środa, 22 stycznia 2014

Hubal , kosmos i PiS



Jego ojciec w PRL kręcił polsko-radzieckie filmy, a teść byt członkiem WRON. Ryszard Czarnecki może mieć z nimi kłopot przy wyborach do europarlamentu.

MICHAŁ KRZYMOWSKI

Jest ich trzech. Syn Ryszard należy do PiS i działa prężnie. Zasiada we władzach partii i jest jednym z najbliższych współpracowników Jarosława Ka­czyńskiego. Do tego kieruje radą nadzorczą spółki wydają­cej „Gazetę Polską Codziennie”.
Ojciec Henryk to peerelowski filmowiec. W partii był od zawsze, miał swoje zasługi. Na 30. rocznicę utworze­nia Układu Warszawskiego dostał wyróżnienie od ministra obrony Floriana Siwickiego: za patriotyczny spektakl te­atralny „Chrobre pieśni”. Transformację przeszedł gładko. Przed 1989 r. należał do PZPR, a potem wstąpił do SLD. Wiemy tym barwom jest do dziś. Płaci składki i regularnie uczestniczy w zebraniach. Swoją wartość zna. Mówi, że to Sojusz potrzebuje jego, a nie on Sojuszu.
Teść to Mirosław Hermaszewski, jedyny Polak w kosmo­sie. Udzielał się w partii i Towarzystwie Przyjaźni Polsko­-Radzieckiej. W schyłkowym okresie zdążył jeszcze ode­brać generalską gwiazdkę z wężykiem. Kilka tygodni temu otrzymał od SLD propozycję startu w wyborach do europarlamentu.
Znajomy syna: - Ryszard chce kandydować z Podlasia, ale czeka go tam niemiła niespodzianka. Prezes zamierza wstawić na listę Jana Szafrańca, który jako członek KRRiT przyznawał Radiu Maryja koncesję. Toruń takich zasług nie zapomina i na pewno będzie go wspierać. To, że roz­głośnia zaatakuje rodzinę Ryśka, jest pewne. Pytanie tyl­ko, jak mocno.
Znalezienie się na jednej liście z ulubieńcem ojca Tade­usza to jeszcze pól bied. Gorzej, gdyby prezes nakazał mu start z Mazowsza. Tam propozycję startu dostał jego teść. Nie wiadomo, jak zniosłaby to rodzina.

Relacje u Czarneckich są skomplikowane. Teść z zię­ciem są rodziną od czterech lat i lubią się bardzo, choć nie o wszystkim mogą ze sobą porozmawiać. Spraw7 politycz­nych na przykład unikają, tak na wszelki
wypadek. Przy rodzinnym stole najpewniejszym punktem programu za­wsze jest czteroletni wnuk, w7 którym generał Hermaszew­ski, jak sam przyznaje, zakochał się bez pamięci. To temat wdzięczny i bezpieczny. Gdy kilka tygodni temu Herma­szewski dostał od SLD propozycję startu w wyborach do europarlamentu, rodzina została poddana ciężkiej próbie. Generał początkowo ofertę przyjął, zapewne nie zdając so­bie sprawy, co taki start może oznaczać dla zięcia i jego karier. Nieświadomy niczego przyszedł na posiedzenie zarządu Sojuszu i zadeklarował, że skoro partia prosi, to chętnie pomoże.
Kiedy rozmawialiśmy po raz pierwszy przed kilkuna­stoma dniami, Hermaszewski przyznał, że w kwestii jego startu brakuje już tylko kropki nad i. Snuł nawet politycz­ne plany, mówił, że w Brukseli trzeba by się zająć relacja­mi Polski ze wschodem i rozwojem badań kosmicznych. Sprawa wydawała się przesądzona.
Minęło jednak półtora tygodnia i wszystko wywróci­ło się do góry nogami. Generał zadzwonił i zmieszany oświadczył: - Jednak nie wystartuję z tego Mazowsza. W ogóle nie wystartuję. Pokomplikowały mi się sprawy rodzinne, choroba... Miło było poznać, do widzenia.
Między teściem a ojcem zięcia wielkiej chemii nie ma, ale też trudno, by było inaczej. Teść to oficer, a więc czło­wiek zasadniczy. Sprawy takie jak mundur, służba czy kosmos traktuje poważnie i żartów na ich temat nie uznaje. Ojciec zięcia o tym wie, ale jest człowiekiem filmu i zna masę świńskich kawałów, niestety także o astronautach. A że ma naturę gawędziarza, nie za­wsze umie się powstrzymać. Kiedyś w rodzinnym gro­nie opowiedział na przykład dowcip: „Chruszczów przyjeżdża nocą na Kreml. Tam cały sztab postawio­ny na nogi, bo radziecka kosmonautka Walentina Tierieszkowa zaszła w ciążę. Uczeni sprawdzają długość macicy i obliczają prędkość plemnika. Wychodzi, że nasienie zostało wprowadzone już na orbicie. Ci­sza. Wreszcie odzywa się Chruszczów: - Towarzysze, przed nami trudny wybór. Albo uznajemy prymat Amerykanów w lotach kosmicznych, albo dogmat niepokalanego poczęcia”. Nie wszyscy się śmiali. Oj­ciec nie zraził się jednak. Kilka dni temu na zebraniu kola SLD zaczepił go kolega. Spytał, po co tak właś­ciwie teść syna chciał iść do europarlamentu. - Żeby walczyć o polskie interesy. - Gdzie? - Jak to gdzie?
W kosmosie.
Ojciec dobiega osiemdziesiątki i pewnie już się nie zmieni. Z przymrużeniem oka traktuje wszyst­ko i wszystkich, nie wyłączając syna. Raz, w 2000 roku, dał nawet temu wyraz publicznie. Tak się złożyło, że akurat był prezesem spółki wydają­cej magazyn dla panów „Hunter” i postanowił  zamieścić w nim satyryczny felieton. Na­pisał o pewnej partii sedesowej, która „robi g..., a nie politykę”. Żadnej nazwy nie wymienił, ale, jak twierdzi, obraziło się na niego całe ZChN, w którym wów­czas udzielał się syn. Dziś też z niego podkpiwa, choć już tylko w SLD-owskim towarzystwie. Chociażby tak: „Włączcie telewizor, Rysiek podobno chce przerwać milczenie”. „W domu nawet lodówki nie otwieram. Boję się, że i tam go zobaczę”.
Z kolei syn traktuje ojca poważnie. Sza­nuje go, ma z nim stały kontakt, dzwoni, odwiedza i wspiera finansowo, ale na pew­no się z nim nie afiszuje. Kiedy kilka lat temu wypełniał oświadczenie lustracyjne, w kwestionariuszu osobowym, który do dziś wisi na stronie internetowej Instytutu Pamięci Narodowej, imię ojca wpisał z an­gielska „Henry”.
Pytam Czarneckiego seniora dlacze­go. Czyżby miał brytyjskie obywatel­stwo? - Uchowaj, Boże. Rysiek urodził się w Londynie, aleja całe życie mieszka­łem w Polsce i w dowodzie zawsze miałem Henryk.
Znajomy rodziny: - Pierwsze słyszę. Heniek to Heniek, nie żaden Henry. Nie słyszałem, żeby ktokolwiek zwracał się do niego w ten sposób. Nie mam pojęcia, skąd się ten Henry wziął. Może przez sno­bizm Ryszarda?
A może to taka zmyłka? Henry brzmi światowo. Kto by się domyślił, że człowiek o takim imieniu może mieć peerelowskie korzenie? Jak było naprawdę, niestety nie wiadomo, bo Ryszard Czarnecki nie zdo­był się na wyjaśnienie tej kwestii. Mimo licznych obietnic nie znalazł czasu ani na spotkanie, ani na rozmowę.

Ułani z Rakowieckiej
Według dokumentacji sporządzonej przez brytyjskiego notariusza Ryszard Czarne­cki przyszedł na świat w 1963 r. jako Ri­chard Henry Francis. Henry to oczywiście
po ojcu Henryku, a Francis po zacnym przodku ze strony matki: marszałku wiel­kim koronnym Franciszku Bielińskim.
- Żona, wówczas doktor biologii, wyjecha­ła do Londynu prowadzić badania związa­ne z habilitacją. Między jednymi zajęciami na University of London a drugimi uro­dziła Ryśka. Mnie w tym czasie nie chcie­li wypuścić z Polski. Tak to już wtedy było, ktoś musiał zostać na miejscu w zastaw - wspomina Henryk Czarnecki, który nie­długo po narodzinach syna rozwiódł się z żoną. Ryszard po raz pierwszy zobaczył go w wieku czterech lat, gdy przyleciał do Polski. W jego młodzieńczych relacjach z ojcem to spotkanie zmieniło niewiele. Henryk był już wtedy po łódzkiej filmówce, na koncie miał prestiżową asystenturę u Aleksandra Forda w „Krzyżakach” i kilka mniejszych produkcji. Kiedy Ryszard do­rastał, on jeździł po Polsce i Związku Ra­dzieckim, kręcąc kolejne film. Z synem widywał się sporadycznie.
Przyjaciel Czarneckiego juniora: - Rysiek był blisko z matką. Nawet po jej śmierci mówił mi, że nie może pogodzić się z jej odejściem, że ona cały czas mu się śni. Z ojcem nigdy nie miał takiej więzi.
Senior potwierdza: - Nie wychowywa­łem Ryśka. Nasze kontakty na dobre za­częły się dopiero po jego ślubie w 1983 r.
Czarnecki przyjechał na tę uroczystość prosto ze zdjęć na Syberii. W tym czasie był już w łódzkim środowisku filmowym postacią znaną. Specjalizował się w pro­dukcjach historycznych i wojennych. Był na przykład autorem scenariusza do bio­grafii Jana Promińskiego, łódzkiego dzia­łacza robotniczego, który po zesłaniu na Syberię zaprzyjaźnił się z młodym Wło­dzimierzem Leninem. Współpracował też przy kilku fabułach. No i najważniej­sze: był drugim reżyserem w „Hubahi” najgłośniejszym filmie Bohdana Poręby, późniejszego założyciela Zjednoczenia Patriotycznego Grunwald, PZPR-owskiej
przybudówki, której największą ambicją było tropienie KOR-owskich syjonistów w szeregach Solidarności.
Kooperacja była na tyle owocna, że Czar­necki na krótko związał się nawet z kiero­wanym przez Porębę Zespołem Filmowym Profil, który ze względu na bliskie kontakty z MSW nazywano ułanami rakowieckimi. Uczciwie trzeba jednak przyznać, że zro­bił tam tylko jeden film, zresztą politycznie obojętny. Z kolei w czasie zdjęć do „Hubala” Poręba był jeszcze przez środowisko to­lerowany. Jego kompromitacja nastąpiła dopiero później, wraz z założeniem Grun­waldu i nakręceniem kilku agitacyjnych knotów?, które Kazimierz Kutz porównał kiedyś do „striptizu starej kurwy”.
- Był pan w Grunwaldzie? - pytam Czar­neckiego seniora.
- Absolutnie nie, nie miałem z tym nic wspólnego. W tamtych czasach nie udzielałem się politycznie. Porębę po­znałem na studiach i była to znajomość czysto towarzyska. Współpracowałem z nim przy „Hubalu”, potem dał mi zrobić własny film i tyle.
No, może trochę więcej. Mimo później­szych perypetii z Grunwaldem Czarnecki nigdy nie zerwał stosunków z Porębą, któ­ry do dziś przyjaźni się z jedną z jego póź­niejszych żon (Czarnecki senior miał ich cztery). Co ciekawe jednak, Poręba dobrze zna się też z juniorem.
- Poznaliśmy się, gdy pan Ryszard był w ZChN - wspomina Poręba. - Szybko okazało się, że znam jego ojca. Poza tym łączył nas światopogląd.
- Dziś ma pan z nim jeszcze jakieś kontakty? - pytam.
- Całkiem niedawno rozmawialiśmy o filmie, który szykuję na przyszły rok. Pan Ryszard jest eurodeputowanym i ma potężne możliwości, a ja będę potrzebo­wał finansowego wsparcia, bo przecież od rządu nic nie dostanę. Zaprosiłem go do komitetu honorowego filmu. Wyraził zainteresowanie i mieliśmy się spotkać.
- A można wiedzieć, co pan szykuje?
- Jestem w trakcie pisania scenariusza, ale zdradzę panu. To będzie obraz o losach Podlasia. Nie ukrywam, że z uwzględnie­niem wątku Jedwabnego...

Polityczne biografie Ryszarda Czarneckie­go oraz jego teścia i ojca dzieli przepaść. Ryszard już podczas studiów związał się z antykomunistyczną opozycją. W tym czasie Hermaszewski piął się po szczeb­lach wojskowej kariery, jeździł do Mos­kwy i odbierał kolejne odznaczenia, w tym Złotą Gwiazdę Bohatera Związku Ra­dzieckiego. A Czarnecki senior kręcił polsko-radzieckie filmy (z przerwą w sta­nie wojennym, gdy wyrzucono go z pra­cy w Wytwórni Filmów Oświatowych) i stawiał pierwsze kroki w PRL-owskim biznesie, do którego trafił dzięki swoim łódzkim koneksjom. Na początek został syndykiem masy upadłościowej warszaw­skiego Domu Handlowego Diana. Kie­dy w połowie lat 80. esbecy zaczepili go, czym zajmuje się jego syn, odpowie­dział im: - Gdybyście pozwolili mi wyje­chać do Londynu i go wychować, może byłoby inaczej.
Po 1989 roku nic się nie zmieniło. Hen­ryk Czarnecki szybko zapisał się do war­szawskiego SLD i dalej próbował swoich sił w biznesie. Był wiceprezesem spółki córki Banku Handlowego i prowadził wy­dawnictwo z magazynami dla mężczyzn: „Hustlerem” i „Hunterem”. Wkrótce potem z lewicą związał się też Hermaszewski, któ­ry w 2002 roku został nawet mazowieckim radnym Sojuszu. Ryszard w tym czasie kończył swoją przygodę z ZChN i zaczy­nał smalić cholewki do Andrzeja Leppera. Dziś jest w PiS. I teść, i ojciec niezmiennie trwają przy Sojuszu. Kiedy pytam ich o politykę, ważą słowa.
Hermaszewski mówi ostrożnie: - Ry­siek jest absolutnie fantastycznym czło­wiekiem. O polityce rozmawiamy rzadko, zresztą najczęściej widuję go w telewizji. Dobrze, że ostatnio zaczął się koncentro­wać na kilkunastu zagadnieniach, prze­cież nie można się znać na wszystkim.
Czarnecki senior jest bardziej frywolny. Twierdzi, że w sprawy syna się nie mie­sza, ale przyznaje, że polityką się interesu­je. Nawet pisuje tu i ówdzie pod różnymi pseudonimami. W jakich pismach można go poczytać?
- Umówiłem się z synem, że w żadnych.
-Jak to?
- Nie chcę mu narobić kłopotów. Jeszcze Hofman czy Błaszczak mieliby pretensje.
O nic nie pytam, ale Czarnecki senior po chwili sam zaczyna mnie naprowadzać.
- „Trybuna” to oczywiście już przeszłość zaczyna wymieniać. - W „Krytyce Poli­tycznej” publikują czasem poważni ludzie, ale nie dajmy się zwariować. To pismo po­grążone w atmosferze nerwicy, również seksualnej.
- Jest jeszcze tygodnik „Nie”.
- „Nie” to osobna sprawa. Jerzy Urban jest wybitnie inteligentnym człowiekiem
- Czarnecki chyba wyczuwa, że zapuścił się w niebezpieczne rejony. Próbuje jakoś wy­
brnąć, ale średnio mu to wychodzi: - A wie pan, że za komuny on też był szykanowany? Mało kto o tym słyszał... Zostawmy to. Syn i tak będzie miał nieprzyjemności.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz