wtorek, 24 grudnia 2013

Goniąc Gesslera



Pętla się zaciska bal na „titanicu” powoli dobiega końca


Z Mateuszem Dallalim rozmawia Marcin Kowalski

Jadł pan kiedyś w restauracji Adama Gesslera?
- Raz w życiu, w namiocie za Rotundą w cen­trum Warszawy. Restauracją raczej bym tego nie nazwał. Zamówiłem bułgesslerkę, czyli dużą bułę z karkówką i smażoną cebulką. Zapłaciłem 8 zł. Poszedłem tam nie z głodu, potrzebowałem pa­ragonu.

Po co?
- Żeby sprawdzić dane właściciela namiotu. Od dwóch lat szukam majątku i źródeł dochodu Adama Gesslera. Zalega Warszawie ponad 32 min zł. Jestem urzędnikiem, mam obowiązek przyczynić się do tego, by warszawiacy ten dług odzyskali.
A poza tym bardzo bym chciał, żeby lista osób i firm poszkodowanych przez Gesslera w ciągu ostatnich 20 lat już się nie powiększyła.

Co pan wyczytał z paragonu za bułkę?
- Że knajpa w namiocie i w lokalu należy do spół­ki formalnie niepowiązanej z Gesslerem. Podob­nie jak Restauracja Autorska Adama Gesslera w Katowicach czy restauracja Gessler - U Kucha­rzy w Sopocie, przy Monciaku. Nominalni wła­ściciele tych lokali twierdzą, że Gessler jest tylko ich doradcą albo charytatywnie tworzy me­nu. Dlatego komornik nie może egzekwować od nich ani złotówki. To wyjątkowo cyniczne i bez­czelne.

Gessler przez lata prowadzenia działalności gospodarczej wyrobił sobie nazwisko i markę handlową. Chyba nie udostępnia ich za darmo, z dobroci serca? Czy w ogóle ma jakiś majątek?
- Zacznijmy od kwestii formalnej - zajmuję się Adamem Zbigniewem Gesslerem, rocznik 1955. To ważne, ponieważ jego syn również ma na imię Adam, jest prezesem i wspólnikiem w kilku spół­kach. Panowie ściśle ze sobą współpracują, spryt­nie wykorzystują zbieżność imion. Prawo jest bezradne, bo w Polsce dzieci mają obowiązek wspomagać finansowo rodziców. A Gessler se­nior dostaje co miesiąc do ręki od Adama Szczę­snego kilkadziesiąt tysięcy złotych w gotówce. Oficjalnie nie posiada żadnego majątku, nie ma konta w banku ani nawet prawa jazdy. Jak na bezdomnego i bezrobotnego wiedzie całkiem udane życie. Nosi drogie ubrania, stołuje się w najlepszych restauracjach, śpi w najdroższych hotelach, jego głównym środkiem transportu są samoloty, a jeśli już jedzie gdzieś autem, to w grę wchodzi luksusowa limuzyna.


Miesiąc temu komornik zlicytował mu dom.
- Pętla się zaciska, bal na „Titanicu” powoli do­biega końca. 18 października próbował odwlec li­cytację domu i rzutem na taśmę złożył wniosek o wykluczenie całego składu sędziowskiego. Wie­lokrotnie stosował ten chwyt, często się udawa­ło. Ale nie tym razem. Kiedy wniosek przepadł, nie czekając na orzeczenie, wybiegł z sali sądo­wej. Trudno się dziwić. Poniósł bolesną i symbo­liczną porażkę.

Zdążyliście spojrzeć sobie w oczy?
- Siedzieliśmy na sali obok siebie. Wie, kim je­stem, ale udawał, że mnie nie widzi.

Trudno się dziwić - przez ostatnie dwa lata tropi go pan po całej Polsce w dzień i w nocy.
- Bez przesady, głównie w dzień, czasem muszę poświęcić popołudnie. Zaczęło się w maju dwa la­ta temu. Byłem wtedy specjalistą w dziale kon­troli wewnętrznej Zakładu Gospodarowania Nie­ruchomościami w dzielnicy Śródmieście m.st. Warszawy. W telewizji zobaczyłem konferencję prasową ministrów Joanny Muchy i Marka Sa­wickiego promujących Euro 2012. Razem z nimi wystąpił Adam Gessler, opowiadał o promocji Polski przez kuchnię podczas mistrzostw. Spo­glądałem z niedowierzaniem, z tyłu głowy koła­tała myśl, że ten facet ma potężne długi wobec miasta. Następnego dnia poprosiłem Małgorza­tę Mazur, dyrektorkę ZGN Śródmieście, o możli­wość przejrzenia dokumentacji związanej z za­dłużeniem Gesslera. W segregatorze znalazłem raport sporządzony przez prywatnego detekty­wa - 40 stron opisu jego spółek i biznesów z konkluzją, że nie ma większych szans na windykację, ponieważ dłużnik nic nie posiada, choć prowadzi luksusowy tryb życia. To zdanie nie dawało mi spokoju. Jest dłużnikiem skarbu państwa, zalega podatnikom Warszawy ponad 32 min zł, a poka­zuje się w telewizji z ministrami, firmuje marko- we restauracje, powstają o nim książki. Kim jest Adam Gessler? Geniuszem, który padł ofiarą urzędników, czy oszustem tak bezkarnym, że aż bezczelnym?

No właśnie: kim?
- Pierwszych ludzi oszukał już w latach 80. Ze szczegółami opisał to Adam Grzeszak, ówczesny reporter tygodnika „Motor”, a dziś dziennikarz tygodnika „Polityka”. Odszukałem te artykuły w Bibliotece Narodowej.

Co z nich wynika?
- Że Gessler w 1984 roku był współwłaścicielem zarejestrowanego w Ciechanowie Przedsiębior­stwa Powierniczo-Konsultingowego HAVIT GBH. Miał biuro wwarszawsłam hotelu Polonia w Alejach Jerozolimskich. Zjawiło się w nim kil­kuset chętnych, którzy chcieli zmienić w swoich żukach, polonezach, a nawet trabantach silniki benzynowe na oszczędniejsze ropniaki. Wpłaci­li zaliczki w dolarach, ale zostały one wytransferowane na zagraniczne konto duńskiego part­nera Gesslera. Kiedy klienci nie mogli się dopro­sić ani o silniki, ani o pieniądze, poszli na mili­cję. Gessler został aresztowany i w niezbyt chlubny sposób zadebiutował w głównym wy­daniu „Dziennika telewizyjnego”. Cztery miesią­ce później z aresztu wyciągnął go ojciec, Zbi­gniew Gessler, cukiernik i wpływowy działacz Stronnictwa Demokratycznego, poseł na Sejm PRL. Adam Gessler miał dużo szczęścia, władza uchwaliła amnestię i na tej podstawie sprawa została umorzona.

Czytałem, że Zbigniew Gessler był restauratorem pochodzącym z patrycjuszowskiej rodziny żydowskiej. Prawda?
- Syn dorobił taką legendę. Na stronie interneto­wej restauracji Gesslera w Hotelu Francuskim w Krakowie jest takie zdanie: „Adam Gessler, re­staurator w czwartym pokoleniu, wielka postać europejskiej gastronomii”. Żyje jeszcze całkiem sporo ludzi, którzy pamiętają Zbigniewa Gessle­ra. Miał on cukiernie przy Rynku Starego Miasta
na Marszałkowskiej oraz mały zakład w peere­lowskim, obskurnym pawilonie na Bielanach. Starsi warszawiacy do dzisiaj wspominają jego wypieki. Restauracji nie prowadził nigdy.
Jeśli zaś chodzi o „patrycjuszowskie pocho­dzenie żydowskie” - ten motyw pojawił się w opowieściach Adama Gesslera, kiedy plano­wał zrobić interes na rozlewaniu wódek. Roz­powiadał na lewo i prawo, że jest krewnym właścicieli znanej na świecie marki Altvater Gessłer należącej do austriackiej rodziny Gesslerów. Interes nie wypalił, bo przedstawiciel rzeczywistych spadkobierców - Elek Gessler
- aż z Nowego Jorku przyleciał do Warszawy, wynajął adwokata, a potem spotkał się z Ada­mem Gesslerem i postawił sprawę jasno: „Je­żeli nie przestaniesz się powoływać na nieistniejące pokrewieństwo oraz będziesz próbował wykorzystać markę Altvater do swoich celów, zapłacisz odszkodowanie”. Poskutkowało. Adam Gessler skupił się głównie na prowadze­niu restauracji.

Ma wykształcenie gastronomiczne?
- Nie ma. Jest absolwentem Liceum Zakonu Pijarów w Krakowie. Wielokrotnie mówił pu­blicznie, nawet przed sądem, że ukończył „re­żyserię teatralną i filmową”. To prawda. Stu­diował reżyserię, ale porzucił uczelnię przed obroną dyplomu. Dyrektor Bałtyckiego Teatru Dramatycznego im. Juliusza Słowackiego w Koszalinie zlecił mu w 1987 roku wyreżyse­rowanie „Snu srebrnego Salomei”. Na tym epi­zod reżyserski w jego życiorysie się kończy. Wrócił do Warszawy w 1988 roku i zaczął dzia­łalność w branży kulinarnej.

Trudno zliczyć bary i restauracje, które prowadził.
- Mnie głównie interesuje działalność w dwóch lokalach miejskich - przy Senator­skiej 37 (restauracja Gessler w Ogrodzie) i na Rynku Starego Miasta 21 (słynna restauracja Pod Krokodylem). Ale badam również inne wątki jego działalności, także poza Warszawą.

Jak można, wynajmując dwa lokale, zrobić ponad 32 min zł długu?
- Pod Krokodylem to były tak naprawdę trzy lokale - w piwnicy Karczma Wojtkowice Stare 9, na parterze culdemia i kawiarnia Przy Pie­cu, a na piętrze Dom Restauracyjny Gessler. Powierzchnia -1,2 tys. metrów kwadratowych, łącznie 29 pomieszczeń w samym sercu Warszawy.
Schemat zadłużania był prosty. Przez pierwsze miesiące Gessler wywiązywał się z umowy, po czym nagle przestawał płacić. Na wezwania do zapłaty i do opuszczenia lokalu nie reagował. Twierdził, że ratusz nie rozliczył się z nim z nakładów poniesionych na remont lokali. Swój patent nazwał „odmieszkiwaniem”.
Ale w sądach przegrywał prawomocnie wszystkie sprawy, bo nie był w stanie udo­wodnić swoich pretensji. Po czasie okazało się, że chwyt z rzekomym nierozliczeniem nakładów był tylko pretek­stem do prowadzenia działalności gospodar­czej kosztem podatników.
Stołowali się u niego politycy, przywódcy państw i Kościołów, dyplomaci, biznesmeni, wpływowi dziennikarze. Dostać stolik grani­czyło z cudem. Sława lokali Gesslera szła w Polskę dzięki telewizji publicznej, która tak chętnie udostępniała mu antenę.
Korzystał też z łaskawości komorników, którzy wykazywali się wobec niego niepojętą łagodnością. Z Krokodyla został eksmitowany w październiku 2007 r. - po 12 latach od za­przestania płacenia czynszu. Do dziś publicz­nie oznajmia, że „nie jest nikomu nic winien”. Sprawy sądowe odwlekał w nieskończoność, a w międzyczasie zarabiał wielkie pieniądze, z których samorząd nie ujrzał ani grosza.

Czyli jednak geniusz.
- Przecież to nie on gotował, tylko świetni ku­charze, na których nie szczędził grosza.
Kucharz zawsze dostawał pensję w terminie plus premię, w przeciwieństwie do kelnerów czy sprzątaczek Gessler miał dar wynajdywania wir­tuozów kuchni i robił wszystko, żeby nie popa­dać z nimi w konflikt. Co przy jego wybucho­wym charakterze nie jest łatwe. Gorzej mieli inni pracownicy restauracji. No i dostawcy, którzy za swój towar często nie otrzymywali należności.

Innym podmiotom, od których wynajmował lokale, płacił?
- Kiedy czuł, że ma do czynienia z silnym part­nerem, płacił. Tak było w Hotelu Europejskim na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, gdzie się mieściły słynne Przekąski Zakąski czy restauracja U Kucharzy. Spółka reprezentują­ca spadkobierców przedwojennych właścicieli nie pozwoliłaby na zaległości, a obie marki Gessler traktuje bardzo prestiżowo.
Ale już ze Stowarzyszeniem Filmowców Polskich, od których wynajmował kultowy Ściek przy Trębackiej 3 (gościła tam śmietan­ka aktorska, z Janem Himilsbachem na cze­le), nigdy się nie rozliczył, umowa została wy­powiedziana. Podobnie ze Stowarzyszeniem Historyków Sztuki, od którego wynajmował piwnice dzisiejszej restauracji U Fukiera. Po bezskutecznych wezwaniach do uregulowa­nia 150 tys. zł zaległości sprawa trafiła do są­du.
Identyczny los spotkał Związek Rzemiosła Polskiego przy ul. Miodowej 14: przez kilka lat nie mogli odzyskać swojego lokalu. Stracili na tym prawie 200 tys. zł.
W Warszawskiej Spółdzielni Inwalidów Gessler zamówił obrusy i ubrania.
Spośród wielu długów, jakie Gessler narobił w całej Polsce, jeden mnie szczególnie poruszył. W Warszawskiej Spółdzielni Inwalidów zamówił obrusy i ubrania do swoich restauracji za kilka­naście tysięcy złotych. Niepełnosprawni, skrom­nie zarabiający, wykonali zlecenie, ale należności wtedy 8 tys. zł - nigdy nie zobaczyli.

Na jaką kwotę szacuje pan długi Gesslera?
- Będę ostrożny i podam sumę raczej niedoszacowaną niż przesadzoną - między 45 a 50
min zł. Moja lista osób i podmiotów poszko­dowanych przez Adama Gesslera liczy na razie 55 pozycji, przynajmniej raz w miesiącu ją ak­tualizuję. Najwięcej zalega miastu Warszawa, ma spore zaległości podatkowe wobec skarbu państwa. Ciągle spotykam się z kolejnymi po­szkodowanymi, każdy z przypadków weryfikuję.

Wierzyciele padli ofiarą biznesowych błędów czy oszustwa z premedytacją?
- Nie ma mowy o przypadku. Dokumenty i re­lacje ofiar jasno wskazują, że Adam Gessler działał celowo w imieniu swoim lub spółek, które kontrolował. Uczynił z tego sposób na dostatnie życie. Nie płaci kontrahentom zobo­wiązań za lokale, za towary i usługi liczone w miliony, ale też drobnych kwot, kilkusetzłotowych. Jeden z moich świadków widział ro­botnika błagającego na kolanach w knajpie pełnej ludzi o zaległe wynagrodzenie za prze­prowadzone prace w lokalu - miał dzieci na utrzymaniu. Przecież wypłata dla takiego pra­cownika to rachunki z trzech, może czterech stolików w restauracji, mimo to nie dostał pie­niędzy. Inwalidzi ze spółdzielni też ich nie do­stali, i nie dlatego, że firma Gesslera miała pu­ste konto. W Kazimierzu Dolnym kupił w 1997 roku zabytkowy hotel - słynną Esterkę, zamierzał go remontować. Najął grapę architektów i ar­cheologów. Po wykonaniu zlecenia nigdy nie ujrzeli wynagrodzeń.
Inny przykład - sprawa z 1995 roku, Gmin­na Spółdzielnia w Bielanach, powiat sokołow­ski. Gessler zamierzał prowadzić tam zajazd. Zlecił prezesowi GS-u remont lokalu. Najął lu­dzi, wykonali roboty. Gdy skończyli, oświad­czył, że rezygnuje i za nic nie zamierza płacić. Straty GS-u wynosiły prawie 30 tys. zł. Pomi­mo wygranej sprawy w sądzie spółdzielnia nie mogła nic odzyskać, aż w końcu z tego powo­du upadła. Ludzie poszli na brak. W tym cza­sie Gesslerowi świetnie się wiodło, dzienne ro­bił gigantyczne obroty. Tak działa jego sys­tem.

Gdzie jest policja, prokuratura, sąd?
Po wielu latach bezruchu coś zaczyna się dziać. 29 listopada Adam Gessler został skaza­ny na 1,5 roku więzienia w zawieszeniu za świa­dome wprowadzenie w błąd notariusza i za działanie na szkodę spółki. Wyrok mógłby być wyższy, jednak część zarzutów się przedawni­ła, bo sprawa dotyczy przestępstw popełnionych 13 lat temu. To już drugi wyrok skazują­cy w tym roku – w kwietniu za zniszczenie za­bytkowych piwnic na Rynku Starego Miasta w Warszawie, będących pod ochroną UNESCO, dostał rok więzienia, również w za­wieszeniu. Sprawa ciągnęła się przez 19 lat! Ostatnio „Puls Biznesu" poinformował, że śledczy z prokuratury badają, czy jedna ze spółek Gesslera nie uciekła z majątkiem na Cypr.
Wiem też o kilku innych postępowa­niach, ale ze względu na dobro śledztwa nie mogę nic więcej powiedzieć

Przyjdzie taki dzień, że przestanie się pan zajmować Gesslerem?
- Kiedyś na pewno, ale jeszcze go nie widać na horyzoncie. Ciągle mam coś do roboty. Przykład z ostatnich dni -11 listopada Adam Gessler był szefem jury w konkursie na naj­lepszą potrawę z gęsi w Hotelu pod Orłem w Bydgoszczy. Dowiedziałem się o tym po fakcie, ale natychmiast zareagowałem. Usta­liłem, kto go zaprosił. Zapytałem, czy dostał jakąś gratyfikację. Poinformowałem dyrek­torkę hotelu, że ten pan jest karany, ma ol­brzymie długi, których nie spłaca, a także ciągnie za sobą fatalną reputację - wyjątko­wo nietrafiony kandydat do uświetniania ja­kichkolwiek promocji.

Po co takie donosy?
- Nie donosy, tylko ostrzeżenia. Żeby nie by­ło kolejnych poszkodowanych. Wyręczam dziennikarzy, którzy powinni w takich przy­padkach reagować. W wielu miastach Polski już się nie boją pisać o Gesslerze, kilka lat te­mu było z tym różnie. Każde jego słowo wchłaniali jak gąbka, bez żadnej weryfikacji. A czasem wystarczy jeden telefon, żeby ob­nażyć kłamstwa.
W 2011 roku w książce Małgorzaty Piet­kiewicz „Imperium Gessler od kuchni” mó­wił: „W związku z prezydencją Polska zobo­wiązana jest przyjąć w ambasadach najważ­niejsze osoby w danym państwie europej­skim. Ambasada polska w Sztokholmie przyjmie na oficjalnym obiedzie królową Sylwię wraz z małżonkiem. Mam zadanie ułożenia i przygotowania menu. Niedługo potem wydam z tej samej okazji w ambasa­dzie w Paryżu obiad dla Nicolasa Sarkozy’ego, będę też gotował dla premiera Irlandii na przyjęciu w ambasadzie w Dublinie. Przygotowuję menu bardzo polskie...”.
Zapytałem w MSZ oraz w ambasadach, czy to prawda. Otrzymałem oficjalne demen­ti. Ambasador w Irlandii napisał: „Jestem zdumiony. Informuję, że Ambasada RP w Dublinie nie podejmowała współpracy z p. Adamem Gesslerem i nigdy nie miała ta­kiej intencji. Co więcej, nigdy nie były w tej sprawie prowadzone żadne rozmowy. Za­pewniam tym samym, że ponieważ znamy już uprzednią działalność p. Adama Gesslera, nie byłby on nigdy mile widziany jako współ­pracownik Ambasady RP w Dublinie”.
Krótko mówiąc - lata, kiedy stołowała się u Gesslera elita miasta i państwa, minęły. W maju br. stracił restaurację w Londynie, którą prowadził od 2010 r. za pośrednictwem syna Adama Szczęsnego i przy pomocy pa­sierba, oraz wszystkie lokale przy Krakow­skim Przedmieściu w Warszawie. Hotel Fran­cuski w Krakowie ledwie zipie: opustoszały, zaniedbany, obskurny. Dzisiaj Gessler powo­li jest traktowany jak zwykły śmiertelnik. Tylko dlaczego trzeba było na to czekać po­nad 20 lat?

No właśnie. Dlaczego?
- Jakieś zdolności aktorskie i reżyserskie bez wątpienia posiada. Wyreżyserował i zagrał główną rolę w spektaklu, w którym czasem świadomie, a czasem nie grali wielcy tego świata. Nie będę wymieniał nazwisk, ale wśród ludzi hołubiących Gesslera można znaleźć polityków z pierwszych stron gazet i wszystkich opcji politycznych, znamieni­tych duchownych, dyplomatów, biznesme­nów, wpływowych przedstawicieli mediów. To mu dawało poczucie nietykalności, zwiększało tupet i arogancję. Wielu poszko­dowanych nie dochodzi swoich należności, bo wciąż mają wrażenie, że nie mają szans w zderzeniu z kimś tak ważnym. Udzielam tego wywiadu również po to, żeby im powie­dzieć, że są w błędzie. Gessler nie jest nad- człowiekiem.

Miał pan naciski, żeby odpuścić? Rady, żeby nie nadepnąć komuś na odcisk?
- Od początku mam wsparcie zwierzchni­ków, nikt na mnie nie naciskał ani mi nie groził. Lokalnych układów' nie znam, mam 35 lat, z czego 26 spędziłem za granicą - w Tu­nezji. Skończyłem w Tunisie romanistykę, pracowałem w polskiej ambasadzie jako tłu­macz i asystent ambasadora.

Jest pan synem dyplomaty?
- Inżyniera elektryka - Tunezyjczyka, a od niedawna również Polaka - który pierwsze w życiu plastikowe, liche sandałki założył w wieku 13 lat - zima czy lato, biegał na bo­saka. Do szkoły miał cztery kilometry, do studni - prawie dwa. Bywało, że z głodu jadł pustynne myszy.
Ojciec do Polski przyjechał w 1967 roku, Tunezja wyszukiwała wtedy uczniów, żeby wysłać ich na studia zagraniczne. Został za­kwalifikowany do grupy najzdolniejszych. Wiedział, że nauka jest dla niego jedyną szansą. Polskiego nauczył się płynnie w rok. Był i pozostał humanistą, chciał studiować filologię, ale został skierowany na wydział elektryczny, specjalizacja - wysokie napię­cie. Na Śląsku poznał moją matkę. Pobrali się, a kiedy skończyłem dwa lata, polecieli­śmy do Tunezji. Mogliśmy zostać w Polsce i prowadzić w miarę dostatnie życie, ale był związany ze swoją starą matką, którą bardzo kochał, zobowiązał się do powrotu. Inni nie mieli takich skrupułów. Z grupy 50 osób, które z nim wyjeżdżały na studia, tylko dwie je ukończyły - zdecydowana większość po­została w Europie.
Ojciec był w Tunezji dyrektorem dystryk­tu w Państwowym Przedsiębiorstwie Elek­tryczności i Gazu. To prestiżowe i podatne na korupcję stanowisko. Ale tato miał opinię nieprzekupnego, dziwaka, bo nigdy nie brał łapówek. Przez to żyliśmy skromnie.

Dlatego przyjechał pan do Polski?
- Zakochałem się w pięknej pianistce, która przyleciała do ambasady na koncert. Spędzi­ła tydzień w Tunisie, ja się nią opiekowałem. Kiedy wróciła do Polski, nie mogłem sobie znaleźć miejsca. Z czterema walizkami przy­leciałem do Warszawy.
Na początku byłem bezrobotny, potem zostałem popychadłem w sklepie sporto­wym w centrum handlowym za kilkaset zło­tych na rękę. Dobra szkoła życia. Rozgląda­łem się za czymś w zawodzie. Znalazłem ogłoszenie, że szukają sekretarki w Zakła­dzie Gospodarowania Nieruchomościami Dzielnicy Śródmieście w Warszawie. Wysła­łem CV, zaprosili mnie na rozmowę. Trafi­łem do działu kontroli wewnętrznej, zosta­łem nie sekretarką, tylko inspektorem. W ramach obowiązków' współpracowałem ściśle z działem windykacji, który „obsługi­wał” wielu znanych i notorycznych war­szawskich dłużników, jak np. Biuro Projek­towe „Stolica” czy spółkę TA VITA.
Dwa miesiące temu, po siedmiu latach pracy w ZGN-ie, przeszedłem do Urzędu Dzielnicy Śródmieście, na stanowisko rzecz­nika prasowego.
Burmistrz Wojciech Bartelski zgodził się, żebym kontynuował sprawę Adama Gessle­ra. Mam jego poparcie. Więc kontynuuję.

Gessler nie stał się pańską obsesją?
- Niektórzy mogą tak myśleć. Nie śnię o nim po nocach, nie myślę o nim przy goleniu. Ro­bię, co mogę, w ramach skromnych urzędni­czych możliwości, by ukrócić jego bezkar­ność. Nie dostaję za to premii ani dodatko­wego wynagrodzenia. Robię to z poczucia obowiązku - jako warszawiak, obywatel tego kraju i urzędnik. I dopóki zajmuję się służbo­wo tą sprawą, nie odpuszczę.

Ta bułgesslerka była chociaż smaczna?
- Bardzo smaczna. Jadłem i myślałem, co się wydarzyło w życiu Adama Gesslera, że tak zmarnował swój geniusz. Mógłby być milio­nerem, a ma astronomiczne długi, zszargane na zawsze nazwisko i masę poszkodowanych ludzi na sumieniu.

PS Próbowałem skontaktować się z Adamem Gesslerem i poprosić o komentarz do zarzu­tów stawianych przez Mateusza Dallalego. Telefonu komórkowego nie odbiera. Nagra­łem się na pocztę głosową - nie oddzwonił. Wysłałem wiadomość SMS - nie odpowie­dział. Poprosiłem wspólnego znajomego, żeby przekazał moją prośbę o rozmowę. Gessler mu odpowiedział, że nie jest tym zaintereso­wany


Mateusz Dallali

urodzony w Warszawie, absolwent uniwersytetu w Tunisie. Urzędnik samorządowy - pracownik działu kontroli wewnętrznej i skarg Zakładu Gospodarowania Nieruchomościami Dzielnicy Śródmieście, od niedawna rzecznik prasowy Urzędu Dzielnicy Śródmieście m.st. Warszawy

ŹRÓDŁO

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz