czwartek, 19 grudnia 2013

Jestem sierotą polityczną



Kuba Wojewódzki: - Jesteś częścią Polski liberalnej czy solidarnej?
Czesław Mozil: - Jezus Maria. A jedna nie może się łączyć z drugą? Ja chcę się przyjaźnić z obiema Polskami, a nie tylko z połową! W Danii, gdzie się wychowałem, najgorsza prawica potrafi rozmawiać z lewicą sympatycznie i z szacunkiem. Ja się czuję częścią Polski. Po prostu. Ja jestem jedną wielką flagą narodową.

A rozumiesz piekło dzisiejszego polskiego patriotyzmu?
Z patriotyzmem jest tak samo jak z byciem wierzącym. Ja nie chodzę do kościoła, bo msza święta mnie męczy, a poza tym księża często są mało muzykalni. Ale to nie znaczy, że nie jestem dobrym chrześcijaninem. Nie mam potrzeby zaczepiania ludzi w metrze i opowiadania im, że nasz Bóg jest najlepszy. Czy dobry patriota to taki, który w święto narodowe zbije najwięcej złych patriotów? W Kopenhadze, jak czasem wsia­dam do taksówki, to kierowca, muzułmanin, zaczyna mnie natychmiast przekonywać do Koranu. Rozumiesz? Zaczynasz mieć wyrzuty sumienia, że nie masz myśli samobój­czych i brody. Nie chcę, żeby mnie ktoś na chama przymuszał, żebym pamiętał polską historię tak, jak on pamięta. Polską prawicę można czasami porównać do ekstremizmu islamskiego, tak samo jest absurdalna i niebezpieczna w swoich poglądach.

Kiedyś powiedziałeś, że kochasz Polskę naiwnie. Widzę, że ci nie przeszło!
Jestem sierotą polityczną. Nie chcę nigdzie należeć. Chcę być dumny ze swojego kraju, ale bez przymusu bycia w jakimś politycznym gangu. Jestem dumny, kiedy na końcu świata, na Bali, mówię, że jestem Polakiem, a pani masująca mi stopy szep­cze z uznaniem: Aaa, Lewandowski. Wtedy rosnę. Rosnę, choć tego może po mnie nie widać, jak wygrywa Agnieszka Radwańska. Jak moi przyjaciele z Danii przyjeżdżają do naszego kraju, w góry, do Zakopanego, i są szczerze wzruszeni naszym pięknem. To piękno nie wymaga napadania na rosyjską ambasadę i pana w budce, który jej pilnuje. Niestety, w Danii Polska ciągle kojarzy się z tanią siłą roboczą. Przeciętny Duńczyk myśli, że Polska to mały kraj zamieszkany przez 8 mln ludzi.

Płakałeś po Smoleńsku?
Nie. Czy jeśli ja nie płaczę albo nie maszeruję pod krzyżem, to znaczy, że cieszę się z tej katastrofy i z tego, że spadł samolot? Bo tak to chyba się nam tłumaczy. Nie dość, że nie płakałem, to jeszcze musiałem wyłączyć telewizor, bo widziałem, jak z tragedii wychodzi farsa. A to było smutne. Śmierć musi mieć godną oprawę.

W jaką Polskę dziś wierzysz?
W tę, o której mi kiedyś opowiadała mama. Że chałwę mamy dlatego, że mieli­śmy kiedyś granicę z Turcją. Dlatego też pijemy kawę po turecku. Pierogi czy gołąbki przywędrowały do nas razem z Tatarami. Kołduny z Litwinami. Kiedyś najbardziej otwartym miejscem, takim eldorado multikulti, była właśnie Polska. I w taką Polskę chcę wierzyć. Przywiozłem mojej mamie biografię Nergala. Przeczytała w dwa dni i mówi: „Jaki to jest inteligentny, miły, wrażliwy człowiek. Chciałoby się powiedzieć - prawdziwy chrześcijanin”. I to jest sedno sprawy.
Moda na bycie otwartym i szczerym dopiero do Polski nadchodzi. Podczas koncertów często mawiam do publiczności: „Chłopacy, przyznawajcie się do swoich błędów. Laski na to lecą”. To nie jest jeszcze u nas popularne, ale przysięgam, że się przyjmie. To do­brze widać na przykład w teatrze. Jak komuś zadzwoni w trakcie spektaklu komórka. W Danii taka osoba wyjmuje telefon, wyłącza, przeprasza najbliżej siedzących i ogląda dalej. W Polsce taka osoba udaje, że to nie jej telefon dzwoni.

Czemu tak się dzieje?
To w Polsce dyżurne hasło: „To nie ja. To nie moja wina”. Mam to nawet w swojej kapeli. Jak mamy próbę i coś się sprzęga i hałasuje, każdy krzyczy: „To nie ja!”. Jesteśmy wycho­wani do obrony, nawet jak nikt nie atakuje. To się jakoś nazywa. Brak cywila w odwadze?

Brak cywilnej odwagi.
No właśnie. Jakoś tak. Cały czas mam przekonanie, że tutaj każdy chciałby swoje sprawki zamieść pod dywan. Najlepiej cudzy.

Jesteś jedynym człowiekiem, który o byłym rzeczniku prasowym PiS Adamie Hofmanie
mówi„To miły, sympatyczny pan". Czy jesteś tak życzliwy czy tak niekompetentny?
Tak to odbierałem, oglądając rozmowy z tym panem w telewizji. Nawet jak ktoś go ata­kował, to on był miły i sympatyczny. Kulturalnie odpowiadał, miał fason i wyprasowane koszule. A ja nie mam nigdy ani jednego, ani drugiego. Dalej mi się wydaje człowiekiem, z którym bardzo chętnie poszedłbym na browara. W polskiej polityce, nawet na tych bill­boardach, pełno jest zdjęć ludzi, którzy wyglądają jak członkowie mafii. Bałbym się ich spotkać nocą na ulicy; Nie wyglądają jak ludzie ludu. Raczej jak niedostępni magnaci. A on jest taki uśmiechnięty i okrągły. Wygląda na życzliwego i dostępnego.
Generalnie nie chcę się nastawiać na taki przymus zachowania, że ci, którzy maj ą inne poglądy, są wykluczeni, i ja, Czesław Mozil, nie mogę z nimi zabalować, wypić piwa czy poznać. Na przykład mnie od małego zawsze marzyły się dresiary; Bo takich dziewczyn nie znałem. Kręciło mnie to, że one są inne. Takie wyzwolone, wulgarne, dość oczywiste, seksualne. Lubię poznawać obce kultury. Kręci mnie nawet pani w Biedronce, bo nigdy takiej nie miałem. Jest inna. Ja jestem ciekaw rzeczy, których nie znam, a większość Pola­ków chyba nie. Staram się po prostu być otwarty. Nie generalizować ludzi.

Czy ty naiwnie nie wierzysz, że jak będziesz sympatyczny i otwarty, to Polska odwza­jemni ci tym samym? To jest zaklinanie rzeczywistości. Myślenie magiczne.
Masz trochę racji. Ostatnio wcielam się w postać bałwanka Olafa w disneyowskim filmie „Kraina lodu”. Dubbinguję go. Wpisy w internecie są niemożliwe. Pod recenzją filmu dla dzieci czytam: „Mozil, ty żydzie. Jaruzelski cię wywalił z Polski w 1968.
Musiałeś wrócić?”. Nie wiem, skąd w Polakach tyle bezinteresownej nienawiści. Wy­tłumaczenie może być tylko jedno. Oni się tego nauczyli przy rodzinnym stole. Tam opowiadano cały czas kawały o Żydach, gejach, Ruskich i to stało się rzeczywistością.
Prawdą. W Polsce jest tradycja antysemityzmu. Przeniósł się z przystanków autobu­sowych do internetu. Oficjalnie nie wypada być antysemitą. Ale anonimowo, hulaj dusza. W Danii na budowie byłem świadkiem takich rozmów, gdy nasz kolega mawiał:
„Ci muzułmanie, brudasy, terroryści, pogonić ich!”. Nagle wstawał ktoś obok i mówił:
„Przecież ja jestem muzułmaninem, co wy gadacie, mówicie o moich braciach”. Wtedy padały słowa: „Ali, ale to nie o tobie. To o innych, ty jesteś nasz”.

Mieszkałeś w emigracyjnym getcie w Kopenhadze. Miałeś kumpli z Maroka, Turcji czy Syrii. Bolało czasem? Przypominało ci to nasz kraj?
Byłem w Danii trochę tak jak Żyd w Polsce. Na własnej skórze, całe szczęście jaśniejszej niż pozostałych, doświadczyłem, co to znaczy taka różnica. Tam, żeby nie być bitym, trzeba było nauczyć się bić. Jeśli ktoś cię popchnął, to musiałeś go odepchnąć dwa razy mocniej. To forma dialogu o szacunek. Nikt nie chce się bić, ale każdy chce być ważny. Jak dzisiaj w Polsce. Moi rodzice zapłacili dużą cenę za emigrację. Ale jedno od początku było pewne. Jak mawiał mój ojciec: „Żyć tu to rozumieć tych ludzi, którzy też tu próbują żyć”. Tego nam brakuje w Polsce. Kiedy pokazałem moim kolegom z Danii okładkę pisma, na której Tomasz Lis był przebra­ny za faszystę, byli w szoku. Zapytali, czy to jest u nas karalne. U nich autor takiego pomysłu straciłby szacunek i czytelników. Duńczycy nie są w stanie zrozumieć kon­ferencji Macierewicza, kiedy to nagle na Skypie dzwoni Putin. Dla nich to jest taki sam poziom amatorki i bałaganu jak w Smoleńsku. Państwo wiązane na sznurek.

Twój ojciec jest prawosławny, a mama jest katoliczką. Czy to nie generowało konfliktów?
To nie był temat na podziały. Każdy chodził do swojego kościoła, a ja nie chodziłem do żadnego. Miałem dwie wigilie, 24 grudnia i 6 stycznia, były podwójne prezenty i podwójna miarka miłości. Tam gdzie do stołu siadają ludzie różnych religii, nie musi być napięć i konfliktów. Ciekawość poznania jest fajniejsza niż niechęć i odrzuce­nie. Tak jest u nas do dziś. Wywalczyłem tylko, że już nie dajemy sobie prezentów.
Bo to przynosi mi stres. Flaszkę, którą dałem tacie, znalazłem po trzech latach w jego szafie nietkniętą, a mama nigdy nie rozpakowuje perfum ode mnie.

W Radiu Maryja słuchaczka mówiła kiedyś, że celowo niszczysz język polski, bo chcesz zniszczyć polską państwowość. Co ty na to?
To jest środowisko zombie. Jak w serialu „Walking Dead”. Ludzie zamknięci gdzieś pomiędzy życiem a śmiercią. Odrealnieni. Ich jedyną żądzą jest to, żeby wszyscy byli zombie. Bo taka jest ich natura. Kiedyś byli dobrymi ludźmi, ale zostali ugryzieni.
Strachem, nietolerancją, rasizmem. I teraz oni gryzą... To forma choroby.

Jeździsz dużo, koncertując po Polsce. Także w małych miasteczkach. Jaką informację o nas samych stamtąd przywozisz?
Mamy mało nadziei. Mało wiary w siebie. Bo to nie jest Polska z „Wiadomości” czy  „Faktów”. To nie jest Polska polityków, tylko normalnych małych spraw. Tam ludzie wie­rzą, że fajna Polska to jest „Dzień Dobry TVN", a oni żyją w tej mniej fajnej. Najlepiej to ilustruje Kraków. Tam w każdej knajpie siedzą najlepsi artyści świata i zawsze chętnie ci wytłumaczą, dlaczego im się nie udało. Moja płyta koncertowa nosi tytuł „Grać, nie srać”. Wstaw „żyć” zamiast „grać” i też pasuje.


CZESŁAW MOZIL (ur. 1979 r.) - wokalista, akordeonista i autor piosenek. Urodził się w Zabrzu, ale wyemigrował z rodziną do Danii, uczył się tam muzyki i zaczął karierę w grupie Tesco Value. W Polsce występuje jako Czesław Śpiewa, jest jurorem w telewizyjnym programie „X Factor". Jego najnowszy album koncertowy „Grać, nie srać" ukazał się w październiku.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz