sobota, 28 grudnia 2013

Pis buduje nowe centrum


PIOTR GURSZTYN: jaki będzie dalszy ciąg relacji między panem a CBA?
ADAM HOFMAN: Sprawa z CBA jest tylko elementem szerszej całości. W obecnym czasie Donald Tusk za pośrednictwem swojego ministra koordynatora służb specjalnych, Bartłomieja Sienkiewicza, po­stępuje według schematu, który zarysował w tygodniku „Polityka" Cezary Michalski. Według tego schematu Tuskowi nie pozo­stało nic innego, jak tylko nazwać otacza­jący nas bałagan ładem. Musi bronić tego „ładu społecznego" za wszelką cenę w imię 28 - i tu znowu jest oszustwo - pseudomodernizacji, której uosobieniem ma być Elżbieta Bieńkowska. Niewiele zostało już metod do obrony tego tzw. ładu. To już nie są metody marketingowe, ale te, którymi dysponuje Sienkiewicz jako koordynator ds. służb specjalnych. Do tego dochodzi jeszcze metoda, którą widzieliśmy w czasie refe­rendum warszawskiego, czyli wygrać bitwę bez jednego wystrzału. Tusk nie musi nic robić, bo robią to za niego jego pomocnicy: duża część mediów połączona z obecnie rządzącymi wieloma interesami. Wystarczy przeanalizować, jakie sumy zostawia Skarb Państwa w zaprzyjaźnionych mediach.
Rozumiem, że pan jako rzecznik ma „dobrze gadane”, ale przeniesienie pańskiej historii z CBA na poziom metapolityki jest chyba przesadą? Przecież to prosta historia o tym, że poseł namieszał w swo­im oświadczeniu majątkowym.
Historia o tym, że poseł namieszał w oświadczeniu, w domyśle, że jest zło­dziejem, to naprawdę historia zmontowa­na. Na szczęście prokuratura to przecięła. Przy tym nie jest to ostatnio jedyna zmon­towana akcja. Podobna i moim zdaniem wytworzona w tym samym miejscu jest haniebna historia pt. „Macierewicz - ruski agent". Ten wątek pojawia się w wielu miejscach, w tekstach wielu dziennikarzy. Zatem będzie więcej podob­nych akcji.

Dobrze. Przyjmę tezę, że w Polsce zaczyna być stosowana polittechnologia w stylu rosyjskim, jednak trzeba było mieć porządek w oświadczeniach majątkowych, wtedy nie byłoby tu dla niej pola do popisu.
Porządek był. Kwestia nie dotyczy oświadczenia, ale uregulowania już spłaco­nej pożyczki i podatku od niej. Doniesienie o popełnieniu przestępstwa - a to nigdy nie było przestępstwem w kodeksach karnym
czy karnoskarbowym - oraz uruchomienie wokół tego machiny propagandowej to są zupełnie osobne rzeczy. Prawda, że po­datki trzeba płacić, ale ten błąd już został naprawiony. Jestem rozliczony ze Skarbem Państwa.


Sam pan słyszał w mediach komentarze, że metoda kilkakrotnego pożyczania małych sum jest najlepszą metodą na legalizowanie pieniędzy.
Prokuratura to dokładnie badała. Jeżeli jest przelew w jedną stronę, a za kilka dni w drugą, to nie jest to metoda na legalizo­wanie nieudokumentowanych dochodów.
Po prostu pożyczka i jej zwrot. Na poziomie prawnym wszystkie szczegóły są wyja­śnione. A przy wyjaśnieniach na poziomie politycznym muszą pojawić się nazwiska ministra Sienkiewicza i Donalda Tuska. Sienkiewicz powinien zająć się takimi sprawami jak „pl.lD", czyli wielkim pro­jektem wprowadzenia nowych dowodów osobistych z ochroną najbardziej pouf­nych danych, z teleaferą w tle, z wielkimi problemami dotyczącymi wpuszczenia zagranicznych podmiotów na polski rynek do ochrony naszych danych. Tym, a nie opozycją.
Nie ma w Polsce drugiego tak mocno sprawdzonego polityka jak ja. Sprawdza­no wszystko. Nie tylko mnie, także moją rodzinę. CBA zajmowało się wszystkim i jedyną rzeczą, jaką znalazło, był podatek, który już zapłaciłem. Wszystko zapłaciłem, z odsetkami. Rozumiem, że polowanie trwa nadal...

Albo koniec, skoro pan jest już tak mocno sprawdzony?
Tak, teraz pewnie zajmą się moją ro­dziną. Dziećmi, żoną, braćmi. Może okaże się, że moi bracia coś zrobili. Jest problem z kontrolą nad służbami specjalnymi. Pytanie, czy niektóre służby nie służą teraz do utrzymania władzy. We wszystkich kierunkach, łącznie z trzymaniem koali­cjanta. Można sobie wyobrazić, że panowie Piechociński i Bury zostaną przez służby zaskoczeni informacją o tym, że funkcjona­riusze tychże służb mają wiedzę na temat rzeczy interesujących PSL, np. energetyki. Zatem można sobie wyobrazić, że koalicja będzie trwała tak długo, jak zechce Tusk.

Tusk trzyma koalicjanta za pomocą służb?
Jest to już tylko tajemnicą poliszynela.
Na razie będzie trwał festiwal, że co jakieś | trzy tygodnie będą wyciągane kwity na jakiegoś posła opozycji. Bo utrzymanie „ładu | społecznego" tego wymaga. Ta władza s stara się przedstawiać jako źródło ładu.
Na to nakłada się coś zupełnie nowe­go. Zbliżają się wybory i jak zawsze PiS jest namawiany do powrotu do centrum. Według tezy: PiS ma żelazny elektorat, ale teraz musi otworzyć się na centrum. Gdy zrobimy ten ruch, mamy powtórzyć ma­newr z Joanną Kluzik-Rostkowską. I wtedy może nawet wygramy wybory. Sam kiedyś byłem zwolennikiem tego spojrzenia.
Teraz, dzięki doświadczeniu z poprzednich kampanii, wiem, że zakończy się to tym, iż nikt w tym centrum na nas nie czeka. Mityczne centrum rozumiane i obrabiane przez liberalne media nie powinno być naszym celem, bo doprowadzi nas to do zguby. My definiujemy centrum jako coś, co legło u podstaw II RP... 

II RP, nie III?

Tak, II RP. Czyli wciągnięcie jak największej liczby obywateli poprzez nadanie im unikalnych wówczas praw i odpowiedzialności. Nie chodzi tylko o prawa wyborcze dla kobiet, ale też o ośmiogodzinny dzień pracy, ubezpie­czenia społeczne, kasy chorych, edukację, inspekcję pracy itp. Dziś to oczywistości, bez których wielu Polaków nie wyobraża sobie teraz życia, ale nie wtedy. Teraz ta­kimi oczywistościami powinny być opieka nad seniorami, nowa polityka mieszka­niowa, praca dla młodych ludzi, tak aby zostali w Polsce, polityka prorodzinna oraz obrona publicznej, nieodpłatnej służ­by zdrowia. To działania, które wciągną w nowe centrum jak największą grupę obywateli. Kanon praw i obowiązków obywatelskich. Współtworzymy centrum z milionami wyborców.

To jakieś nowe, wyimaginowane centrum. Nie wiadomo, czy ono istnieje.
Gdyby nie istniało, to Bronisław Komorowski i Donald Tusk nie udawa­liby polityków, którym zależy na takim centrum. Nagle polityka prorodzinna stała się konikiem Tuska. A Komorowski udaje polityka prawicowego. W tym rozumieniu ojcowie założyciele II RP oraz ich współ­cześni kontynuatorzy, czyli Lech i Jarosław Kaczyńscy, są obrońcami wartości składa­jących się na kanon centrum. Cały czas to centrum się kształtuje. Na przykład dzisiaj świadomość patologii rynku pracy rośnie, wszelkie symbole buntu, sprzeciwu są to dzisiaj symbole prawicowe, a temat umów śmieciowych stanął w centrum debaty publicznej. A jeśli symbolami buntu są teraz symbole prawicowe, to znaczy, że jesteśmy bardzo blisko celu. Nowe centrum jest kształtowane nie tylko przez partie polityczne, ale przez inne podmioty, np. media. Tak jak na przykład wasz tygodnik, który kształtuje centrum poglądów politycznych. Gdybyśmy ruszyli do centrum rozumianego w starym stylu, to zakończyłoby się jak w przypadku „Rzeczpospolitej". A w naszym przypadku ostatni tydzień przed kampanią byłby ostrą jazdą w mediach, rozdmuchiwaniem jakiejś jednej wypowiedzi naszego lidera, oskarżaniem, że udajemy, chcąc się przy­podobać, albo ciągłym przypominaniem nagrań archiwalnych. I koniec - dostajemy 30 proc. głosów.

Nie więcej. Nie mogąc dotrzeć do obecnego centrum, budu­jecie nowe, własne centrum?
Tak, i robimy to od jakiegoś czasu. Widać już efekty. Mocno się ucieszyłem, gdy zobaczyłem Adama Ostolskiego 30 z „Krytyki Politycznej" z kotwicą, znakiem
Polski Walczącej, jeżeli Zieloni uznają za swój symbol ten zajęty do tej pory przez prawicę lub nawet z nią tylko kojarzony, to jest to dobry znak. Prawicowe symbole są znakiem buntu, a nie te anarchistyczne, nie faceci w arafatkach.

Bo na razie to prawica oddaje symbole, które mogłyby być przynajmniej neutralne?
Tęczę?

Nie. Unijną „szmatę".
Zostawmy wpadki. W polityce nie ma sytuacji, że nie popełnia się błędów. Nawet najlepsi wchodzą na miny. Jednak tu zgoda - Napoleon Bonaparte rzekł kiedyś, że wojnę wygrywa ten, kto popełnia najmniej błędów.

Z powrotem obejmuje pan stanowisko rzecznika. Co pan zrobi z panią poseł Pawłowicz?
Trzeba rozmawiać i ze zrozumieniem traktować wszelkie racje. Jednak też wszyscy musimy sobie uzmysłowić, że tworzymy wspólny projekt. A to nie polega na tym, że ktoś daje kontrowersyjną wypo­wiedź w wywiadzie.
Pani prof. Pawłowicz świetnie rozumie, jak działają media. Doskonale wie, co trze­ba nacisnąć, aby wywołać zainteresowanie. Dlatego musimy się umówić, że w roku, kiedy zaczyna się czwórbój wyborczy, ważniejsza jest wspólna sprawa niż suma interesów indywidualnych. Tylko wtedy wygramy.

Mam wrażenie, że Antoni Macierewicz też gra na siebie.
Wielokrotnie byłem świadkiem sytuacji, kiedy skutecznie ustalało się z nim wspólne cele. Jest politykiem doskonale zdającym sobie sprawę z tego, co dzieje się w Polsce. Z nim łatwo jest ustalić, że coś robimy lub czegoś nie robimy.

To miejsce, do którego pan wraca, wygląda tak samo? Czy jest pożar do ugaszenia?
Sytuacja ogólna zaczęła się zmieniać. Mocniej do gry dołączył Leszek Miller. Widać po nim, że opiera się na dobrych badaniach opinii publicznej i zaczął ostrzej walczyć o elektorat z Tuskiem, a także
z nami, co jest dla nas wyzwaniem. „Zanim neoliberalizm runie, śmierć komunie". Naj­pierw trzeba pokonać związki postkomuny z neoliberalizmem, zanim pokona się sam neoliberalizm.

Nie dla wszystkich PiS to bunt. Dla wielu młodych ludzi to partia establishmentu, starych facetów, którzy od 20 lat nie wychodzą z telewizji.
Ci, jak pan to ujął, faceci są konsekwent­ni. To oni przypominają, że transformacja, zmiana systemu nie została dokończona.
I to ich postulatem oraz konceptem poli­tycznym od dawna jest tworzenie i obrona cywilizacyjnego kanonu, a także włączenie w życie społeczne jak największej liczby obywateli.

Konsekwencję łatwo pomylić ze stagnacją.
Od przegranych wyborów PiS prze­szedł dwa etapy i właśnie wszedł w trzeci. Pierwszy to był czas, w którym trzeba było po prostu przetrwać. Obóz władzy, który miał wszystkie narzędzia, uznał nas za coś, co trzeba zniszczyć. Za odpad procesu transformacji. Celem dla Tuska był śp. Lech Kaczyński, a gdy go zabrakło, stał się nim PiS. Gdy okazało się, że nie uda się nas zniszczyć, zaczęła się próba usunięcia nas na margines. My musieliśmy wrócić do miejsca, z którego możliwe jest zwycięstwo w wyborach. Najpierw prorokowano, że jest nieprzekraczalny dla nas sufit 20 proc., potem 25, potem 30,35. Okazało się, że przebijamy kolejne sufity. Teraz jesteśmy w trzecim etapie - rozpędzić energię wyborczą. Jesteśmy partią antyestablishmentową...

Widać, że to wygodna dla was pozycja: my kontra reszta świata. Jednak to szybko się skończy. Po wyborach samorządowych wejdziecie w najróż­niejsze koalicje.
Będzie pytanie: Czy wybrać cnotę czy rubla? Może trzeba będzie odpuścić sejmiki wojewódzkie nawet wtedy, gdy będziemy mogli dostać dużo władzy. Zobaczymy, jak będzie. Wszystkie wybo­ry są ważne, ale priorytetem są wybory parlamentarne i prezydenckie. Te drugie są dla nas wyzwaniem. Mamy wybór: startuje Jarosław Kaczyński lub nie. Gdy ktoś inny będzie naszym kandydatem, to może nie być drugiej tury. Gdy wystartuje, to będzie druga tura, ale jest ryzyko. Przy czym drugi wariant ma pewną zaletę. Wszystkie inne organizacje muszą wtedy się opowiadać, za kim są. To okazja do pozyskiwania nie tylko elektoratów, ale też środowisk politycz­nych, to łączy się z perspektywą współpra­cy w czasie wyborów parlamentarnych. Warto spojrzeć też z tego punktu widzenia. Decyzja jest trudna, ale w polskiej polityce rok to bardzo długo. 

DoRzeczy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz