poniedziałek, 17 lutego 2014

Nie ma na to leku



Obiecywanie wyleczenia z homoseksualizmu to skrajna nieodpowiedzialność. Osoba, która się na takie obietnice nabierze, straci tylko czas, a bywa, że również pieniądze. Może czuć wściekłość i zawód. I rozpacz, że nie ma już dla niej ratunku - mówi seksuolog, dr Stanisław Dulko.

Rozmawia RENATA KIM

NEWSWEEK: Zna pan kogoś wyleczonego z homoseksualizmu?
DR STANISŁAW DULKO: Niestety, nie mia­łem przyjemności spotkać takiego czło­wieka. Nikt też się ze mną nie podzielił taką dobrą nowiną.

Słyszał pan o ośrodkach w Polsce, które oferują takie Leczenie?
- Tak. Całkiem niedawno był u mnie pa­cjent, który opowiadał, że jest jakiś zespół, który prowadzi dwuletnią terapię, płatną. Podobno ośrodek nieźle funkcjonuje, są chętni na leczenie.

Takie terapie są zwykle prowadzone przez kościelne organizacje. Myśli pan,
że wiara może komuś pomóc zmienić orientację?
- Nie, bo gdyby tak było, wszyscy byliby­śmy zdrowi, szczęśliwi i heteroseksualni. A nie jesteśmy. Wiara z pewnością może pomóc w dążeniu do celu, ale musi to być cel realny.

A modlitwa? Może jeśli gej rzuci się na kolana i będzie się żarliwie modlił: „Panie Boże, zabierz ode mnie ten homoseksualizm”, to się od niego uwolni?
- Na pewno żarliwa modlitwa może zdjąć z człowieka poczucie winy i grzechu. Bo znam takie niefortunne przypadki, że na lekcji religii pani powiedziała, że ho­
moseksualistów diabeł opętał. I oni póź­niej się latami zastanawiają, czy może byli niegrzeczni dla rodziców i Bóg ich za to ukarał. Więc jeżeli modlitwa wy­nika z poczucia winy i grzechu, to ma sens. Zmniejsza ból i cierpienia, stanowi oczyszczenie. Natomiast samej orientacji na pewno nie zmieni.

Może w takim razie rozwiązaniem jest abstynencja seksualna?
- Nie wiem, czemu miałaby służyć. Ho­moseksualiści mają prawo do miłości, do szczęścia. Dlaczego my mamy im wyzna­czać, z kim mają uprawiać seks? Powin­ni mieć prawo wyboru, a nam nic do tego.
Tym, którzy sobie ze swoją orientacją nie radzą, czują się źle w społeczeństwie, mo­żemy dać opiekę psychologiczną. Po to, żeby ułatwić im życie z tą tożsamością, jaką mają. Na pewno nie wolno jej zmieniać.

Czyli ktoś, kto obiecuje, że wyleczy z homoseksualizmu, kłamie?
- Tak. To jest skrajna nieodpowiedzial­ność. Osoba, która się na takie obietni­ce nabierze, straci tylko czas, a bywa, że również pieniądze. Może czuć wściekłość i zawód. Rozpacz, że nie ma już dla niej ratunku.

Miał pan kiedyś pacjentów, którzy prosili o wyleczenie?
- W ciągu ponad 40 lat mojej praktyki było kilku, którzy przyszli do mnie zde­sperowani, mówiąc: „Niech pan coś z tym zrobi, już dłużej nie mogę”.

Co pan im odpowiadał?
- Przedstawiałem aktualny stan wiedzy: że homoseksualizm to predyspozycja psy­chiczna, która powstaje w okresie życia płodowego, ma charakter trwały i nieod­wracalny. Ze owszem, można korzystać z pomocy psychologicznej, chodzić na wi­zytę raz w tygodniu i omawiać swój stan ducha. Można wpadać do mojego gabine­tu raz na dwa lata i pytać, czy coś się w sta­nie wiedzy seksuologicznej zmieniło. Czy przypadkiem medycyna nie wynalazła jakiegoś leku, który poprzestawia w główce i sprawi, że staną się heteroseksualni.

A nie wynalazła?
- No nie, bo homoseksualizm to nie cho­roba. To po prostu jeden z pięciu rodzajów tożsamości seksualnej.

Pięciu?!
- Tak, przy czym najwięcej ludzi ma oczy­wiście tożsamość heteroseksualną. Dalej w kolejności występowania jest biseksualizm i homoseksualizm. Czwarty rodzaj, który prawdopodobnie będzie wkrótce umieszczony w międzynarodowej klasy­fikacji, to tzw. tożsamość autoerotyczna.

 Pierwsze słyszę.
- To człowiek samowystarczalny erotycz­nie. Realizuje swoje potrzeby wtedy, kie­dy ma ochotę, w taki sposób, jaki mu odpowiada.

Krótko mówiąc, masturbuje się?
- Zaspokaja się za pomocą różnych form onanizmu. Jest zakochany w sobie, szczęśliwy i radosny.

A ten piąty rodzaj tożsamości?
- Aselcsualizm. Żyją wśród nas ludzie zupełnie niezainteresowani seksem. Miałem kiedyś takiego pacjenta, był stu­dentem, mieszkał w akademiku. Opo­wiadał, że jak nadchodzi piątek, to jego współlokator dostaje amoku. Kąpie się, goli, szuka czystej bielizny, prosi, by mu pożyczyć spodnie, bo idzie na dyskote­kę z dziewczyną. A mój pacjent zupełnie nie rozumiał, o co tyle hałasu. Bo on sobie w tym czasie szedł do czytelni Bibliote­ki Narodowej. Cisza, spokój, można na­pisać referat.

Czy aseksualny czuje, że coś go omija?
- Nie, absolutnie. Jemu jest dobrze, na­wet bardzo. To najszczęśliwszy z ludzi. Wyliczam te wszystkie rodzaje tożsamo­ści seksualnej, żeby pokazać, że nie ma jednego wzoru popędu. Natura, ewolu­cja, najwyższy Stwórca - jakkolwiek to nazwiemy - dopuszcza całą paletę odcie­ni ludzkiej seksualności. To my, ludzie, mamy z tym problem. Mówimy: masz być albo kobietą, albo mężczyzną, a na partnera wybierać płeć przeciwną. Ko­niec, kropka. A jeśli ci się to nie podoba, to biada ci, wyrzucamy cię poza margines życia społecznego. I tłumaczymy sobie, że Najwyższy się pomylił, widocznie ta­kiego wybrakowanego człowieka tworzył wieczorem, kiedy był zmęczony.

Co decyduje o tym, że ktoś jest homoseksualistą?
- Istnieje wiele teorii na ten temat, ale najczęściej mówi się o uwarunkowaniach hormonalnych, anatomicznych oraz ge­netycznych. Pierwsze dotyczą procesów hormonalnych w życiu płodowym, któ­re kształtują predyspozycje do jakiejś orientacji seksualnej. Drugie sugerują, że mózg homoseksualnych mężczyzn jest dwukrotnie mniejszy niż heteroseksual­nych, ma podobną wielkość jak u kobiet. Na poparcie ostatniej teorii, tej o wpływie genów, przytacza się badania na bliźnię­tach jednojajowych, jakie od kilkudzie­sięciu lat prowadzą Amerykanie.

Na czym one polegają?
- Chodzi o sprawdzenie, na ile kultura i wychowanie mogą zmienić bliźnięta, ich preferencje seksualne, a nawet spo­sób myślenia. To, jakich partnerów wy­bierają i jakie imiona nadają dzieciom. Proszę sobie wyobrazić, że kiedy bliźnię­tom kazano wytypować wyniki meczów, one z reguły podawały ten sam! Okazuje się, że wpływ wszystkich czynników ze­wnętrznych na życie bliźniąt wynosi od 5 do 15 procent. Tylko tyle. Reszta to ich cechy wrodzone. Jeśli jedno jest homo­seksualne, to prawdopodobieństwo wy­stąpienia tej orientacji u drugiego wynosi 75 proc. Więc żadne pobożne życzenia, że
metodą psychoedukacji, resocjalizacji czy jakąkolwiek inną zmieni się czyjąś orien­tację, nie mają sensu. Nie da się. A wszel­kie próby jedynie narażają tych ludzi na ból, cierpienie, dyskomfort, pogłębiają ich frustrację i stres.

To dlaczego wciąż ktoś próbuje?
- Bo nadal pokutuje pogląd amerykań­skich psychologów z połowy ubiegłego wieku, którzy uważali, że człowiek ro­dzi się jako biała karta. Czysty. I dopiero doświadczenie życiowe, wpływy rodzi­ny, rówieśników, szkoły i kultury, osta­tecznie człowieka kształtują. Wie pani, w 2011 roku jedno ze stowarzyszeń ge­jów i lesbijek zaatakowało portal Pań­stwowego Wydawnictwa Naukowego, żądając, by zdjąć z niego hasło, z które­go wynikało, że homoseksualizm to „za­burzenie identyfikacji płciowej”. PWN
zwrócił się z tym do mnie, bo byłem au­torem tej notki.

Pan?! Jak to?
- Napisałem ją w latach 80., kiedy homo­seksualizm był jeszcze na liście chorób sporządzonej przez Światową Organi­zację Zdrowia. WHO skreśliła go dopie­ro w 1992 roku. Ale od tamtej pory nasza wiedza seksuologiczna znacznie się po­szerzyła. Są statystyki, z których wyni­ka, że homoseksualiści stanowią od 2 do 7 procent społeczeństwa. To setki tysię­cy, jeśli nie miliony ludzi. Poza tym wy­ciągnięto wnioski płynące z przeszłości - z historii, literatury, poezji - bo jasno pokazywały, że zjawisko homoseksuali­zmu istniało zawsze, jest stare jak ludz­kość. Więc nie jest tak, że w XX wieku nagle ludzie zwariowali i zaczęli niszczyć tradycyjną rodzinę. Po prostu wcześniej nie mieliśmy pojęcia, czym jest homosek­sualizm. Jeszcze kilkanaście lat temu moi pacjenci zaczynali rozmowę tak: „Nie wiem, kim jestem. Coś ze mną jest nie tak”. Nie bardzo wiedzieli nawet, jak to „coś” nazwać. Bali się. Homoseksualizm był tematem tabu. Jak ktoś się ujawniał, nikt nie starał się go zrozumieć, tylko od razu przyczepiano mu etykietkę.

Zboczeńca.
- Zboczeńca, człowieka chorego psy­chicznie. Homoseksualistom radzono: „Poznaj ładną dziewczynę, poczujesz się lepiej”. Bo wiadomo, jak się taki ożeni, zostanie ojcem, to mu przejdzie ochota na głupoty. Rodziców pocieszano: „Nie martwcie się, skończy naukę, pójdzie do wojska, zrobią tam z niego mężczyznę. Albo zacznie uprawiać męskie sporty”. Taka „kuracja” oczywiście nie przynosiła efektu. Nie mogła przecież niczego zmie­nić w psychice młodego człowieka, a tyl­ko go narażała na dodatkowy stres.

Czy w XXI wieku homoseksualiści nadal przychodzą do pana gabinetu, prosząc o pomoc?
- Mam kilku takich pacjentów rocznie. Ale najczęściej przychodzą ich rodzice, a czasem dziadkowie, którzy mówią, że się codziennie modlą za swojego wnu­ka, by się zmienił. Pytają, co można z tym zrobić. W podtekście mówią: proszę go 'wyprostować.

I co pan na to?
- Informacje dla pacjentów są dobre: że z tym nic się nie robi. Pacjenci się cieszą, bo może rodzice przestaną ich wreszcie ciągać po znachorach, egzorcystach, wróżkach i psychologach. Natomiast dla rodziców mam takie przesianie: należy to przyjąć do wiadomości, nie zastanawiać się, co by było, gdyby. Nic ma sensu na­wzajem się oskarżać, że dziecko zostało poczęte po alkoholu, słuchało wielu kłót­ni itp. To nic nie zmieni, trzeba iść dalej. To wasze dziecko, ono także cierpi. Nie miało żadnego udziału w wyborze swojej tożsamości, nie było na giełdzie próżno­ści w ogrodach edenu.

Jak rodzice przyjmują taki werdykt?
- Jedna trzecia z ogromną ulgą. Mają po­czucie, że zrobili dla dziecka wszystko, co się dało, ale skoro tak się sprawy mają, to trzeba z tym żyć. Mówią: dalej jesteśmy twoimi rodzicami, bardzo cię kochamy i będziemy wspierać.

Naprawdę tak łatwo godzą się z trudną prawdą?
- O dziwo, tak. Mniej więcej jedna czwarta rodziców, którzy przychodzą do mojego gabinetu, sprawia wrażenie obojętnych, pogodzonych z losem. A ostat­nia grupa jest bardzo wojownicza, mimo diagnozy nie dopuszcza do siebie myśli, że dziecko jest homoseksualistą. Wolą udawać, że nie wiedzą.

A można nie wiedzieć?
- Rodzice zwykle coś przeczuwają. Ale dzieci potrafią się ukrywać, zdarza się, że wyprowadzają się do innego miasta, od­cinają od dotychczasowego życia. Czę­sto dla rodziny udają, że są „normalni”. Znam przypadek, że osoba homosek­sualna porozumiała się z transseksualną i wzięły pokazowy ślub. Huczny, dla dwóch potężnych rodzin. Na noc poślub­ną panna młoda pojechała do partnerki mieszkającej w akademiku, a pan młody poleciał do swojego chłopaka do Paryża. I wszyscy byli zadowoleni.

Czy dzisiaj bycie gejem jest równie trudne jak kiedyś?
- Nie, oni żyją teraz zupełnie inaczej. Mają swoje kluby, dyskoteki, literaturę, filmy. Zakładają stowarzyszenia, wspierają się.
Tylko nieliczni, może jeden na dziesięciu, przychodzili do mojego gabinetu w sta­nie apatii, przygnębienia, czasem depresji, a nawet z myślami samobójczymi. Więk­szość jest świetnie przystosowana do życia w społeczeństwie, potrafi znaleźć w nim swoje miejsce. Ostatnio był u mnie pa­cjent, który stracił pracę dlatego, że jest ge­jem. Powiedział to mimochodem i dodał, że przyjął zwolnienie z godnością. Tak na­prawdę problem mają rodziny moich pa­cjentów. Ich otoczenie, współpracownicy, szefowie. To im się wydaje, że coś z gejami jest nie tak. A przecież to są często niezwy­kle zdolni i twórczy ludzie. Mają ogrom­ny wkład w budowę naszej cywilizacji. Kto stworzył największe dzieła malarstwa, poe­zji, literatury? Kto stworzył balet, kompo­nował piękną muzykę, kręcił wielkie filmy? A kto dziś projektuje modę? Oni. Nie ma sensu ich zmieniać.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz