wtorek, 3 grudnia 2013

Szalony Wynalazca Prezesa



Dzisiejsze PiS to partia ulepiona według projektu Antoniego Macierewicza. Jarosław Kaczyński jedynie nią rządzi, własny pomysł na prawicę dawno już pogrzebał.

RAFAŁ KALUKIN

Dla przeciętnego polskiego inteligenta czytającego „Gazetę Wyborczą” obaj byli demonami - choć Macierewicz ciut bardziej. Zwłaszcza po awanturze o teczki SB w 1992 roku. Jarosław Kaczyński z rozbawieniem zauważył wtedy, że miano Robespierre’a III RP stracił już bezpowrotnie na rzecz Macierewicza i że sam może zostać co najwyżej Maratem.
Ale z perspektywy prawicowego wyborcy rzecz miała się inaczej - Antoni Macierewicz odgrywał rolę szalonego wynalazcy. To w jego laboratorium powstawały fantastyczne teorie, tu pączkowały typowe dla prawicy obsesje. Inspirujące, lecz opakowane w tak egzotyczną formę, że nie nadawały się do eksploatacji masowej. Nabrały znaczenia dopiero wtedy, gdy przejęła je polityczna korporacja zbudowana przez Jarosława Kaczyńskiego. Pod silnym przywództwem stały się drogowskazem dla całej prawicy.

Zawodowiec i amator

Sam Kaczyński zdawał sobie sprawę, że polityczną mocą bije Macierewicza na głowę. Gdy z szafy pułkownika Lesiaka wypadły dokumenty świadczące o inwigilowaniu prawicy w latach 90., w prywatnych rozmowach lubił podkreślać, że UOP Macierewicza w ogóle się nie obawiał.
Faktycznie - Kaczyńskiemu służby III RP poświęcały znacznie więcej uwagi, a jego charakterystyka zawarta w jednej z notatek jest wręcz laurką. Czytamy w niej: „Polityk dynamiczny i zdecydowany, twardy fighter, umie grać stanowczo va banque w sytuacjach konfliktowych oraz wychodzić z niekonwencjonalnymi inicjatywami politycznymi. (...) Umie (…) skupiać się na rzeczach konkretnych, nie bawić się w szlachetne ogólniki, co go dodatnio wyróżnia na tle większości polskich polityków”.    |
Wszystko to prawda. W pierwszych latach III RP dzisiejszy prezes PiS był głównym rozgrywającym. To on po wyborach 1989 roku wynegocjował większość parlamentarną dla solidarnościowego rządu i przekonał Wałęsę, aby na jego czele postawił Mazowieckiego. Potem wymyślił koncepcję „przyspieszenia”, która wyniosła Wałęsę do prezydentury. A wreszcie wymusił na Wałęsie powierzenie teki premiera Janowa Olszewskiemu.
O Macierewiczu w papierach UOP było zaledwie kilka ogólnikowych zdań. Co zresztą świadczy o łaskawości oficerów, bo analiza jego politycznej skuteczności brzmiałaby okrutnie: nieudolna akcja lustracyjna, nieumiejętność budowania sojuszy, skłonność do zasiadania na partyjnych kanapach. Szalony wynalazca na politycznym boisku był amatorem.
Jednak z drugiej strony to Macierewicz zawsze był w awangardzie, zawsze wyprzedzał Kaczyńskiego o kilka kroków7. Maczetą wyrąbywał w prawicowej dżungli ścieżkę, którą Kaczyński zalewał później asfaltem i przekształcał w szerokopasmową autostradę.

Antoni pierwszy

Pierwszy w opozycji. Swoje środowisko stworzył jako nastolatek w harcerskiej „Czarnej Jedynce”. Polityczną inicjację zaliczył w Marcu '68. Osiem lat później z Jackiem Kuroniem i Janem Józefem Lipskim zorganizowali Komitet Obrony Robotników’, wymyślając również nazwę tej najważniejszej opozycyjnej organizacji lat 70. Błąkający się po opozycyjnych salonach Jarosław7 Kaczyński nie miał się z nim wtedy co porównywać.
Z „salonem” warszawskim Macierewicz pierwszy też zerwał - w 1978 roku, gdy w drugoobiegowym „Głosie” zablokował publikację artykułu Adama Michnika i zaczął wprowadzać w KOR-owski obieg kwestie niepodległościowe. Tak zrodził się ostry spór, trwale dzielący opozycyjne elity. Kaczyński nawet nie dostrzegł jego doniosłości. Po latach opowiadał, że przyglądał się konfliktowi Macierewicza z Michnikiem z oddali i nie uważał go za „szczególnie ważny”. Sam w roku 1979 związał się jednak z Macierewiczem, wchodząc do redakcji „Głosu”. Wyjaśniał: „Z pełną świadomością, że wybieram pewien kierunek polityczny, w którym »Głos« wyraźnie już ewoluował, w prawo”.
Nie był to jednak trwały związek, bo zaraz po stanie wojennym Kaczyński zerwał z Macierewiczem. Chociaż nie definitywnie. „Bywało, że wysączałem z nim butelkę koniaku, a potem szedłem na spotkanie z Michnikiem” - wspominał.
Tak podsumował swoją relację z Macierewiczem na pierwszym etapie ich znajomości: „Potem z Antonim wypiłem sporo, ale wtedy - nie pamiętam. On sprawiał wrażenie człowieka o wyraźnie wodzowskim zacięciu. Na pewno ceniłem jego sprawność redaktorską, oczytanie, inteligencję. Bywałem u niego w domu na Żoliborzu. (...) Początkowo to było takie badanie się, »obwąchiwanic«, kontakty były obarczone pewnym dystansem. Później te kontakty stały się koleżeńskie, choć nie przyjacielskie”.
Macierewicz pierwszy postawił na Kościół. Spotkanie z prymasem Glempem zorganizował mu jeszcze w połowie lat 80. Andrzej Micewski - znany działacz katolicki i (co wyszło po latach) współpracownik Służb)? Bezpieczeństwa. Od tego czasu konsekwentnie buduje swój wizerunek polityka przywiązanego do wartości katolicko-narodowych. Na ile autentyczny był wybór tej orientacji? Ludwik Dorn sugerował, że Macierewicz jedynie starał się uciec od obsesyjnej niechęci, jaką ukazywał mu krąg Michnika. „On po prostu bardzo się starał i skonstruował sobie maskę na twarz. No i ta maska mu w twarz wrosła” - dowodził Dorn. Kaczyński dojrzał do katolickiej maski dopiero dwie dekady później, gdy w 2005 roku przyjął wyborcze poparcie Radia Maryja.
- Macierewicz pierwszy podważył Okrągły Stół. Ledwie zaczęto obradować, już krzyczał, że to zdrada. Tymczasem Kaczyński brał udział w rozmowach choć robił tylko za opozycyjne tło dla kluczowych negocjatorów. Kompromis nie był dla niego war­tością samą w sobie, lecz sposobem na ogranie komunistów i pozba­wienie ich władz)?. Jednak okrągło stołowy epizod zawsze już będzie obciążeniem Kaczyńskie­go w oczach radykalizującej się prawicy.


- W 1989 roku środowiska katolickie i na­rodowe spotkały się pod przywództwem Wiesława Chrzanowskiego w ZChN. Macierewicz został wiceprzewodniczą­cym tej partii. Jarosław Kaczyński stał w tym czasie obok Wałęsy i obserwował sytuację. Uważał, że proces budowania sceny politycznej właśnie ruszył z kopy­ta i że karty po prawej stronie rozdawać będzie ZChN. Zaś dominujące w głów­nym solidarnościowym nurcie opozycyj­ne elity wywodzące się z KOR wkrótce - kalkulował Kaczyński - zorganizują się w formacji lewicowej.
Sam nie widział dla siebie miejsca po żadnej stronie. Z wyniesionym z domu niepodległościowo-socjalistycznym eto­sem nie pasował do ZChN. Bliżej mu było do korowców', którzy jednak trakto­wali go pobłażliwie. Im bardziej czuł się niedoceniony, tym głębszy był jego resentyment wobec nich. Zdecydował się pójść własną drogą, chwilowo pod opieką Wałęsy. A skoro miejsca na prawicy i lewi­cy były już zajęte, pozostawało centrum. Tak powstało Porozumienie Centrum.
Deklarował przywiązanie do chrześ­cijańskich wartości, ale posługiwanie się nimi w walce politycznej uważał za szkodliwe. „Najkrótsza droga do dechrystianizacji Polski wiedzie przez ZChN” - powtarzał nieraz. Swoje centrum pro­jektował jako formację chadecką, lekko tylko przechyloną na prawo, ale nowo­czesną - bez Boga, Honoru i Ojczyzny na sztandarach. Ponad sztandary przedkła­dał zresztą polityczną grę.
Tyle że jedno z drugim kolidowało. Bo bijąc się o podmiotowość z Mazowieckim i Geremkiem, siłą rzeczy zbliżał się do pra­wicy. Po wyborach w 1991 roku Maciere­wicz nawet namawiał go, aby PC i ZChN stworzyły wspólny klub. Kaczyński odmó­wił, ale obie partie i tak były skazane na współdziałanie - stanowiły główne fila­ry rządu Olszewskiego. Jarosław zabiegał, aby szefem resortu spraw wewnętrznych został w tym gabinecie jego brat Lech. Nic z tego nie wyszło - Olszewski wolał Macierewicza.
Między Olszewskim i Macierewiczem z jednej strony, a Kaczyńskim z dru­giej wybuchł wówczas fundamentalny spór. Pozornie chodziło o taktykę - rząd nie miał większości w Sejmie i należa­ło zaprosić dodatkowego koalicjanta. Kaczyński, choć skłócony z dawnymi ko­rowcami, pchał Olszewskiego w? ramio­na Unii Demokratycznej. Ale kryła się za tym kalkulacja strategiczna: porozumie­nie Olszewskiego i stojącego na czele Unii chadeka Tadeusza Mazowieckiego miało służyć zmarginalizowaniu wpływów unijnej lewicy z Geremkiem i Kuroniem na czele. To miał być początek wielkiej centro­prawicowej formacji, która zdominuje scenę polityczną.
Zapis z dziennika Zdzisła­wa Najdera, głównego do­radcy premiera Olszewskiego (grudzień 1991 r.): „Rozmowa z Jarosławem Kaczyńskim, który mon­tuje taktyczne koalicje. Ja opowiadam się za strategiczną jednoznacznością, a przynajmniej wyrazistością. Uważani, że lepiej zaryzykować rząd wyrazisty i spójny i przepaść, niż wylecieć na pierwszym zakręcie z jakąś łaciatą krową. Popiera mnie, z naciskiem, Macierewicz”.
Plan Kaczyńskiego nie wypalił, i to nie tylko z powodu oporu Olszewskiego i Macierewicza przed wzięciem na pokład unijnej „łaciatej krowy”. Prawicowy lud stopniowo wkraczał na ścieżkę kontestacji III RP i coraz chętniej ulegał

Macierewicz maczetą wyrąbywał w prawicowej dżungli ścieżkę, którą Kaczyński zalewał później asfaltem i przekształcał w szerokopasmową autostradę 

doraźnie kreowanym, ale sugestywnym obrazom wielkiej zdrady symbolizowanej nazwiskami Mazowieckiego, Geremka i Michnika. Trzymające się realiów teorie Kaczyńskiego o komunistycznej nomenklaturze dławiącej państwo trafiały mu do przekonania, ale masową wyobraźnię coraz mocniej stymulowały opowieści Macierewicza o oszukańczej transformacji zaprojektowanej na Kremlu.
Proces utwardzania prawicy został przypieczętowany nocą teczek Macierewicza i malowniczym upadkiem gabinetu Olszewskiego. Polityczne manewry Kaczyńskiego w jedną noc straciły rację bytu, wyparte przez mit o heroicznym rządzie obalonym przez agentów.
Ten mit Jarosławowi Kaczyńskiemu był obcy. „Niepokoi mnie u Olszewskiego nierealistyczna wizja społeczeństwa. Nie można kierować się w polityce mitami, nawet gdy jest to piękny mit Polski bohaterskiej. Zwykły człowiek jest determinowany przez codzienność, trzeba tak grać, by społeczeństwo do siebie przekonać. Ostre hasła, gwałtowne kampanie trafiają w próżnię” - twierdzi Kaczyński w „Lewymi czerwcowym”, wydawniczym hicie tamtej epoki.
Czy dziś powtórzyłby te słowa?

Nikt cię, Jarek, nie zrozumie

Opowiadał Teresie Torańskiej o swoich rozmowach z Macierewiczem w 1992 r.: „Mówił mi: słuchaj, ty żeś wymyślił partię nowoczesną, w stylu zachodnioeuropejskim, odciętą od wszystkich bagaży polskiej tradycji z antysemityzmem i nacjonalizmem na czele, i ja się z tobą - generalnie rzecz biorąc - zgadzam, ale ty nie wadzisz tego społeczeństwa. To społeczeństwo - tłumaczył mi - żyło 50 lat w stanie zamrożonym i jest jak gdyby z Sienkiewicza, a nie z końca XX w., i jeżeli ma ono w ogóle być jakoś uporządkowane, zmobilizowane, ma się nie rozlecieć w tym kompletnym zamieszaniu ideowym, to jemu trzeba dać coś, co
przystaje do jego świadomości, i ZChN jest właśnie tym, czego potrzebuje. Dalej mi mówił tak: ja mam takie same poglądy jak ty w gruncie rzeczy, tylko ja widzę, że twój zamysł jest nierealny, ty ze swoją partią możesz w wyborach dostać 8 lub 9 proc., nie więcej, bo nikt więcej cię tutaj nie zrozumie (...), trzeba podchodzić do tego społeczeństwa takim, jakim ono jest, i ewoluować w kierunku nowoczesności razem z nim”. Wtedy wydawało się, że żaden nie ma racji. ZChN i PC wkrótce wypadną z polityki. Potrzeba będzie jeszcze kilku lat i łutu szczęścia, jakim była nominacja Lecha Kaczyńskiego na ministra sprawiedliwości w rządzie Buzka, aby Jarosław dostał szansę ponownej realizacji przerwanego projektu. Założone w 2001 roku Prawro i Sprawiedliwość miało być partią prawicową na nowe czasy - skoncentrowaną na w7alcc z przestępczością i korupcją, a nie wskrzeszaniu narodowokatolickich fantomów.
Jeszcze w 2005 roku Adam Bielan i Michał Kamiński namawiali Jarosławca Kaczyńskiego, aby Prawo i Sprawiedliwość przygarnęło Macierewicza. Ale prezes nie traktował dawnego towarzysza poważnie. Zresztą, co nie było tajemnicą, Macierewicza nie znosił Lech Kaczyński. Jednak już rok później, gdy rząd PiS zabierał się do rozwalania WSI, na czele komisji likwidacyjnej stanął właśnie Macierewicz. Jak tłumaczył Jarosław Kaczyński zdziwionym współpracownikom - nikt inny nie miał w sobie tyle fanatyzmu, aby oprzeć się naciskom. Ale, podobnie jak kiedyś lustracja, tak teraz operacja udała się średnio - fantastycznych opowieści Macierewicza fakty nie chciały potwierdzać. Na dobre jednak rozgościł się w PiS i zaczynał już modelować cały obóz na własną modłę.

Kto nad kim panuje?

Od tamtej pory PiS konsekwentnie przemieszcza się na pozycje, do których Macierewicz niegdyś przekonywał Kaczyńskiego. Po Smoleńsku ten proces stał się nieodwracalny. Dziś jest to formacja uciekająca przed realizmem, produkująca mity, manipulująca emocjami prawicowego ludu. Zarządzana przez Macierewicza smoleńska sekta jest czymś więcej niż tylko segmentem PiS. Stała się esencją formacji, jej rdzeniem - zdołała przecież ubezwłasnowolnić nawet samego prezesa. Kaczyński raz jeszcze podążył śladem Macierewicza - założył maskę prawicowego radykała. I jemu również maska wrosła w twarz.
Kto nad kim dziś panuje? Zwyciężył żywioł czy polityczna kalkulacja? Dawni współpracownicy prezesa nie są zgodni. Według Jacka Kurskiego Kaczyński będzie inwestował w Macierewicza tak długo, jak długo mu się to opłaca. Z kolei Michał Kamiński twierdzi, że to Macierewicz ograł Kaczyńskiego. Świadomie popychał go w stronę smoleńskiej mitologii, wykorzystując osobistą tragedię prezesa, gdyż wiedział, że tylko w partii tak ukierunkowanej ma silną pozycją i - kto wie? - może nawet nadzieję na sukcesję. Nowoczesne, republikańskie PiS spokojnie dałoby sobie radę bez Macierewicza.
Czyżby więc pod maską szalonego wynalazcy krył się jednak cyniczny gracz? Wskazywałaby na to relacja Kaczyńskiego z jego sporów z Macierewiczem sprzed dwóch dekad, gdy ten uzasadniał swe szaleństwa politycznym pragmatyzm. „Ja nie wiem, czy on w to wierzył, czy nie - podsumowywał Kaczyński. - On być może wiedział, że ze mną właśnie tak trzeba rozmawiać, bo gdyby zaczął sprzedawać mi jakieś bajki endeckie, tobym go wyśmiał. Ale jeśli on był w stanie tak rozmawiać, to o czym to świadczy? Ze on potrafi dostosować się do sytuacji i że umie myśleć, czyli nie jest człowiekiem całkiem nieodpowiedzialnym”.

ŹRÓDŁO

1 komentarz: