę, Beatę Szydło i Jadwigę Wiśniew­ską. Mniej Smoleńska, więcej kobiecych uśmiechów. Bo choć niełatwo to zrozumieć, kolejne akcje ocieplania prezesa, mimo że przedzielane znanymi ekscesami i twardą „zamachową” re­toryką, wciąż są sondażowo skuteczne. Chyba że Kaczyńskiemu znów zabraknie cierpliwości, jak przed pięcioma laty. Na krót­ko przed poprzednimi wyborami europejskimi ówcześni spin doktorzy partii - Adam Bielan i Michał Kamiński - wymyślili serię spotów, które miały ocieplić wizerunek partii zrujnowany po dwóch latach rządów z Samoobroną i LPR. Wystąpiły w nich pierwszoplanowe, cenione także poza PiS posłanki - Grażyna Gęsicka, Aleksandra Natalii-Świat, Joanna Kluzik-Rostkowska. Szybko zostały ochrzczone „aniołkami prezesa”. Ale też szybko kampania została wygaszona. Kotłowało się wówczas pod pisowskim dywanem; Jacek Kurski chciał odebrać spin doktorom wpływ na strategię wizerunkową. Udało mu się przekonać Jarosława Kaczyńskiego do zmiany kursu. Kampania do Parlamentu Europejskiego była więc już zdecydowanie na ostro, co skoń­czyło się zresztą rekordową stratą PiS do Platformy.
W jakimś stopniu straciły na tym uczestniczki spotów, dla celów wizerunkowych wzięte na afisz, a potem bezceremo­nialnie z niego zdjęte. Spotkały je kpiny w mediach. -To nie są naturalne osoby, tylko aktorki. Są odczłowieczone i sprawiają wrażenie reklam makijażu czy fryzjera - drwił w TVN24 ów­czesny poseł Platformy Kazimierz Kutz.
Były też szepty koleżanek partyjnych, zazdrosnych o względy prezesa, a nawet o garsonki, które partia zafundowała uczest­niczkom kampanii. Wszystko to działo się bowiem w bardzo specyficznym środowisku, w którym całkiem dorosłe kobie­ty- posłanki PiS - imały się różnych sposobów, byle zdobyć uwagę prezesa.
„Umocniła pozycję jako »narzeczona« premiera czy później prezesa. Pokochały ją tabloidy. Chwyciła życie pełną pier­sią” - czytamy o posłance z Pomorza Jolancie Szczypińskiej w książce Kaczyńskiego „Polska naszych marzeń”. Brukowce niejeden raz pytały, czy łączy ich coś więcej niż tylko działal­ność w jednej partii, co ilustrowały zwykle zdjęciem Szczy­pińskiej wręczającej Kaczyńskiemu kwiaty. Prezes oczywiście dementował wszystkie plotki, ale Szczypińska czuła się z nimi bardzo dobrze.


Chwilowe aniołki
„Aniołki prezesa” wróciły w 2011 r., ale historia powtórzyła się jako farsa. W 2009 r. celom wizerunkowym służyły bowiem kobiety z rzeczywistym dorobkiem politycznym - Gęsicka i Kluzik-Rostkowska były w rządzie, a Natalii-Świat kierowała kluczową w Sejmie komisją finansów i była wiceprezesem PiS.
Ale w 2011 r. Gęsicka i Natalli-Świat już nie żyły - zginęły w katastrofie smoleńskiej - a Kluzik-Rostkowska była, owszem, twarzą kampanii, lecz Platformy.
PiS - a ściślej zawiadująca kampanią ekipa Adama Hofmana -znalazło więc nowe „aniołki". Nie miały żadnej pozycji w par­tii, młode kobiety zostały po prostu wyłowione spośród wielu anonimowych działaczy. I nagle siedziały już w pierwszym rzę­dzie tuż obok prezesa, wystąpiły w spotach i na billboardach, dostały niezłe miejsca na listach wyborczych. Mimo to w wy­borach 2011 r. przepadły wszystkie, przegrały z dużo bardziej doświadczonymi politykami PiS. I wróciły do dwudziestego czy trzydziestego rzędu działaczy.
Dwóm „aniołkom” z 2014 r. jest nieco bliżej do poprzedniczek z 2009 r. Jadwiga Wiśniewska posłuje od 2005 r., w ostatnich wyborach była „jedynką" listy PiS w Częstochowie. Uchodzi za jedną z faworytek prezesa, w Sejmie jest bardzo aktywna na sali posiedzeń, zwłaszcza gdy z ław poselskich pokrzykuje na partię rządzącą. Moi rozmówcy z niejakim uznaniem mó­wią o jej „twardych łokciach”, dzięki którym umacnia pozycję.
Beata Szydło - także posłanka od 2005 r. - wiceprezesem par­tii została latem 2010 r. w trybie awaryjnym, gdy zaczynał się konflikt Kluzik-Rostkowskiej z Kaczyńskim, zakończony roz­łamem i powstaniem PJN. Joanna Kluzik-Rostkowska zgodziła się zostać wiceprezesem pod warunkiem, że w kierownictwie znajdzie się miejsce dla jej ludzi. Kaczyński na to nie poszedł i w ciągu kilku dni do ścisłego kierownictwa PiS weszła Szy­dło. Później ta etnografka z wykształcenia była przez pewien czas promowana jako ekspert ekonomiczny partii, co dawało zabawne rezultaty, gdy myliły jej się fakty i dane, aż wreszcie nawet Kaczyński się poddał i nie wymienił jej jako kandydatki na ministra finansów.
Obie, ale zwłaszcza Wiśniewska, padły teraz ofiarą klimatu panującego w PiS. Gdy Wiśniewska została gwiazdą kongre­su i spotów (odpowiadała za podrozdział „zdrowie”), zaczęły się pytania. To, że w kampanii wzięła udział Szydło, w końcu wiceprezes partii, było jeszcze do zniesienia. Ale dlaczego twarzą spotu nie została Izabela Kloc? To szczególnie draż­liwe zagadnienie, bo obie panie - Wiśniewska i Kloc - przy­mierzają się do startu w eurowyborach, a są z jednego okrę­gu wyborczego, więc każda forma promocji w mediach daje przewagę nad rywalką. A dlaczego prezes nie wskazał Anny Zalewskiej, posłanki odpowiedzialnej w Sejmie za działkę „zdrowie”? O tym rozprawiały kuluary warszawskiego kon­gresu programowego.
Powróciły też opowieści o tym, jak bardzo prezes szanuje kobiety i jak niektóre z nich potrafią mu wejść na głowę. - Za­chowuje się inaczej wobec kobiet niż wobec mężczyzn - wspo­mina jedna z posłanek. - Wielokrotnie widziałam, jak krzyczał na mężczyzn, widać tam było relację przełożony-podwładny. Na mnie nie krzyknął nigdy- dodaje.
Byli politycy PiS wspominali też nieraz, jak prezes pilnował, by wszyscy wstawali, gdy kobieta wchodziła do pokoju, i był bardzo czuły na punkcie grzeczności wobec pań. Mówi się też o „wianuszku” - grupce posłanek walczących o to, by znaleźć się jak najbliżej prezesa na uroczystościach partyjnych.
Ale byłoby błędem uważać, że z tej rewerencji dla kobiet wynika wiele dla polityki partyjnej. Kobiety w PiS nie odgry­wają praktycznie żadnej roli. Na 38 szefów okręgów są tylko trzy kobiety. W komitecie politycznym - kierownictwie partii -na31 osób 28 to mężczyźni. PiS do europarlamentuw2009r. wprowadziło 15 europosłówi ani jednej europosłanki. PiS kie­ruje sześcioma komisjami w Sejmie - żadna nie przypadła
kobiecie. Także w dziewięcioosobowym sztabie wyborczym obecnej kampanii zasiadają wyłącznie mężczyźni.
Przez wiele lat w kierownictwie PiS nie było zresztą ani jed­nej kobiety, co stało się w końcu ciężarem wizerunkowym. Gdy otoczenie Kaczyńskiego mu to uświadomiło, prezes podobno się żachnął. - Kobieta w komitecie politycznym? To jak my będziemy swobodnie rozmawiać? - miał powie­dzieć współpracownikom.
- Nie chodzi oczywiście o to, że na tych zebraniach działy się jakieś bezeceństwa - mówi były polityk PiS, który opowiedział tę anegdotę. - Na posiedzeniach komitetu było jak w szkole. Zakaz rozmów na boku, czytania esemesów, żadnych przekleństw. Jak ktoś się spóźnił, prezes potrafił pastwić się nad nim przez kilka minut. Nie, Kaczyńskiemu nie chodziło o to, że kobiety mogłyby się poczuć urażone. On po prostu ma problem z kobietami w po­lityce - dodaje nasz rozmówca.
- Lech Kaczyński lubił pracować z kobietami i je promował naj­pierw jako prezydent Warszawy, później jako prezydent Polski. To się kończyło scenami jak z brazylijskich telenowel, koszmarny­mi awanturami z obrażaniem się, trzaskaniem drzwiami w Pa­łacu Prezydenckim. Jarosław to wszystko widział, może dlatego był ostrożniejszy - wspomina były polityk PiS.

Nieczyste sumienie
Jednak zdaniem innego rozmówcy prezes nie ma żadnego kłopotu we współpracy z kobietami, a ich brak we władzach PiS wynika z racjonalnej oceny ich kompetencji. -Me ma teraz w PiS kobiet takiego kalibru jak kiedyś. Prezes bardzo liczył się np. z Zytą Gilowską, wicepremier w jego rządzie. Żartowaliśmy nawet, że PiS ma trzech koalicjantów: Samoobronę, LPR i naj­trudniejszego - Zytę- opowiada.
- Gdy powstawał rząd PiS, a Gilowska miała do niego wejść, spotkała się z prezesem. Szedł na to spotkanie z przekonaniem, że musi zagwarantować jej tekę ministra finansów, a koniec koń­ców ofiarował jej stanowisko wicepremiera. On naprawdę czuł przed nią respekt-mówi były współpracownik Kaczyńskiego.
Jego zdaniem respekt ten był na tyle duży, że Kaczyński oba­wiał się jej przekazać władzę nad rządem: -Jarosław zastana­wiał się na początku 2007 r. nad oddaniem stanowiska premiera. Ale nie chciał, żeby jego następczynią była Gilowska, którą uwa­żał za zbyt samodzielną. Powstał wówczas pomysł, że premierem mogłaby zostać Gęsicka, ale wydarzenia przyspieszyły i nie udało się już go zrealizować.
O takiej pozycji, jaką miały Gilowska czy Gęsicka, ich na­stępczynie mogą tylko pomarzyć. Służą teraz bieżącym ce­lom wizerunkowym partii, mają rozbrajać lęki przed PiS. I tak zniknęły teraz z ekranów, bo wszyscy żyją Ukrainą, a to temat zarezerwowany przez ważniejsze w PiS postaci - Hofmana, Adama Lipińskiego, Ryszarda Czarneckiego, samego prezesa.
Ale wcale nie jest tak, że PiS w kwestii kobiecej wyróżnia się na tle innych partii. Wystarczy pobieżny rzut oka na powszech­nie dostępne dane. W Kancelarii Bronisława Komorowskiego wśród 18 doradców - etatowych i społecznych - jest jedna ko­bieta. Na 10 ministrów w Kancelarii też tylko jedna kobieta. W rządzie Donalda Tuska na 19 ministrów są trzy panie mi­nister. W Platformie na 16 szefów regionów są dwie kobiety. Na 16 marszałków województw jest jedna kobieta. Na 106 pre­zydentów miast jest siedem kobiet.
Janusz Palikom - w jego klubie poselskim kobiety stanowią nie­całe 10 proc. - pogodził się ostatnio ze środowiskiem feministek. Jednak o miejscach wyborczych decydował w gronie: Aleksander Kwaśniewski, Marek Siwiec, Ryszard Kalisz, Robert Kwiatkowski, a żadna z kobiet nie dostała tzw. miejsca biorącego.
W 38-osobowym zarządzie lewicowego SLD jest zaledwie pięć kobiet.
PiS rządzą mężczyźni, a kobiety bywały wykorzystywane głów­nie do celów wizerunkowych. Jednak w polskiej polityce nie ma nikogo, kto mógłby w tej sprawie pierwszy rzucić kamieniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz