środa, 28 sierpnia 2013

Ostatni zryw.



Jarosław Kaczyński wie, że to ostatni dzwonek. Albo weźmie władzę za dwa lata, albo nigdy.

 Gabinet prezesa PiS przy ul. Nowogrodzkiej, kilka miesięcy tema Jarosław Kaczyński mówi swoim współpracownikom: - Prezydentura Leszka zapisała się w historii, moje premierostwo - nie. Te kilkanaście miesięcy to było za mało. Jeśli wygramy wybory w 2015 r„ tym razem zamierzam zostawić po sobie mocniejszy ślad.
Politycy, których pytałem, o jaki to ślad może chodzić, są zgodni w jednym: ten rząd będzie karny. Dokładnie takiego określenia używają. Karny rząd. Prezes podobno już zapowiedział, że tym razem nie zamierza się umizgiwać do żadnych środowisk ani brać do swojego gabinetu profesorów tylko dlatego, że mają znane nazwiska. Żeby się potem użerać, przekonywać, szukać kompromisów? Nic z tych rzeczy. To ma być rząd działający na zasadzie: wykonać i odmaszerować.
Mówi jeden z członków komitetu politycznego PiS: - Ludzie głosują na nas ze względu na Jarosława. Reszta się nie liczy.
Prezes może do swojego gabinetu wziąć wujów spod budki z piwem, a nasi sympatycy i tak będą zadowoleni, bo to będzie rząd Jarosława Kaczyńskiego, który odsunął od władzy Donalda Tuska.

Test na trzymanie moczu
Prezes podobno jest w niezłej formie. Po zakończeniu żałoby zaczął udzielać się towarzysko, niedawno był na kolacji u premierostwa Olszewskich. Chętniej niż kiedyś rusza w Polskę i, co najważniejsze,
nie ciśnie już, żeby na noc wracać do Warszawy. W ciągu ostatnich kilku miesięcy zdarzyło mu się nawet parę razy spać poza domem, co za życia jego matki było nie do pomyślenia.
-Kaczyński z jednej strony został całkiem sam, ale z drugiej mógł rzucić się w wir polityki, bo odeszły mu inne obowiązki. Kiedyś, gdy zbliżał się wieczór, tylko nerwowo patrzył na zegarek, zatrzymanie go na kolacji było niemożliwością. Dziś jest inaczej. Podczas kampanii w Elblągu siedział do późna, rozmawiał z dawnymi znajomymi. Widać było, że jest zadowolony - opowiada jeden z polityków PiS.
Na ostatni tydzień sejmowych wakacji Kaczyński wyjechał w Bory Tucholskie. Miejsce jego pobytu to tajemnica, znają je tylko najbliżsi współpracownicy. Wiadomo jedynie, że jest tam spokojnie - dookoła gęsty las, w pobliżu czyste jezioro, pełne linów oraz szczupaków. Za życia Lecha bracia spacerowali po tych lasach wspólnie, omawiając najważniejsze polityczne zagadnienia. Teraz, na dwa lata przed wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi, prezes w pojedynkę wyjechał obmyślać swój polityczny plan.
Kongres programowy PiS odbędzie się na przełomie 2013 i 2014 roku, ale przy Nowogrodzkiej wizja prezesa jest dobrze znana już dziś. Jej ramy stanowi tzw. program klarysewski, który Kaczyński opracował w 2008 roku, podczas pobytu w prezydenckiej willi w Klarysewie. Według dokumentu rząd ma być silnie scentralizowany, a wzmocnione ma zostać osobiste znaczenie premiera. Minister finansów byłby zdegradowany do roli księgowego, a pisanie budżetów przeniesie się do Kancelarii Premiera. Nadzór nad administracją również. Wydzielony zostałby za to nowy resort: energetyka. Powstałby z połączenia części departamentów znajdujących się w gospodarce, skarbie i środowisku.
Choć część kandydatów na ministrów jest znana, to dokładny skład rządu wciąż pozostaje zagadką. Gdyby ktoś chciał poważnie traktować komplementy i obietnice, którymi prezes obłaskawia tabuny ludzi przelewających się przez jego gabinet, to samych wicepremierów musiałoby być w nim co najmniej pięciu. Opowiada mi jeden z byłych posłów PiS: - Ze spotkań z Jarosławem każdy wychodzi w przekonaniu, że usłyszał więcej, niż chciał. „Wie pan, musimy wypełnić lukę po Grażynie Gęsickiej, a słyszałem, że pan tutaj...”, to są tego typu rozmowy. Oczywiście żadne konkrety nie padają, ale człowiek tego słucha i myśli, że za chwilę zostanie jedną z najważniejszych osób w państwie.
Choć wcale nie zostanie. Tak naprawdę o realnych zamiarach Kaczyńskiego znacznie więcej mówi to, co kilka miesięcy temu usłyszał w gabinecie prezesa PiS jeden z jego współpracowników: - Wiele osób, które mi się spodobały i za szybko odebrały sygnał, że coś ode mnie dostaną, zdradziło mnie. Dlatego postanowiłem wprowadzić dwa lata karencji. Jak człowiek przetrzyma, to znaczy, że możemy dalej rozmawiać.
Poseł PiS się śmieje: - Tak, tak, znam to. Prezes w ten sposób sprawdza, kto trzyma mocz, a kto nie. To taki test lojalności i wbrew pozorom niełatwo go zdać. Niech pan spojrzy na Marka Migalskiego. Jarosław raz bąknął, że Marek mógłby kiedyś wystartować w wyborach prezydenckich, i proszę, jak mu się w głowie poprzewracało.

Macierewicz, pierwszy po prezesie
Rozmowa sprzed kilku miesięcy.
-Niech pan spojrzy - Kaczyński zwraca się do jednego ze swoich doradców, wskazując na zdjęcie Adama Hofmana. - Trzydzieści lat, a już by chciał generałów przed sobą stawiać.
-Generałów? - dziwi się gość.
-Tak, tak. On mierzy w MSW.
Doradca wyszedł z gabinetu prezesa
nieco zaskoczony, bo rzecznik PiS do tej pory przymierzał się głównie do Ministerstwa Sportu. To jednak wersja mocno nieświeża. Kiedy jeden z polityków niedawno spytał o ten resort, Hofman odpowiedział krótko, że sport go nie interesuje, co mogłoby sugerować, że po głowie chodzi mu coś bardziej prestiżowego.
Te aspiracje potwierdza bliski znajomy Hofmana: - MSW oczywiście byłoby ciekawe, ale z tego, co wiem, najbardziej interesowałoby go jakieś stanowisko w Kancelarii Premiera. Adam chce być tu, gdzie realna władza. Może nawet funkcja szefa kancelarii? Kto wie?
Jedno jest pewne. Szans na powtórne objęcie tego stanowiska nie ma Mariusz Błaszczak. Kaczyński w prywatnych rozmowach często zestawia go z jego następcą Tomaszem Arabskim, który jego zdaniem budził strach wśród pracowników. Błaszczak był lubiany, ale ludzie nie czuli przed nim respektu. W efekcie, uważa prezes, kancelaria się rozłaziła, urzędnicy chodzili samopas, a BOR-owcy siedzący w holu w końcu przestali nawet salutować na widok premiera.
Liczną reprezentację w rządzie z pewnością będzie miał zakon PC. Kaczyński uważa wywodzących się z niego ludzi za najpewniejszych, wie, że są posłuszni i nigdy nie zdradzą. Dlatego mocnymi kandydatami do objęcia ministerialnych tek są posłowie Andrzej Adamczyk (infrastruktura) i Marek Suski (środowisko). Żaden z nich nie ma co prawda wyższego wykształcenia, ale jeśli rząd ma być karny, to ta dwójka nadaje się doskonale. Wśród partyjnych pewniaków wymienia się także Dawida Jackiewicza (skarb lub energetyka).

Antoni Macierewicz nie zostanie szefem MON w razie zwycięstwa PiS. Dlaczego? - A pan powierzyłby mu armię? - odpowiada pytaniem na pytanie jeden z członków komitetu politycznego

Ministrem spraw zagranicznych nie będzie Anna Fotyga, która ma w przyszłorocznych wyborach kandydować do europarlamentu. Z kolei Antoni Macierewicz mimo swoich aspiracji nie zostanie szefem MON. Dlaczego? - A pan powierzyłby mu armię? - odpowiada pytaniem na pytanie jeden z członków komitetu politycznego.
Poza tym partia jakiś czas temu zamówiła badania, z których wynikało, że
Macierewicz to drugi najbardziej kojarzony z PiS polityk, a Kaczyński nie uznaje w tej dziedzinie konkurencji. Niewykluczone, że szef smoleńskiego zespołu na pocieszenie dostanie jakieś inne stanowisko, ale to, że nie będzie ministrem obrony, wydaje się przesądzone.
Kto w takim razie obejmie te resorty? Po śmierci Aleksandra Szczygły PiS będzie mieć kłopot z obsadą MON. Dziś najpoważniejszym kandydatem wydaje się młody poseł Marek Opioła, pozostający w bliskich relacjach z rodziną Kaczyńskich. Z kolei MSZ może zostać powierzone forsowanemu przez prof. Jadwigę Staniszkis posłowi Krzysztofowi Szczerskiemu. - O ile oczywiście w ciągu najbliższych dwóch lat nie odbije mu woda sodowa - zastrzega jeden z moich rozmówców.
Na rządowej giełdzie nazwisk pojawiają się jeszcze Mariusz Kamiński (MSW, CBA), Andrzej Duda (sprawiedliwość) i Paweł Szałamacha (gospodarka). Największy kłopot PiS tradycyjnie ma z obsadą resortu finansów. Choć z drugiej strony, jeśli rzeczywiście znaczenie tego ministerstwa zostanie zmarginalizowane, to będzie to problem wyłącznie wizerunkowy.

Prezydent Kaczyńska? Tabloidy by ją zniszczyły
Żeby zdobyć władzę i rozdzielać stanowiska, PiS musi najpierw wygrać wybory, co wcale nie będzie łatwe. Wszystko przez kalendarz polityczny, który układa się dla Kaczyńskiego wyjątkowo niekorzystnie.
Kilka miesięcy przed wyborami parlamentarnymi odbędą się wybory prezydenckie.
Ich faworytem będzie Bronisław Komorowski, którego według badań popiera także część sympatyków PiS. Do tej pory mówiło się, że Kaczyński, chcąc uniknąć kolejnej porażki, wystawi do tej kampanii prof. Piotra Glińskiego. Dziś nie jest to już takie pewne. - Jeśli Solidarna Polska dostanie się do europarlamentu, to Gliński nie będzie mógł kandydować - stwierdził niedawno prezes w jednej z prywatnych rozmów.
O co chodzi? Mówi polityk, który uczestniczył w tej rozmowie: - Jeśli Solidarna Polska prześlizgnie się przez wybory europejskie, to Ziobro pozostanie w grze i będzie kandydować na prezydenta. A z Glińskim, byłym członkiem Unii Wolności, wielki problem mieliby słuchacze Radia Maryja i wyborcy skrajnie prawicowi.
Z sondaży zamówionych przez PiS wynika, że rozpoznawalność Glińskiego wciąż jest niska. Z kolei Ziobro cały czas znajduje się w czołówce polityków kojarzonych z Prawem i Sprawiedliwością. Oznacza to, że część wyborców mogłaby poprzeć szefa Solidarnej Polski, sądząc, że oddają głos na człowieka Kaczyńskiego. 








Jeszcze gorsze wnioski płyną z telefonicznego sondażu prezydenckiego, który s kilka tygodni temu przeprowadziła pracownia Millward Brown na zlecenie firmy s PR-owskiej współpracującej ze Zbigniewem Ziobrą. Wyniki tego badania „Newsweek" otrzymał w biurze Solidarnej Polski.
Dla PiS są one katastrofalne: Bronisław Komorowski - 50 proc., Zbigniew Ziobro
-11 proc., Janusz Palikot - 6 proc.., Leszek Miller - 5 proc., Janusz Korwin-Mikke
-5 proc., Piotr Gliński - 4 proc. i Janusz Piechociński - 3 procent.
Polityk, który rozmawiał z Kaczyńskim na temat szans Glińskiego, ciągnie: - Prezes nie powiedział tego wprost, ale zrozumiałem, że jeśli zawczasu nie zabijemy Solidarnej Polski, to sam będzie musiał stanąć do tych wyborów.
Takie rozwiązanie jest jednak bardzo ryzykowne, bo w razie wyraźnego zwycięstwa Komorowskiego Kaczyński występowałby w kampanii parlamentarnej jako przegrany z wyborów prezydenckich. Dla polityka, który zapowiada walkę o pełnię władzy, to poważny wizerunkowy kłopot. Innego poważnego kandydata w partii jednak nie ma. Pół roku temu na Nowogrodzką przyszedł były wicemarszałek Senatu Zbigniew Romaszewski. Próbował przekonywać, Że PiS mogłoby postawić na
niego, ale wyszedł srodze rozczarowany. Prezes był na „nie”.
-Żaden inny kandydat nie wchodzi w grę? - pytam jednego ze stałych bywalców biura przy Nowogrodzkiej.
-Kiedyś przy winie w ramach intelektualnej zabawy rozważaliśmy kandydaturę Marty Kaczyńskiej. Komorowskiemu
i Ziobrze byłoby trudno zaatakować córkę nieżyjącego prezydenta, ale to abstrakcyjne rozważania.
-Prezes uczestniczył w tej dyskusji?
-Nie, rozmowa toczyła się w gronie jego współpracowników, ale Jarosław nie dopuszcza takiego scenariusza. Uważa, że, jeśli Marta za bardzo się wychyli, tabloidy zmieszają ją z błotem.

Zegar biologiczny
Bez względu na to, ile władzy w swoim ręku skupi Kaczyński i kto wejdzie do jego gabinetu, rządy PiS i tak mogą szybko rozczarować jego wyborców. Jeśli w 2015 roku Bronisław Komorowski zapewni sobie reelekcję, to Kaczyński co i rusz będzie nadziewać się na prezydenckie weto. A jest mało prawdopodobne, by jego partia miała wystarczająco dużo szabel w Sejmie, by je przełamać. Szanse na odbicie TVP z rąk Platformy, czego zapewne zażądają media sympatyzujące z Kaczyńskim, będą minimalne. A rozliczenie Smoleńska okaże się całkiem niemożliwe - skazujących wyroków Kaczyński przecież nie załatwi, a na postawienie Donalda Tuska przed Trybunałem Stanu zabraknie mu głosów.
-Prezes nie boi się tego rozczarowania?
-pytam osobę z otoczenia szefa PiS.
-Boi się, ale nie ma wyjścia. Proszę nie lekceważyć czynnika wieku. Jarosław wie, że to dla niego ostatni moment. Sam mówi, że nie może już dłużej czekać, bo zegar biologiczny bije mu coraz szybciej. To ostatni dzwonek. Albo teraz, albo nigdy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz