sobota, 18 stycznia 2014

Pajęczyca



Kiedyś wysyłała Jarosławowi Kaczyńskiemu kasztany, które miały neutralizować negatywne promieniowanie. Od kilku lat posyłana jest przez PiS na kluczowe misje medialne. Janina Goss, bo o niej mowa, ma teraz zrobić porządek w „Gazecie Polskiej Codziennie”.

Piotr Śmiłowicz

Posiedzenie zarządu woje­wódzkiego Porozumienia Centrum w Łodzi, połowa lat 90. Zarząd debatuje nad jakąś ważną uchwałą. W koń­cu, po kilku godzinach, jej treść zo­staje uzgodniona i przegłosowana. W tym momencie na salę wpada Janina Goss. - Co wyście podjęli za uchwałę? - pyta. I dodaje: - Zaraz zadzwonię do pani Jadwigi Kaczyń­skiej i to odkręcę. I rzeczywiście, po jakimś czasie jest telefon z centrali PC w Warszawie, że uchwała ma być anulowana.
To anegdota, którą do dziś opo­wiadają sobie działacze PiS, żeby pokazać sposób działania Janiny Goss. Osoby tyleż tajemniczej, co wpływowej - kiedyś w PC, a dziś w Prawie i Sprawiedliwości. Choć formalnie pełniącej tylko funkcję skarbnika łódzkich struktur partii.
Ostatnio o Janinie Goss jest gło­śno w związku z wydarzeniami w „Gazecie Polskiej Codziennie”. Drugi tydzień września. Na czołów­kach wszystkich mediów informa­cja o prowokacji, jaką dziennikarz „GPC” przeprowadził wobec preze­sa gdańskiego sądu okręgowego Ry­szarda Milewskiego. To pierwszy ta­ki przypadek, by materiał z bardzo wyrazistego politycznie i niszowe­go dziennika tak mocno przebił się do mainstreamowych mediów. Ale akurat wtedy samej „Gazety Pol­skiej Codziennie” nie można nigdzie dostać.
Jest dostępna tylko w War­szawie. To efekt zerwania umowy ze spółką Rejtan, która zajmowała się przewożeniem gazety z drukarni do kolporterów. Zerwanie tej umo­wy to była jedna z pierwszych de­cyzji, jakie podjęła Janina Goss, gdy została prezesem wydającej „GPC” spółki Forum. A została prezesem po tym, jak większość udziałów w Forum przejęły podmioty gospo­darcze związane z PiS.
Po jakimś czasie zostaje zawarta umowa z nową firmą transportową i „GPC” wraca do kiosków w całym kraju. Ale straty są nieodwracalne. W dodatku, także decyzją pani pre­zes, część zespołu nie dostaje wy­nagrodzeń. Chcieliśmy spytać Jani­nę Goss o przyczyny jej decyzji, ale była dla „Wprost” nieuchwytna.
Wśród osób zainteresowanych sprawą panuje opinia, że Goss ze­rwała umowę ze spółką Rejtan, bo związany z nią jest teść Toma­sza Sakiewicza, naczelnego „GPC”. Niektórzy podejrzewają, że Goss w imieniu Kaczyńskiego będzie
chciała bezpośrednio wpływać na pracę redakcji i linię pisma. Któ­re co prawda ma poglądy zbliżone do PiS, ale do tej pory redagowa­ne było przez dziennikarzy, a nie polityków.
Pewne jest jedno. Jakiekolwiek decyzje będzie podejmować Jani­na Goss, będzie to na pewno zgod­ne z wolą Jarosława Kaczyńskie­go. Bo jest to osoba, którą obdarza on szczególnym zaufaniem. Któ­ra nie pierwszy raz została posłana w trudną medialną misję.
Janina Goss to postać w łódzkim PiS na poły legendarna. Jednak opinie o niej są niemal jedno­brzmiące: apodyktyczna, konflik­towa, charakteropatka, pociągająca za wszystkie sznurki. To ona ukła­da zawsze listy wyborcze, a zara­zem unika obejmowania odpowie­dzialnych funkcji. Samotna, nie lubi kobiet. Zdecydowana, dobra organizatorka, bezgranicznie odda­na Jarosławowi Kaczyńskiemu.
Według zgodnych opinii łódz­kich działaczy PiS Goss karierę za­wdzięcza przede wszystkim bliskiej znajomości z Jadwigą Kaczyńską, matką Lecha i Jarosława. Ta znajo­mość miała się zacząć na początku lat 60., gdy Jarosław i Lech kręci­li w Łodzi film „O dwóch takich, co ukradli księżyc”. Bracia mieli wte­dy mieszkać wraz z mamą u Janiny Goss lub jej rodziny. Goss jest jed­nak zaledwie siedem lat starsza od braci, więc w tamtym czasie mu­siała być dorastającą panną. - Sły­szałem tę historię, ale nie bardzo w nią wierzę. Gdy w 1990 r. przyjmowałem Janinę Goss do Porozu­mienia Centrum, chyba nie znała jeszcze braci Kaczyńskich - mówi Wiesław Urbański, pierwszy prezes PC w Łodzi.
Łódzcy działacze nie pamięta­ją jej z burzliwych lat 80. - „Soli­darności” i podziemia w stanie wo­jennym. Ale już w latach 90., jako działaczka PC, była zaprzyjaźniona z Jadwigą Kaczyńską i przyjeżdżała na niedzielne obiady do jej żoliborskiego domu. Przy okazji przywozi­ła pani Jadwidze zioła na poprawę zdrowia. Bo właśnie parzenie ziół to jedna z pasji Janiny Goss.
Przyjaźń z Jadwigą Kaczyńską i udział w rodzinnych obiadach si­łą rzeczy zbliżyły Janinę Goss do Jarosława Kaczyńskiego. Któremu z kolei miała przekazywać - jak re­lacjonowała w 2007 r. „Gazeta Wy­borcza” - kasztany neutralizujące negatywne promieniowanie. - To B
podobny przypadek jak Małgorza­ty Raczyńskiej, kontrowersyjnej szefowej telewizyjnej Jedynki za rządów PiS - opowiada była dzia­łaczka Prawa i Sprawiedliwości.
- Podobno Lech Kaczyński, który rzadziej bywał na tych rodzinnych obiadach, miał nieco chłodniejszy stosunek do Janiny Goss niż Jaro­sław - dodaje.
Porozumienie Centrum było w latach 90. targane konfliktami. Jednak Goss, która w tych konflik­tach miała swój udział, do końca zo­stała przy Jarosławie. To pozwoliło Jarosławowi wymienić ją w wyda­nej w 2006 r. książce „O dwóch ta­kich...” wśród najbardziej spraw­dzonych działaczy, obok Ludwika Dorna, Przemysława Gosiewskiego czy Adama Lipińskiego.
Gdy w 2001 r. powstało PiS, od początku odgrywała w nim klu­czową rolę. Nie chciała startować w żadnych wyborach, formalnie pełniła tylko funkcję skarbni­ka. Łódzcy działacze wiedzieli jed­nak, że jej opinia może być kluczo­wa dla ich dalszej kariery w partii. To wtedy przylgnęło do niej prze­zwisko Tekla - od pajęczycy Te­kli z „Pszczółki Mai”. Partię mia­ła bowiem oplatać siecią swoich wpływów. - To ona decydowa­ła, kto jest w łódzkim PiS ważny, a kto przepadnie - opowiada łódz­ki działacz, proszący o zachowanie anonimowości.
Janinę Goss charakteryzowało nie tylko zachowanie, ale i oryginal­ny sposób ubierania się - na ogół w długie, powłóczyste szaty, często robione własnoręcznie na drutach.
- Nieraz się zdarzało, że na uroczy­stościach 11 listopada, gdzie wszy­scy uczestnicy pojawiali się w ciem­nych ubraniach, Goss przychodziła ubrana w jaskrawe kolory. To po­wodowało, że niektórzy nie trakto­wali jej poważnie - opowiada łódz­ki polityk.
Szczególną misję Goss otrzyma­ła oczywiście w czasie, gdy PiS by­ło przy władzy. Została posiana na newralgiczny, medialny odcinek. Wiosną 2006 r. została członkiem rady nadzorczej TVP, wybranej przez nową KRRiT, zdominowa­ną przez PiS, Samoobronę i LPR. Formalnie Goss miała pewne przy­gotowanie do zasiadania w radzie - z zawodu jest prawnikiem, przez lata pracowała jako radca praw­ny w samorządowym kolegium odwoławczym, wojewódzkim in­spektoracie ochrony środowiska,
PSS Społem i Banku Gospodarki Żywnościowej. Ale jak twierdzi in­ny członek rady w tym czasie To­masz Rudomino, o mediach miała słabe pojęcie. - Choć piliśmy ra­zem herbatę, w sprawach telewizji mieliśmy kompletnie inne poglą­dy. Nie mogę powiedzieć, że była znawczynią materii - wspomina Rudomino. - Była za to uczynna, punktualna. Bardzo lubiła rozmawiać o sadzonkach, kwiatach i ro­ślinach w ogóle. Chyba się na tym dobrze znała - dodaje.
W lutym 2007 r. to Goss wyko­nała misję błyskawicznego odwoła­nia Bronisława Wildsteina z funkcji prezesa TVP. Na Wildstenia zapadł polityczny wyrok liderów koali­cji i jeszcze tego samego dnia zwo­łana została rada nadzorcza TVP.
To Goss złożyła formalny wniosek o odwołanie prezesa „za brak kon­taktów z radą”. Następcą Wild­steina został Andrzej Urbański, a Goss w nagrodę objęła stanowi­sko przewodniczącej rady nadzor­czej TVP. Pośpiech był spowodowa­ny tym, by uprzedzić ewentualną próbę zablokowania akcji przez przewodniczącą Krajowej Rady Ra­diofonii i Telewizji Elżbietę Kruk, przeciwną odwołaniu Wildsteina.
Przy odwołaniu Wildsteina to Goss rozdawała karty. Potem jed­nak nie była w stanie zapobiec za­wieszeniu Andrzeja Urbańskiego i powołaniu na p.o. prezesa TVP Piotra Farfała.
W 2009 r. minister skarbu Alek­sander Grad w trybie nagłym wyga­sił kadencję rady nadzorczej, w któ­rej zasiadała Goss. Zaraz potem została jednak powołana do rady nadzorczej Polskiego Radia, w ra­mach koalicji medialnej PiS-SLD. Zasiadała w niej do 2011 r., po czym wróciła do Łodzi.
- Dopóki Janina Goss będzie miała wpływ w łódzkim PiS, tak długo ta partia w Łodzi nie będzie istnieć - mówi Agnieszka Wojcie­chowska, dziś liderka PJN w Łodzi, która przez lata współpracowała z Goss w PiS.
Potwierdzają to inni. Goss zarzą­dza partią nie tylko z tylnego sie­dzenia, ale w sposób trochę ana­chroniczny. - Zebrania wyglądają jak spotkania u cioci na imieninach. Zaczynają się od tego, że ona siedzi za stołem prezydialnym, a działacze wpłacają jej składki jako skarbniko­wi. Bo ona nie uznaje czegoś takiego jak przelewy bankowe. Potem jest rozmowa, z tym że często nie ma żadnego protokołu, porządku ob­rad. Bywa tak, że ktoś zaczyna coś mówić, a Goss mu przerywa i mó­wi: „Siadaj, Kaziu, ja im powiem” - opowiada działacz PiS.
Dziś PiS w Łodzi ma zaledwie kilkuset członków. Człowiekowi z ulicy bardzo trudno się zapisać, bo często natyka się na nieufność Goss, której zdarzało się już drzeć na oczach innych działaczy dekla­racje członkowskie. W ubiegłym roku w łódzkim PiS znów doszło do czystki. Większość czołowych działaczy znalazła się poza partią, wprowadzono zarząd komisarycz­ny, a komisarzem został zaufany Ja­niny Goss. Tym razem pretekstem była zbyt bliska współpraca z PO. Gdy Goss zostawała szefową rady nadzorczej TVP, powiedziała swoim łódzkim kolegom, że „jedzie robić porządek do stolicy”. Czy w takim razie prezesowanie spółce Forum to ostatni przypadek takich „po­rządków”? Zważywszy na zaufanie, jakim niezmiennie darzy Goss Ka­czyński, chyba nie.
A podana niedawno przez kogoś na Facebooku informacja, że Goss może zostać kandydatem PiS na premiera, wcale nie musi być tylko czarnym humorem.       


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz