Ojciec Tadeusz czuje
się rozczarowany postawą prezesa Kaczyńskiego. Ostatnio odprawił nawet jego
posłańców. Kazał im przekazać, że nie ma przyjemności z nimi rozmawiać.
MICHAŁ KRZYMOWSKI
Plan
prezesa był przebiegły. Klub parlamentarny Solidarnej Polski liczy szesnaście
osób, więc wystarczy wyciągnąć z niego tylko dwie osoby i cala partia pójdzie
w rozsypkę. Ojciec dyrektor znajdzie się pod ścianą i zostanie zmuszony do
poparcia PiS. A skoro tak, to będzie można go wziąć pod but i raz na zawsze się
od niego uniezależnić.
Nękają Janka
O tym, że młody poseł Solidarnej
Polski Jan Ziobro się łamie, wszyscy wiedzieli od dawna. Jego koledzy z klubu
mówią, że to chłopak z sercem na dłoni, poczciwy i sumienny, ale w sensie
politycznym - jeszcze zielony.
Ma dopiero 24 lata, do Sejmu
wjechał na nazwisku i nie najlepiej orientuje się w partyjnych rozgrywkach.
Dla starych wyjadaczy jest idealną ofiarą: chwiejny, łatwy do zmanipulowania,
niepewny. Jednego dnia już jest jedną nogą u Kaczyńskiego, a następnego płoszy
się, wycofuje i zapewnia, że zostaje w Solidarnej Polsce. PiS zastawiło na
niego sidła kilka miesięcy temu. Jak twierdzi jeden z jego znajomych, młody
Ziobro był na rozmowie u szefa klubu PiS Mariusza Błaszczaka już kilkakrotnie,
ale liderom SP za każdym razem udawało się go utrzymać.
Jak ustalił „Newsweek”, dwa
miesiące temu nad młodym Ziobrą zaczął dodatkowo pracować poseł Piotr Szeliga,
który rozstał się z Solidarną Polską, gdy okazało się, że był szantażowany
przez prostytutkę. Jego motyw wydawał się
oczywisty: miał żal do dawnych kolegów, że nie bronili go w mediach, i szukał
okazji do zemsty. Jak opowiada Andrzej Dera z Solidarnej Polski, Szeliga i
młody Ziobro trzymali się razem od początku kadencji: - Obaj przyszli do Sejmu
jako debiutanci, siedzieli obok siebie na sali plenarnej i byli w podobnym
wieku. To, że mieli kontakty, było czymś naturalnym.
Gdy Szeliga popadł w kłopoty, jego
kontakty z młodym Ziobrą przerodziły się w nagabywanie. Zaczepiał go w
Sejmie, wydzwaniał i zasypywał esemesami. Podsyłał sondaże, w których Solidarna
Polska dołowała, przekonywał, że to partia bez przyszłości, i namawiał do
odejścia. Był namolny. - Zdarzały się dni, kiedy wysyłał po kilkadziesiąt
wiadomości: „Zadzwoń” „Gdzie jesteś?” „Dlaczego się nie odzywasz?’’. Janek
pokazywał mi te esemesy, mówił, że czuje się nękany. Jakby ktoś robił mu pranie
mózgu - opowiada Dera. Inny poseł Solidarnej Polski Edward Siarka dodaje: - Sam
byłem świadkiem, jak chłopak dostał w ciągu godziny z 50 wiadomości.
Niech chłopak
wraca do domu
Ziobro po raz ostatni spotkał się
z Szełigą w Sejmie w ubiegłą środę. Dzień później w Solidarnej Polsce rozeszło
się, że dostał zaproszenie na kolejne spotkanie w PiS.
- Miało do niego dojść po
piątkowych głosowaniach w gabinecie szefa klubu PiS. Janek mówił, że będzie
rozmawiać nie tylko z Mariuszem Błaszczakiem, lecz także z samym prezesem -
twierdzi Dera. Politycy Solidarnej Polski wpadli w panikę. Wyjście młodego
Ziobry oznaczałoby, że klub zawiśnie na włosku: będzie liczył już tylko 15
posłów i po wyjęciu kolejnej osoby po prostu się rozpadnie. W czwartek
wieczorem Beata Kempa zaprosiła młodego posła do swojego pokoju w hotelu
sejmowym. Tam czekali na niego Dera i Zbigniew Ziobro.
- Zobaczysz, Kaczyński cię oszuka.
Dziś obieca ci złote góry, a jutro wyrzuci cię jak zużytą ścierkę -
przekonywali.
Młody Ziobro posłuchał starszych
kolegów i obiecał, że nie pójdzie na piątkowe spotkanie, ale męczyło go co
innego: co będzie, jeśli Kaczyński podejdzie do niego na korytarzu ? Jak
miałby z nim wtedy rozmawiać? Ostatecznie stanęło na tym, że najbezpieczniej
będzie, jeśli chłopak wyj edzie z Sejmu. W piątek koledzy zapakowali go więc w
drogę powrotną do rodzinnych Niepołomic.
- Tb prawda, że podczas tej
rozmowy w pokoju Kempy młody Ziobro dostał od Szeligi esemes: „To twoja
ostatnia szansa”?
- Prawda - odpowiada Dera.
- To znaczy, że Szeliga wiedział o
piątkowym spotkaniu u Błaszczaka?
- Tak. Nie sądzę, by to on
aranżował tę rozmowę, ale na pewno namawiał Janka do wykorzystania okazji i
odejścia.
Mimo że młody Ziobro ostatecznie
nie pojawił się u Błaszczaka, to w piątek jego transferem żyło pół Sejmu.
Serwis 300po-lityka.pl
zdążył już nawet napisać, że Solidarną Polskę
opuszcza kolejny poseł, co po chwili zostało zdementowane.
Poseł od prostytutki ma wejścia
Kilka tygodni wcześniej adresatem
podobnych namów był inny z Ziobrów należący do Solidarnej Polski - Kazimierz, 64-letni poseł z Podkarpacia.
Wszystko wyglądało niemal tak samo jak w historii z Janem. Szeliga pokazywał
mu sondaże, namawiał do wyjścia i słał esemesa za esemesem. Przekonywał, że
jeśli odchodzić, to tylko teraz, bo po wyborach z partii Zbigniewa Ziobry
zostaną same trupy, a z trupami się nie rozmawia. - Chłopie, decyduj się, bo
ten okręt idzie na dno - miał przekonywać.
Sam Kazimierz Ziobro - zresztą
podobnie jak Jan - nie chce opowiadać o swoich kontaktach z Szeligą. Robią to
za niego koledzy.
Arkadiusz Mularczyk, przewodniczący
klubu Solidarnej Polski: - Kazik mówił mi, że Szeliga zapewniał go, iż mógłby
zorganizować mu spotkanie z Mariuszem Błaszczakiem lub Adamem Lipińskim, wiceprezesem
PiS.
Mieczysław Golba, poseł: - Piotrek
słał Kaziowi dziesiątki esemesów. „Przejdź”, „Opłaci ci się” i tym podobne.
Chciał go też umówić z człowiekiem z „Gazety Polskiej”.
- Z „Gazety Polskiej”? - dziwię
się.
- Tak, z Dominikiem Tarczyńskim. I
wie pan, co jest najciekawsze? Ten Tarczyński rzeczywiście skontaktował się z
Kazikiem i powiedział, że mógłby załatwić mu rozmowę z samym redaktorem
naczelnym Tomaszem Sakiewiczem.
Dominik Tarczyński to prezes stowarzyszenia
Charyzmatycy.pl i autor dołączanych do „Gazety Polskiej” filmów
poświęconych opętaniu przez demony oraz egzorcyzmom. Jakiś czas temu kręcił
się przy politykach Solidarnej Polski, roztaczając przed nimi śmiałe wizje. Mówił,
że jego filmy nie tylko przynoszą „GP” krociowe zyski, lecz także przyciągają
do niej religijnych czytelników. Chwalił się bliskimi kontaktami z Sakiewiczem.
Początkowo powierzono mu nawet tworzenie partyjnych struktur Solidarnej
Polski w Lubuskiem, ale szybko okazało się, że Tarczyńskiemu od pracy w terenie
lepiej wychodzi opowiadanie o sobie.
Dziś politycy Solidarnej Polski
twierdzą, że ten specjalista od egzorcyzmów był kretem „Gazety Polskiej”,
który miał pozorować działania i wynosić informacje. Po związkach z partią
Ziobry podobno zostało mu tylko jedno: bliska znajomość z Szeligą.
Kiedy pytam o Kazimierza Ziobrę,
Tarczyński najpierw udaje zdziwionego, ale po chwili przyznaje, że jednak się z
nim kontaktował. Nasza rozmowa trwa krótko, bo Tarczyński podobno jest na
lotnisku i musi kończyć. Gdy dzwonię ponownie, odpowiada mi już tylko poczta
głosowa: „Ta Dominik Tarczyński, Charyzmatycy.pl. Proszę o pozostawienie
wiadomości”.
Co ciekawe, na moje pytania
identycznie reaguje Piotr Szeliga. Najpierw dopytuje w esemesach, w czym
rzecz, a gdy mu wyjaśniam, kontakt się urywa. Na moje pytania nie odpowiadają
też Błaszczak ani Sakiewicz. Oddzwania tylko Adam Lipiński. - Szeliga to ten,
który miał historię z prostytutką? - upewnia się. - Mogliśmy mówić sobie
„dzień dobry”, ale to wszystko. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek z nim
rozmawiał.
A kiedy dopytuję w Solidarnej
Polsce, na których posłach zależy Kaczyńskiemu najbardziej, wszyscy odpowiadają
zgodnie: oczywiście na Ziobrach. Dlaczego?
- Chodzi o propagandowy efekt, o
nagłówki w gazetach typu: „Ziobro odchodzi z Solidarnej Polski” - wyjaśnia
Golba.
W PiS wierzy już tylko ojciec
Król
Choć próba rozbicia Solidarnej
Polski zakończyła się fiaskiem, to listy PiS do europarlamentu zostały ułożone
tak, jakby wszystko poszło zgodnie z planem. Czyli z pominięciem oczekiwań
ojca Tadeusza Rydzyka.
Główny pupil redemptorysty, prof. Mirosław Piotrowski, który miał dostać w Lublinie jedynkę,
znalazł się na drugim miejscu. Wieloletnia współpracownica Radia Maryja
Urszula Krupa nie dość, że wylądowała w Lodzi na trzeciej pozycji, to jeszcze
została obstawiona politykami, przy których jej szanse na mandat są zerowe.
Jedynka w jej okręgu przypadła popularnemu Januszowi Wojciechowskiemu, a trójka - znanemu z telewizji byłemu wiceszefowi MSZ
Witoldowi Waszczykowskiemu. Na dodatek na liście znalazł się jeszcze popularny
w radiomaryjnym elektoracie poseł Robert Telus.
- Ojcu Tadeuszowi na nim nie
zależało. To Kaczyński umieścił go tam po to, żeby rozbić głosy środowiska i
osłabić kandydaturę Krupy - żali się osoba kojarzona z rozgłośnią. Jeszcze gorzej
potraktowano dwóch pozostałych faworytów ojca dyrektora: przymierzanego do
jedynki na Podlasiu Krzysztofa Jurgiela i Andrzeja Jaworskiego, którego
typowano na lidera listy w mateczniku radia, czyli w okręgu
kujawsko-pomorskim. Pierwszy został całkowicie pominięty - jedynkę w jego regionie
powierzono spadochroniarzowi z Warszawy Karolowi Karskiemu, a drugiemu
zaproponowano pozbawione szans na mandat trzecie miejsce w Poznaniu. Decyzję w
sprawie listy w Toruniu o. Rydzyk odebrał zresztą jako policzek, bo zamiast
Jaworskiego Kaczyński postawił tam na prof. Andrzeja
Zybertowicza, człowieka niewierzącego.
Zaraz po zakończeniu obrad
komitetu politycznego PiS, na którym listy zostały zatwierdzone, Joachim
Brudziński i Mariusz Błaszczak wsiedli w samochód i pojechali na umówioną
rozmowę z ojcem Rydzykiem. Mieli przedstawić mu
kandydatów ze wszystkich 13 okręgów i jakoś go udobruchać. Plan jednak spalił
na panewce, bo listy wyciekły do Polskiej Agencji Prasowej, gdy Brudziński z
Błasz- czakiem byli jeszcze w drodze. Kiedy dotarli na miejsce, redemptorysta
najwidoczniej był już po lekturze depeszy PAP, bo nawet nie przyjął gości. Do
posłów wyszedł jeden z ojców i oznajmił chłodno:
- Ojciec dyrektor nie będzie miał
przyjemności z panami rozmawiać ani dziś, ani w najbliższym czasie.
Odprawienie posłańców Kaczyńskiego
nie poprawiło humorów w Toruniu na długo. Jeszcze kilka dni później podczas
rozmowy z jednym ze współpracowników redemptorysta stwierdził, że „prezes na
własne życzenie przegra wszystko’' i że jeszcze
się „kiedyś przejedzie na swoich doradcach”.
Inny ze współpracowników radia
dodaje: - Ojciec nie może zrozumieć, dlaczego Kaczyński tak go potraktował,
zaufanie zostało stracone i nic go już nie przywróci. To początek końca tego
sojuszu. Wśród redemptorystów już tylko ojciec Król [chodzi o Jana Króla,
jednego ze współpracowników założyciela Radia Maryja - przyp. red.] wierzy w PiS, reszta czuje wielkie
rozczarowanie.
Prezes znów
się zakiwał
Powody, dla których Kaczyński
zdecydował się na upokorzenie redemptorysty właśnie teraz, mogą być dwa.
Jednym zapewne jest trauma,
jaką prezes przeżył po poprzednich wyborach do
europarlamentu: miał w Brukseli 15 deputowanych, a pod koniec kadencji został
z ledwie 6. Reszta - włącznie z faworytem ojca dyrektora prof. Piotrowskim - w międzyczasie go zdradziła.
Poza tym Kaczyński zapewne kalkuluje,
że notowania jego partii są dziś na tyle dobre, iż warto zaryzykować i raz na
zawsze uniezależnić się od toruńskiego redemptorysty.
Część polityków PiS przekonuje co
prawda, że to, co stało się w sprawie list do europarlamentu, to tylko chwilowe
nieporozumienie, bo prezes miał obiecać ojcu Rydzykowi więcej miejsc na listach
w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych. Trudno jednak traktować taką
zapowiedź poważnie. Skoro Kaczyński nie chciał wpuścić ludzi redemptorysty do
Brukseli, to dlaczego miałby otwierać im drzwi do Sejmu, który zawsze był dla
niego ważniejszy? Jeśli już, to jest raczej odwrotnie: skoro prezes wystrychnął
redemptorystę na dudka w sprawie europarlamentu, to w przyszłym roku tym
bardziej nie będzie się na niego oglądał. Stawką ma być przecież stworzenie
stabilnej większości i przejęcie władzy.
Polityk PiS zbliżony do Radia
Maryja: - Wygląda na to, że prezes znów się
za- kiwał. Ziobro jeszcze dyszy, a relacje PiS z radiem jeszcze nigdy nie były
tak złe. Czyli Rydzyk poprze Ziobrę. Słowa ojca Tadeusza, że Kaczyński przegra
na własne życzenie, mogą okazać się prorocze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz